Autentyczność Biblii.Proroctwa biblijne cz.3 Drukuj Email
Autor: Mateusz Jakubowski   
środa, 05 października 2011 00:00

Albowiem proroctwo nie przychodziło nigdy z woli ludzkiej, lecz wypowiadali je ludzie Boży, natchnieni Duchem Świętym” (2 Piotr. 1:21)

Amerykańska telewizja informacyjna Cable News Network (CNN) opublikowała ostatnio historię pewnego pastora zamieszkałego w Miami w stanie Floryda. Nazywa się on Jose Luis de Jesus Miranda. Nie byłoby w tym nic osobliwego, gdyby nie to, że ów człowiek nie jest „typowym” pastorem.

Co najmniej konsternację może wzbudzać fakt, iż z entuzjazmem wytatuował na swoim ramieniu cyfrę 666.

Ponadto, Jose Luis, lub po prostu „Tatuś” – jak nazywają go tysiące wyznawców, nie tylko modli się do Boga; On twierdzi, że jest Bogiem! Deklaracje dotyczące jego rzekomej boskości zagniewały wielu przywódców chrześcijańskich, którzy okrzyknęli go oszustem. Jednakże eksperci do spraw religii obawiają się, że może on być kimś znacznie bardziej niebezpiecznym – przywódcą kultu, który naprawdę wierzy, że jest Bogiem.

Jose Luis ma 61 lat i urodził się w biednej rodzinie w Puerto Rico. W swoim życiu odsiadywał wyrok za drobne kradzieże i był człowiekiem uzależnionym od heroiny. O tym, że jest wcielonym Jezusem Chrystusem dowiedział się w chwili, gdy został we śnie nawiedzony przez aniołów. „Prorocy mówili o mnie. Zajęło mi trochę czasu, aby to odkryć, ale jestem tym, kogo oni oczekiwali od 2000 lat” – twierdzi Jose Luis. Kościół, który założył ponad 20 lat temu, „Growing in Grace”, liczy sobie tysiące wyznawców w ponad 30 krajach na świecie. Zwolennicy tego nurtu twierdzą, że posiadają dowody na boskość swojego lidera, a ich kościół wkrótce będzie dominującym wyznacznikiem wiary na ziemi. Pastor De Jesus głosi, że nie istnieje ani diabeł, ani grzech. Jego zwolennicy - jak twierdzi - nie mogą uczynić nic, co byłoby niewłaściwe w Bożych oczach.

Przedstawiona w telegraficznym skrócie historia, choć groteskowa, nie powinna ani dziwić, ani tym bardziej zaskakiwać. Wręcz przeciwnie, czytając Słowo Boże powinniśmy być przygotowani, że częstotliwość podobnych wydarzeń będzie się nawet intensyfikować. Żyjący u progu naszej ery Jezus z Nazaretu zapowiedział, że u kresu czasu pojawi się pokaźna liczba osób, które będą się za Niego podawały: „Albowiem wielu przyjdzie w imieniu moim, mówiąc: Jam jest Chrystus, i wielu zwiodą” (Mat. 24:5). Warto zatem poświęcić kilka chwil, aby zastanowić się nad tym proroctwem – jego autorem, czasem w którym zostało wypowiedziane oraz prawdopodobieństwem, że kiedykolwiek się wypełni. Okazuje się bowiem, że wydarzenia dziś tak powszechne niegdyś nie wydawały się równie realistyczne.

Autorem zacytowanego proroctwa był Jezus pochodzący z miasta Nazaret. Urodził się ok. 6 roku p.n.e. w Betlejem w Judei. Zaraz po przyjściu na świat jego matka złożyła go w żłobie, naczyniu służącym do podawania paszy bydłu, gdyż nie było dla nich miejsca w żadnej gospodzie. Niedługo po narodzeniu jego rodzice musieli uciekać wraz z malutkim synkiem do Egiptu, ponieważ król Herod Wielki chciał pozbawić dziecię życia. Jezus nie pochodził z zamożnej rodziny, wszak jego ojciec był z zawodu cieślą. Nie miał zatem większej możliwości zyskać staranne wykształcenie. Po tym jak dorósł i opuścił rodzinny dom, znalazł sobie uczniów i obchodząc wraz z nimi okoliczne miasta, zwiastował nadejście Królestwa Niebieskiego. Twierdził, że jest Mesjaszem, Synem Boga Najwyższego. Głoszona przez niego nauka wzbudzała liczne kontrowersje, tak iż nawet jego rodzeni bracia uważali, że postradał zmysły. Nie posiadał ani pracy, ani stałego miejsca zamieszkania. Zdarzało się, że na jego dochody składały się datki ofiarowane przez zamożnych ludzi. Często widywano w jego towarzystwie pijaków, rozpustników i prostytutki, którzy wręcz garnęli się do niego, co u wielu ludzi całkowicie zburzyło jego autorytet. Bardzo szybko popadł w konflikt z arcykapłanami, faryzeuszami oraz uczonymi w Piśmie, gdyż rozpoznali w nim zwodziciela. Znalazły się nawet osoby, które pałały do niego żywą nienawiścią, a nawet chęcią pozbawienia go życia! Niebawem dopięli swego. W wieku ok. 33 lat Jezus z Nazaretu został skazany na śmierć poprzez ukrzyżowanie – najokrutniejsza kara w imperium rzymskim. Stawiane mu zarzuty dopuszczenia się bluźnierstwa, bycia podżegaczem i wzniecania rebelii zostały podtrzymane. W nieludzki sposób i w okrutnych mękach Jezus oddał swoje życie na krzyżu, na wzgórzu Golgota. Na niedługo przed śmiercią zapowiedział jednak: „wielu przyjdzie w imieniu moim, mówiąc: Jam jest Chrystus, i wielu zwiodą”. Można by rzec, że trzeba mieć tupet, aby wypowiedzieć takie słowa. Oczyma wyobraźni widzę jakże znajome twarze wielu ludzi, którzy bez zająknięcia wydaliby osąd: „winien jest pychy”. Człowiek, który nie wytknął nosa poza granice własnego, maleńkiego, znajdującego się pod rzymską okupacją kraju twierdzi, że w przyszłości wielu będzie się za niego podawać! Jeśli można tak rzec, matematyczne prawdopodobieństwo wypełnienia się tego proroctwa było bardzo, ale to bardzo niewielkie. A jaka jest rzeczywistość?

