20 kilogramów nadziei Drukuj Email
Autor: Donata Maliszak   
poniedziałek, 05 listopada 2012 03:00

„Drogi Bracie. Słyszałem Twoją historię. Jestem z Tobą myślami i w mojej codziennej modlitwie. Niech nasz Pan, któremu jesteś wierny - da Ci siłę i wytrwanie w próbie, przez którą przechodzisz. Twój brat w Chrystusie – Andrzej z Polski”.

Młody mężczyzna odłożył długopis. Zapisaną kartkę złożył na pół i schował do błękitnej koperty. Nakleił znaczek. Potem założył grubą, puchową kurtkę, czapkę i rękawice. Na dworzu był mroźny, styczniowy dzień. Śnieg głośno skrzypiał przy każdym kroku. Poczta była zaledwie dwie ulice dalej. Stając przed czerwoną skrzynką pocztową wyjął z kieszeni kopertę. Klapka skrzynki zaskrzypiała na mrozie. Błękitna koperta wpadła do środka. Mężczyzna udał się w drogę powrotną do domu.

***

Liang bał się, że klon tym razem nie wytrzyma tajfunu. Kiedy usłyszał odgłosy siekącego deszczu - wstał i zagłębiając palce w dziurach muru - podciągnął się do okna. Poprzez wodospad deszczu padającego z - zasnutego ciemnymi kłębami chmur – nieba, z ledwością dostrzegł samotny kształt. Wyginając się na boki drzewo stało nadal na wzniesieniu, poza murem więziennym. Potężny wiatr tarmosił nim bezlitośnie, pragnąc wykorzenić je z miejsca w którym rosło od tylu lat . „Nie poddawaj się.” – szepnął mężczyzna i rozluźniając palce spadł na betonową podłogę celi.

Położył się z powrotem na posłaniu. Przykrył kocem po sam czubek głowy. Noc - choć letnia - z powodu przechodzącego cyklonu wywołała zimne dreszcze. Był wdzięczny Bogu za dodatkowy koc. Stary był przetarty w wielu miejscach i wprost sztywny z brudu. Ten, dostał w zeszłym roku z okazji święta narodowego – Proklamacji Chińskiej Republiki Ludowej. Otrzymał też nowe wiadro na nieczystości, zamiast starego - przerdzewiałego i przeciekającego oraz - dzień wcześniej – ciepłą kąpiel. Co prawda otrzymane prezenty uzupełniono jeszcze kilkoma solidnymi kopniakami, ale i tak wspomnienie ciepłej wody i mydła sprawiło, że uśmiechnął się do siebie: „Panie, chciałbym tak częściej” - szepnął w koc.


Klon przetrwał tajfun, tracąc tylko kilka gałęzi. Przetrwał też kolejne, letnie i zimowe huragany jakie nawiedzały te okolice każdego roku. Drzewo rosnące za murem stanowiło dla więźnia jedyny przyjazny widok na pustych wzgórzach ciągnących się za murami więzienia. Kiedy pierwszego dnia przywieziono tutaj pobitego i słaniającego się na nogach Lianga, zamknięto go w innym pomieszczeniu. Z okna widział wówczas jedynie odrapane mury sąsiedniego budynku więziennego. Po jakimś czasie został przeniesiony na wyższą kondygnację, do obecnej celi. Odetchnął z ulgą, gdy po raz pierwszy podciągnął się do otworu w ścianie zasłoniętego rzadką kratą. Zagłębienia w murze okiennym wydłubali poprzedni mieszkańcy celi. Widok rozległej przestrzeni i ten jedyny klon, który jakimś cudem tu się zakorzenił i, mimo niesprzyjających warunków, rósł nadal - dodały mu otuchy.

