Uzbekistan: Za czym on tak poszedł? Drukuj Email
Autor: Donata Maliszak   
poniedziałek, 16 grudnia 2013 01:00


„Jedz śmiało. W taki upał jak dziś najlepiej jeść arbuzy” - Stas wyciąga w stronę swojego gościa rękę z ogromnym kawałkiem ciemnoczerwonego, soczystego owocu.

„Dziękuję” - mężczyzna odgryza kęs, a słodki sok spływa mu po brodzie.

Siedzą po turecku w niewielkiej chacie. Na podłodze dywany, żadnych łóżek. Na ścianie obrazek z Mekką – miejscem świętym każdego muzułmanina. Przed nimi niski stolik z miseczkami bez uszek, oraz pękaty czajniczek pełen zielonej herbaty. No i wielki, rozkrojony na części, arbuz.

„Pokażę ci coś” - gospodarz wstaje i po chwili przynosi kolorowe pudełko. Otwiera je i wyjmuje plik fotografii. Chwilę szuka wśród nich tej jednej, o którą mu chodzi i w końcu wyciąga zdjęcie przedstawiające uśmiechniętego, młodego mężczyznę o ciemnych włosach z wielkim arbuzem w dłoni.

„To mój syn. Ma na imię Dmitrij. Piękny chłopak, prawda?”.

„Tak” - potwierdza zapytany przypatrując się swemu rozmówcy - szczupłemu, nieogolonemu starszemu człowiekowi w tiubietiejce* na siwych włosach i szuka tych samych cech w obu mężczyznach. „Podobny do ojca” - mówi wreszcie.

„Tak gadają. A i charakter też ponoć ma po mnie” - widać, że gospodarz jest zadowolony z jego wypowiedzi. Ponownie podsuwa mu kawał arbuza. „Jedz, do kolacji jeszcze daleko. Żona robi pierogi z kapustą. Zobaczysz, jak dobrze gotują uzbeckie kobiety”.

Potem znowu przegląda pliczek zdjęć.

„O, popatrz to też Dmitrij. Spryciarz był z niego, na osiołku jeździł już jak skończył trzy lata. A jak spadł, to tylko się otrzepał i z powrotem gramolił na zwierzaka” - śmieje się.

Przybysz ogląda fotografię: chłopiec, około ośmiu lat siedzący na brązowej oślicy z czarnym oślęciem przy boku, dookoła piaszczyste, suche tereny Uzbekistanu.

„Jeden taki turysta z Moskwy zrobił to zdjęcie i potem nam podarował. Miał dziwny aparat fotograficzny - nowoczesny i pewnie drogi. Jak komuś zrobił zdjęcie, to po chwili samo z tego pudła wychodziło. Później już u nikogo takiego aparatu nie widziałem” – informuje Stas. „Mam jeszcze inne, zobacz”.

Kolejna fotografia pokazuje znowu ośmioletniego Dmitrija, tym razem pracującego młotkiem nad jakąś metalową puszką. Stas patrzy na swego rozmówcę, sprawdzając czy na pewno uważnie przygląda się zdjęciu jego syna. Mężczyzna kiwa więc głową, że mu się podoba; widać, że chłopak silny, pracowity i pomysłowy. Znowu twarz gospodarza rozjaśnia się w, pełnym zadowolenia, uśmiechu.

„Dobry dzieciak był. Nie ma co, dobry dzieciak”.

Gość rozgląda się po glinianej lepiance.

„A gdzie teraz jest Dmitrij? Ożenił się już pewnie, przecież taki przystojny z niego mężczyzna?” - pyta i wskazuje palcem na pierwsze zdjęcie.

Zamiast dalej się uśmiechać, twarz Stasa pochmurnieje. Spuszcza głowę i kręci nią tylko. Przybysz czeka na odpowiedź, ale czuje, że coś się nie udało, że dalsza historia Dmitrija nie wygląda tak sielsko, jak na pokazanych obrazkach.