W 1834 wieku pojawił się człowiek nazywający się John Nichols Thom, kornwalijski buntownik odmawiający płacenia podatków, który twierdził, że jest Zbawicielem świata, reinkarnacją Jezusa Chrystusa, a jego ciało miało być świątynią Ducha Świętego. Zginął w roku 1838 z rąk żołnierzy brytyjskich w bitwie pod Kent. Niedługo po nim pojawił się Arnold Potter, wywodzący się z ruchu Świętych w Dniach Ostatnich. Utrzymywał on, że duch Jezusa Chrystusa wstąpił w niego, czyniąc go Chrystusem Garncarzem, Synem Boga Żywego. Zginął w trakcie próby „wniebowstąpienia”, skacząc z urwistego klifu. Kolejnym wcieleniem Chrystusa miał być William W. Davies, żyjący w latach 1833 – 1906, lider schizmatycznej grupy Kościoła Świętych w Dniach Ostatnich. Nauczał on swoich zwolenników, że jest także archaniołem Michałem, który uprzednio żył życiem biblijnego Adama, Abrahama czy Mojżesza. Kiedy urodził się jego syn Artur w lutym 1986 roku, William Davies oświadczył, że niemowlę jest także wcieleniem Jezusa Chrystusa. Kolejny syn, Dawid, urodzony w roku 1869, miał być Bogiem Ojcem. U progu XX wieku człowiek imieniem Francis Herman Pencovic ogłosił się Chrystusem, nowym Mesjaszem. Wkrótce jednak zginął w wyniku wybuchu bomby podłożonej przez dwóch zdesperowanych wyznawców, którzy oskarżyli go o sprzeniewierzanie pieniędzy należących do sekty oraz intymny kontakt z ich żonami. Innym człowiekiem podającym się za Jezusa był Thomas Harrison Provenzano (1949 – 2000), seryjny morderca, który był chory psychicznie. Skazany został na karę śmierci, a swoją egzekucję porównał do ukrzyżowania Chrystusa. Kilka lat później wyłonił się Shoko Ashakara, który w roku 1984 założył w Japonii kontrowersyjne ugrupowanie pseudo religijnego o nazwie „Aum Shinrikyo”. Deklarował, że jest Mesjaszem, jedynym japońskim w pełni oświeconym Mistrzem, Barankiem Bożym. Jego rzekomą misją na ziemi miało być wzięcie na siebie wszystkich grzechów świata. Nakreślił wydarzenia poprzedzające dzień Sądu Ostatecznego, do których zaliczył Trzecią Wojnę Światową oraz szczegółowo opisał bitwę Armagedonu, której kulminacją ma być użycie broni nuklearnej. Cała ludzkość ma ulec zagładzie za wyjątkiem elitarnej grupy, która dołączy do ugrupowania Aum. Sekta okryła się hańbą po przeprowadzeniu ataku gazowego przy użyciu sarinu (silnie trującego gazu bojowego) w tokijskim metro. Shoko Ashakara został skazany na śmierć i obecnie oczekuje na wykonanie wyroku. Około 1980 roku za Jezusa podała się także niejaka Marina Tsyigun, założycielka Wielkiego Białego Braterstwa. W roku 1990 poznała Yuri Krivonogoy, z którym się pobrała. Od tamtej pory Yuri pełni w sekcie rolę Jana Chrzciciela.

Przedstawione powyżej osoby stanowią zaledwie nieznaczny ułamek długiej listy tych, którzy uzurpowali sobie prawo bycia reinkarnacją bądź inkarnacją Jezusa Chrystusa. Przez wieki pojawiały się osoby podające się za Mesjasza, Zbawiciela, Proroka bądź innej maści wysłannika Najwyższego, pociągając za sobą tysiące i miliony zwolenników. Niektórzy z nich przeminęli z wiatrem, inni odeszli w niepamięć, jeszcze inni założyli wielkie religie, a wieść o nich jest kultywowana do dziś. Rzecz jasna, można to uznać za zbieg okoliczności, można przejść obok tego obojętnie, można dalej na przekór tak wymownym dowodom twierdzić, że Biblia jest po prostu zwykłą książką, jakich wiele. Co najmniej zadziwiające jest jednak to, że proroctwo wypowiedziane u progu naszej ery, choć zdać by się mogło nieprawdopodobne, znalazło swoje literalne wypełnienie, dzięki czemu stanowi kolejne świadectwo, że Jezus z Nazaretu był kimś znacznie więcej niż zwykłym człowiekiem – był posłanym Mesjaszem i Zbawicielem Świata, a Biblia jest w pełni wiarygodnym Słowem Boga.