Wyrok skazujący brzmiał: 15 lat. Tyle za prowadzenie chrześcijańskiego, podziemnego Kościoła w Chińskiej Republice Ludowej. Przyszli po niego nocą. Głośne pukanie do drzwi postawiło całą rodzinę na nogi. Weszło ich kilku i od razu wiedział, że zabiorą go ze sobą. Żona i córki płakały. Prosiły milicję o zostawienie Lianga w spokoju. „Przecież niczego złego nie zrobił” - wołała rozpaczliwie Yu Tian (czyt Ju Ćien). Była w czwartym miesiącu ciąży i bał się, żeby błaganiem nie rozdrażniła funkcjonariuszy, którzy – wiedział – nie szczędzili ciosów nawet kobietom. „ Czekaj cierpliwie. Na pewno niedługo wrócę” - zdążył tylko powiedzieć, zanim - zakutego w kajdanki, wypchnęli przez drzwi wyjściowe. Nie dotrzymał obietnicy – od aresztowania minęło już 6 lat. Pory roku odmierzał monsunami, huraganami i amarantowymi liśćmi klonu.

Przed skazaniem poddano go przesłuchaniom. Były długie i wyczerpujące, aż do utraty przytomności. Bili elektrycznymi pałkami. Nie pozwalali usiąść, położyć się ani spać. Nie wydał nikogo. Żadnego z przyjaciół – członków Kościoła. Ani jedno nazwisko nie padło z jego ust. Po kilku miesiącach zakończyli. Oznajmiono wyrok. Miał jeszcze nadzieję, że pozwolą na wizytę żony, teścia – kogokolwiek. Gdy o to zapytał w odpowiedzi otrzymał silny cios w brzuch.
Nie zadawał więcej pytań. Po przewiezieniu do więzienia otrzymał izolatkę. Nie stykał się z innymi skazańcami. Był przecież niebezpiecznym wrogiem i zdrajcą Chin – był chrześcijaninem.

Każdego dnia zastanawiał się, jak się miewają: jego żona i córki? Czy Yu Tian urodziła zdrowe dziecko? Z czego żyją? Czy wspólnota nadal trwa wiernie, czy raczej rozpierzchli się, kiedy go aresztowano, tak jak to bywało w niektórych przypadkach? Nie docierały do niego żadne wiadomości z zewnątrz. Odizolowany od świata i bliskich, zadawał sobie pytanie: „Czy poinformowano ich chociaż gdzie przebywam?”

Wiedział o tym, że niektórzy więźniowie dostają pocztę, czasami paczki od rodziny. Zdarzało się, że strażnik robiąc obchód po celach, trzymał pod pachą koperty. Nigdy do niego. Zawsze jednak budziła się w nim nadzieja, że w końcu i on otrzyma jakiś list. Jednak po tych wszystkich latach nadzieja umarła.

„Zapomnieli” - usłyszał w swojej duszy szept. „Takie poświęcenie! I dla kogo? Po co? Nikt o tobie nie pamięta.” - natrętne myśli nachodziły go najpierw rzadko, potem coraz częściej. Na początku się bronił, tłumaczył sam sobie: „Bóg o mnie pamięta. Bóg mnie nie opuścił. On panuje nawet tutaj, w tym pełnym zła miejscu”. Z upływem dni coraz słabiej odpierał czarne myśli. Zaczynał się chwiać i wątpić w sens swojej wcześniejszej pracy i całego poświęcenia.

W kraciastym kocu coraz gęściej rozprzestrzeniały się dziury. Skulony pod nim w wilgotne, monsunowe noce – nie mógł się rozgrzać. Coraz rzadziej wspinał się, by popatrzeć przez okno. Przestało go obchodzić czy w tym roku klon także obsypał się delikatnymi kwiatami. Nie sprawdzał już nawet czy drzewo wygrało z kolejnym letnim albo zimowym tajfunem i ile stracił gałęzi w walce. Co dzień za to spoglądał na nieizolowany drut wystający ze ściany. „Moi poprzednicy mieli tu chociaż oświetlenie. Ja nawet tego nie mam”- ponure myśli wygrywały.