„Nie, nie ożenił się. Chociaż jestem pewien, że niejedna rodzina w naszym i sąsiednich kyszłakach*, w której była jakaś panna, myślała o ożenku z takim chłopakiem. Ale jeszcze nie wszystko stracone, nie wszystko...”.

Gość nie chce pytać, co się stało, bo widzi, że historia smutna, że sprawia staremu ojcu ból. Inaczej, niż te zdjęcia z przeszłości. Ale widać, że Stas chce mu to opowiedzieć, chce się przed kimś wygadać, wyżalić na zły los, bo zaczyna:

„To było cztery lata temu. Dmitrij przyszedł do domu. Zjadł kolację a tu z głośników, jak zawsze o tej porze, zaczyna się modlitwa. Patrzę, chłopak siedzi i nic. A zawsze przecież przestrzegał zwyczajów. Pytam go: nie modlisz się synu? Spogląda na mnie i nic nie mówi. Widzę, że się nad czymś zastanawia. Co się stało – pytam? Usiądź tato, muszę z tobą porozmawiać – odpowiada. No to se siadam. Jakaś poważna sprawa – myślę. A on mówi mi, że już się nie będzie modlił tak jak do tej pory, że porzucił islam, bo znalazł prawdziwą wiarę. Jaką wiarę – dziwię się? Nie za bardzo rozumiem, o co chłopakowi chodzi. A on na to, że chrześcijańską. Potem opowiada, jak to jeden taki znajomy pokazał mu na bazarze Biblię, po kryjomu oczywiście i jak zaczęło go ciekawić to, co tam było napisane. A później zawsze, gdy jechał sprzedawać arbuzy, to gadał z tym człowiekiem i wspólnie tę jego Biblię czytali. No i uwierzył, że to, co w niej jest - to prawda i został chrześcijaninem”.

Kiedy Stas opowiada, obraca w dłoniach naczynie z parującym, żółtym naparem, który - po każdorazowym wypiciu - dolewa z białego czajniczka sobie i swemu gościowi.

„Z początku złość mnie wzięła, bo my tu z pokolenia w pokolenie muzułmanie i nikt w naszej rodzinie takiej rzeczy nie zrobił. Nakrzyczałem na niego, że on przecież Uzbek, a nie jakiś Ruski, że do meczetu ma chodzić, a nie do cerkwi. Wiesz, bałem się, że jeszcze ruską babę nam do domu przyprowadzi i żenić się z nią będzie, a może i do Moskwy wyjedzie, a nas – starych, samych zostawi. Nagadałem chłopakowi jak nigdy w życiu, ale przyznaję, że w nerwach byłem, a wtedy człowiek głupstwa potrafi mówić. Tylko, że potem żałuje, ale co raz z ust wyleciało już nie wróci – prawda?”.

Słuchacz kiwa głową na potwierdzenie. Stas nalewa mu herbaty do opróżnionej przed chwilą miseczki i gestem zachęca do picia. Sam też bierze kilka łyków i ciągnie dalej:

„Na drugi dzień postanowiłem na spokojnie z synem się rozmówić. Niech mi powie, co mu tam takiego pasowało, że wiary swojej się wyparł. Tato – tłumaczy mi – w Biblii napisane jest, że Jezus był nie tylko prorokiem ale, że Synem Boga i za grzechy każdego człowieka na krzyżu został zabity, a potem wyszedł z grobu i żyje. Dalej opowiada mi Dmitrij, że każdemu, kto w Niego wierzy, to znaczy w Jezusa, przebaczone zostaną przewinienia i taki człowiek po śmierci będzie mógł być w niebie z samym Jezusem i z Bogiem Ojcem. Tak mi tłumaczy dzieciak, a ja z tego i tak niewiele rozumiem, ale jakoś rozmawiać próbuję i na swoje, na naszą wiarę, go zawrócić”.

Gospodarz cichnie. Jego gość czeka na dalszy ciąg, ale kiedy stary długo milczy i tylko wpatruje się w trzymany w dłoniach napój, pyta najdelikatniej jak to możliwe:

„I co, udało się?”.

