Zaufanie i małżeństwo Drukuj Email
Autor: Ludmiła Sosulska   
poniedziałek, 13 stycznia 2020 18:55

Czytamy i słyszymy w mediach, że Polacy charakteryzują się niskim stopniem tzw. zaufania społecznego. Pokazują to różne badania, w tym porównawcze, np. ustalające miejsce poszczególnych krajów w rankingu poziomu kapitału społecznego, jakim jest stopień zaufania obywateli do ludzi i instytucji. Nie sposób przy tym nie zauważyć, że zdolność ufania innym pozostaje w korelacji z wartościami ekonomicznymi i zapewne jeszcze innymi w badanych społeczeństwach. Przodują bowiem w tych rankingach kraje o wysokim standardzie życia, np. Dania, Norwegia, Szwajcaria. Polska zajmuje tam miejsce raczej dalekie.


Druga warta uwagi informacja na temat społecznego zaufania to fakt, że jest ono cenioną wartością przede wszystkim w społeczeństwach rządzonych demokratycznie. Wszystkim systemom autorytarnym, mniejszym (np. organizacje) i większym (np. państwa), zależy na czymś zupełnie odwrotnym. Dyktatorom i autorytarnym przywódcom wszelkiej maści łatwiej jest rządzić grupą ludzi, społeczeństwem zatomizowanym, rozbitym. W takich warunkach poziom zaufania ludzi do innych jest niski. Ludzie obawiają się siebie nawzajem, a to „zabezpiecza” rządzącego przed utratą pozycji hegemona, przed ewentualnym sprzymierzeniem się rządzonych przeciwko niemu. Dziel i rządź – ta stara zasadza dobrze to wyraża.

Owe dwie przywołane wyżej sytuacje dotyczące społecznego życia nasuwają wniosek, że ufanie innym to cecha czy umiejętność dodatnia, budująca ludzkie społeczności w zdrowy i korzystny dla pojedynczych osób i całych społeczności sposób. Jest ono możliwe tam, gdzie ludzie mają swobodę wyboru, nie są tłamszeni czy przymuszani, a w związku z tym ich przekonania, uczucia i postępowanie są wyrazem tego, co naprawdę jest im właściwe, autentyczne, a nie w jakiś sposób wymuszane.

Dotyczy to nie tylko większych zbiorowości ludzkich. Pozytywny skutek obdarzania innych zaufaniem dotyczy wszelkich naszych relacji. We wszystkich naszych związkach i kontaktach z innymi, postawa zaufania, w ostatecznym rachunku, przynosi korzyść – indywidualną i społeczną. Pozytywny klimat, jaki wywołuje okazywanie zaufania, owocuje dobrą energią, wolą współpracy i pomagania, a to sprawia, że łatwiej i w większym komforcie psychicznym można żyć i realizować jakieś wspólne czy indywidualne cele. Coś takiego można zaobserwować w działalności dobrych pedagogów. Okazują podopiecznym zaufanie i wzbudzają w ten sposób zaufanie.

Gdzie jak gdzie, ale w tak bliskim związku, jaki stanowi tzw. jedno ciało, wzajemne zaufanie to jeden z filarów wspólnej egzystencji. Ale skąd się ono bierze? Dlaczego ufamy naszemu mężowi, żonie? I w czym się ta ufność wyraża? Istotne dla sprawy jest to, na ile jesteśmy w stanie zaufać sami sobie. Zaś ufanie swoim decyzjom i postanowieniom rodzi się w nas jako wypadkowa naszych życiowych doświadczeń od najmłodszych lat. Duże znaczenie ma w tym okres naszego dzieciństwa. Jeśli doświadczamy w nim braku wspierania i pomocy ze strony rodziców czy opiekunów, bezpodstawnej krytyki, przemocy lub – dla odmiany – nadmiernych oczekiwań ze strony rodziców, przesadnej ich troski, nie pozwala to nam należycie się rozwijać, zdobywać rozmaite, budujące pozytywnie naszą osobowość, doświadczenia. W takich warunkach trudno jest zyskać zaufanie do samych siebie. Bardzo istotny wpływ na poziom ufania swoim możliwościom ma także brak jednego z rodziców w życiu dziecka.