Kiedyś, wczesnym rankiem obudził się wiedząc, co ma zrobić. Leżał na plecach nie zwracając uwagi na szczurzą rodzinkę, która – czując się zupełnie swobodnie w obecności człowieka – spacerowała po celi. Wpatrywał się w kawałek drutu. „Muszę tylko zacisnąć go mocno w pięści. Takie napięcie wystarczy, by zakończyć ten koszmar. Dziś po południu… Żaden strażnik tu nie zajrzy, aż do wieczornej zmiany. Wtedy to zrobię.”

Przyniesiono mu posiłek: garść ryżu z odrobiną warzyw. Znalazł w misce nawet kilka ziaren czerwonej fasoli – kiedyś swojej ulubionej. Ta była twarda i stęchła. Nie chciało mu się jeść. Położył miskę w rogu celi. „Przynajmniej szczury będą miały ze mnie jakiś pożytek.” - pomyślał gorzko. Podniósł głowę w kierunku ściany ze sterczącym drutem: „Jeszcze tylko kilka godzin...”. I wtedy zazgrzytały ciężkie sztaby blokujące drzwi celi. Wszedł strażnik. Najgorszy ze wszystkich. Taki, co to ogromnie lubił uderzać skazanych elektryczną pałką po gołych podeszwach stóp. „Szykuje się ostatnie bicie.”- zupełnie obojętnie pomyślał Liang. Jednak okrutny strażnik nie sięgnął po pałkę, ale z pogardą wycedził przez zaciśnięte zęby: „Poczta.” Liang podniósł głowę. Czy dobrze słyszał? Poczta? Do niego? Strażnik wycofał się do drzwi i stęknąwszy – wrzucił do celi stojący za nimi worek. „Wyciągaj. To wszystko do ciebie.” - nakazał. Liang odwrócił worek do góry dnem i zawartość rozsypała się po betonowej podłodze.

„ Dwadzieścia kilogramów listów – tak powiedział strażnik. Jak to możliwe, że dotarły akurat dzisiaj? Od kogo są?”. Kiedy drzwi celi na powrót zamknęły się, Liang kucnął na ogromnym stosem kopert. Drżącymi z emocji palcami uniósł pierwszą z wierzchu. Miała błękitny kolor. Była rozerwana, tak jak wszystkie inne. Wyjął z środka zapisaną ręcznie kartkę. Tekst był po angielsku. Znał ten język, więc odczytał bez trudu:
„Drogi Bracie. Słyszałem Twoją historię. Jestem z Tobą myślami i w codziennej mojej modlitwie. Niech nasz Pan, któremu jesteś wierny, da Ci siłę i wytrwanie w próbie, przez którą przechodzisz.”
Nie mógł odczytać podpisu, oczy zaszły mu łzami... .

Słońce zachodziło a on wciąż czytał i czytał. Nie pamiętał już o drucie wystającym ze ściany. Kiedy nie był już w stanie dostrzec liter, zawinął dokładnie całą pocztę w jeden z koców - ponieważ strażnik zabrał ze sobą płócienny worek. Ułożył tobołek blisko siennika tak, by nocą łatwo było chronić cenną zawartość przed gryzoniami. Potem, swoim dawnym zwyczajem, podciągnął się na palcach w kierunku okna i po chwili wpatrywania się w mrok - dostrzegł znajomy kształt. Klon delikatnie szumiał liśćmi na wietrze... .

***
Historia jest oparta na autentycznej relacji chińskiego Pastora. Nazajutrz po otrzymaniu, zgromadzonej przez lata, poczty – Pastor został wypuszczony na wolność.

W większości prowincji Chińskiej Republiki Ludowej, Kościół chrześcijański ciągle znajduje się w podziemiu. Przywódcy tych wspólnot często są aresztowani, torturowani i skazywani na długie lata pobytu w ciężkich więzieniach. Organizacje takie jak Open Doors nawołują do wspierania uwięzionych poprzez wysyłanie im kartek i listów. Cierpiący za wiarę opowiadają potem, że te dowody jedności chrześcijan dodawały im siły i pomogły zachować wiarę.