Stas nagle obudzony z zamyślenia jego pytaniem energicznie odpowiada:

„Gdzie tam! Uparł się jak osioł jakiś. Więc postanowiłem poczekać, młodym różne głupstwa do głowy przychodzą, a potem odchodzą. Minie i jemu – pomyślałem sobie. Zwłaszcza, że widzę: gorszy się nie stał. Pracuje jak pracował. Nawet jakby milszy dla innych, choć zawsze był dobry, zawsze uprzejmy i dobrze wychowany. Ale teraz jakby, jeszcze lepszy. Tyle, że rzeczywiście, tak jak zapowiedział: nie modli się już do Allacha. To znaczy... właściwie to on się modli, tylko jakoś inaczej. Szepcze coś swoimi słowami po kątach i o różnych porach dnia, czasami na stojąco, a czasami na kolanach. Uśmiecha się przy tym, a nieraz smutny. Ale o chodzeniu do cerkwi na szczęście mowy nie ma, tylko na jakieś - jak to mówi – zgromadzenia jeździ. Widzę, że jednak nic złego z synem się nie dzieje, więc kombinuję dalej tak samo: nie będę go do niczego zmuszał, choć może powinienem. Jeszcze poczekam”.

Ponieważ Stas znowu przerywa historię, żeby wypić i ponownie nalać sobie porcję zielonej herbaty, jego słuchacz korzysta z chwili i pyta:

„A co na to jego matka, sąsiedzi, ludzie we wsi?”.

„Ano na początku to nic nie wiedzieli. Ja nikomu nie mówiłem, bo i po co? Żeby gadanie niepotrzebne było między ludźmi, albo jakieś krzywe patrzenie? Tylko, że ten mój syn towarzyski był i z ludźmi lubił rozmawiać, no i wygadał się o tej swojej nowej wierze jednemu takiemu. A potem to już poszło i niedługo w całym kyszłaku wiedzieli. Przychodzili niektórzy do mnie i do matki z radami, a inni znowu oburzeni. Kobieta, jak to kobieta: płakała, marudziła Dmitrijemu i mnie dzień w dzień. W końcu miałem już dość tych babskich lamentów i kazałem jej się uciszyć. Przeczekamy, zrozumie dzieciak, że głupstwo zrobił i zawróci ze złej drogi, zobaczysz – pocieszałem ją jak byliśmy sami”.

Wreszcie żółty napój się kończy. Stas odstawia pustą miseczkę na stół, ale nie woła żony, żeby zaparzyła kolejny czajnik. Widocznie chce najpierw skończyć swoją opowieść.

„I tak przeszedł rok, potem drugi. Arbuzy rosły wielkie jak baranie łby. Dmitrij je na targ woził. Kiedyś pojechał, dzień mija, wieczór nadchodzi, a chłopaka nie ma z powrotem. Słońce już zachodziło, jak wpadł do nas, do chałupy, taki Hasan - sąsiad i od progu woła, że Dmitrij aresztowany. Jak to aresztowany? Za co? – pytam. To niemożliwe! A Hasan mi na to, że dzisiaj na targu Dmitrij próbował innych na wiarę chrześcijańską namawiać. Niektórzy z nim nie chcieli gadać, inni trochę słuchali, ale byli dwaj, co się na Dmitrija strasznie zezłościli. Powiedzieli, że jest zdrajcą i że niedługo pożałuje tego, co zrobił i zaraz poszli. Hasan miał już wracać do wsi, bo towar cały sprzedał, a tu zobaczył milicjantów i tych dwóch, jak pokazywali władzom na Dmitrija. To ten - powiedzieli. Milicja podeszła, przeszukała wóz naszego chłopaka i wiesz co znaleźli? Narkotyki! Schowane w skrzynce na arbuzy! Zakuli mi syna w kajdanki i zabrali”.

Stas przeciera nagle zaczerwienione oczy. Widać, jaki jest wzburzony na samo wspomnienie tamtego fatalnego dnia.

„Dwa lata minęły od tego czasu. Byłem na rozprawie. Dostał dziesięć lat. Wywieźli go do obozu pracy w Qarshi. Odwiedziłem go cztery razy. Nie ten dzieciak... Matka jak go zobaczyła, to prawie zemdlała. Długo jej potem uspokoić nie było można. Wiadomo, jednego go ma, ale ja też...”.

Głos mu się łamie. Z trudem przezwycięża wzruszenie i mówi dalej:

„Wychudł, oczy sine, źle wyglądał. Biją go tam, to widać, chociaż nic mi nie powiedział. I nikt mu nie wierzy, że niewinny. Ale ja tak! Znam go, syna własnego. On się zawsze od takich rzeczy z dala trzymał. Uczciwy, jak mało kto. Jedna jego wina jest: wiarę zmienił i to ich bolało. I sposób znaleźli...”.

W tym momencie długo powstrzymywana łza stacza się po pomarszczonym policzku ojca. Szybko wyciera ją, ogorzałą od słońca, dłonią. Jego słuchacz spuszcza głowę, żeby nie krępować gospodarza, ale także dlatego, że i jego zaczynają piec oczy.

„Wiesz” – po dłuższej chwili Stas kontynuuje już spokojniej - „byli tu u mnie chrześcijanie, z którymi Dmitrij się spotykał, jak jeszcze na wolności był. Na tych zgromadzeniach, co ci wcześniej mówiłem. Oni też wierzą, że podrzucono mu te narkotyki. Tylko, że nie da się tego udowodnić”.

A potem dodaje cicho - „I tak to mi chłopak na zmarnowanie poszedł”.

Stas kończy swoją opowieść. Spogląda na przybysza, jakby szukając w jego oczach potwierdzenia, że on również wierzy w niewinność Dmitrija. Tamten nic nie mówi. Nie wie co odpowiedzieć staremu człowiekowi, jaką dać nadzieję, jak pocieszyć w takiej sytuacji? Słyszał już podobne historie podczas swojego pobytu w tym kraju. Wie, że chrześcijanom żyje się tu ciężko, że cierpią za wiarę, że nie mogą jej wyrażać swobodnie, tak jak by tego pragnęli. I głęboko współczuje Stasowi, Dmitrijemu i jego matce, ale nie znajduje słów na wyrażenie swoich uczuć.

„Słuchaj, a ty też jesteś chrześcijaninem?” - Stas przerywa ciężką ciszę, jaka zapadła po jego smutnej opowieści.

„Tak, też”.

„To wiesz, mam do ciebie prośbę: opowiedz mi jeszcze raz, tak jak to robił mój chłopak, o tej waszej Ewangelii. Ja teraz... zdaje mi się... więcej rozumiem, może więc pojmę, za czym poszedł Dmitrij. Za czym on tak poszedł, syn mój jedyny, że mu tego młodego życia nie było szkoda”.

Więc teraz ten drugi zaczyna swoją opowieść. Historię pewnego młodego człowieka, który chociaż nic złego nie zrobił, został aresztowany i na podstawie sfałszowanych zeznań uznany za przestępcę. A potem skazano go na tortury i śmierć. A On, chociaż nie musiał, dobrowolnie przyjął ten wyrok. Zrobił to z wszystko z miłości do niego, do Dmitrija i do jego starego ojca – Stasa.

*** ***

W Uzbekistanie nawrócenie się na chrześcijaństwo jest utożsamiane z odrzuceniem uzbeckiej walencji kulturowej. Prozelici uważani są za agentów Rosji lub Zachodu, a konwertyci za zdrajców.

Państwo aktywnie zwalcza wszelkie próby ewangelizacji. W tym celu wykorzystywana jest milicja, Narodowa Służba Bezpieczeństwa (SNB) i system sądownictwa. Fabrykowane są fałszywe oskarżenia przeciwko chrześcijanom tak, by sądy mogły ich skazywać za przestępstwa kryminalne.

 

*tiubietiejka – (inaczej krymka) mała, okrągła czapeczka, noszona często przez ludność Azji Centralnej

*kyszłak – osada wiejska w Azji Środkowej