Jednak nie tylko okres dzieciństwa i dojrzewania nas kształtuje, choć jest tak istotny. Mamy w życiu różne możliwości pracy nad własnym rozwojem, jeśli tylko nam na tym zależy. Ludzie wierzący mają możliwości duchowe. Ustawiczne poddając się kształtującemu nas działaniu Bożego Słowa, Ducha Świętego oraz wpływowi innych wierzących stopniowo stajemy się dojrzalsi, lepiej rozumiejący siebie i innych ludzi.

Ukształtowani tak czy inaczej, w jakimś momencie życia (zwykle w młodym wieku) decydujemy się wyruszyć w dalszą drogę razem z drugą, wybraną przez nas osobą. I ma to być podróż do kresu… aż nas rozdzieli śmierć. Nie zakładamy na samym początku możliwości rozstania. Nie mówimy, że to próba, że zobaczymy jak nam się ułoży. Wiele dookoła jest obecnie takich sytuacji, ale to nie nasz model życia.

Jeśli jesteśmy świadomymi chrześcijanami, znaczy to, że ma dla nas istotne znaczenie jeszcze inna ufność. Otóż w jakimś momencie swego życia zaufaliśmy Jezusowi Chrystusowi – jak często określamy nasze nawrócenie. Uwierzyliśmy, że jako Bóg-Człowiek po to przyszedł na Ziemię, by nas wyzwolić z naszych ograniczeń i zanurzyć w duchową rzeczywistość Jego obecności w nas. Ufamy, że nas kocha i dzięki temu zyskujemy poczucie własnej wartości, cały czas zdając sobie jednocześnie sprawę, że to „nie jest z nas”. Życiowych pozytywów związanych z zaufaniem Bogu nie sposób przecenić. Im wcześniej taka ufność zaistnieje w naszym życiu, tym nasz „zysk” jest większy. Wie to każdy, kto od młodych lat miał możliwość podejmowania życiowych decyzji dzięki zaufaniu w Bożą, prowadzącą przez życie mądrość, o ile oczywiście naprawdę dał się prowadzić.

Jedną z takich ważkich decyzji, uważaną w kręgu świadomych chrześcijan za drugą najważniejszą w życiu, jest sprawa wyboru współmałżonka. Powierzenie siebie drugiemu człowiekowi na całe życie wymaga wielkiego zaufania. Ale podejmując tę jakby jednorazową decyzję musimy zdawać sobie sprawę, że już zawsze – jeśli nasze małżeństwo ma być związkiem zdrowym – musimy sobie ufać. W różnych sytuacjach. Tylko wówczas i my, i nasza wzajemna relacja będzie się mogła rozwijać, dojrzewać. I tylko wtedy będziemy się czuli „na swoim miejscu” – związani, ale zarazem swobodni.

Rozważając sprawę ufania innym ludziom, nie można jednak nie dostrzegać wiążącego się z tym problemu mniej lub bardziej prawdopodobnego niebezpieczeństwa. Nie na darmo mówi się o obdarzaniu „kredytem zaufania”. Tak, jest to coś, czym obdarzamy „na wyrost”. I w związku z tym potrzebujemy rozwagi. Musimy najpierw zaufać sobie, że (dzięki Bożemu prowadzeniu i znajomości samego siebie) wiemy, co robimy, obdarzając zaufaniem tę właśnie osobę. A po drugie – mieć pewność, że nam samym się w przyszłości „nie odwidzi”.

Gdy się zakochujemy, ulegamy urokowi przyszłego męża czy żony, to dobrze jest – mimo całego naszego „zaczadzenia”, przysłowiowych różowych okularów, widzieć naszego wybranka czy wybrankę możliwie realnie. Wiedzeni „porywem serca”, swoją przyszłą żonę czy męża dopiero poznajemy. Wiemy, że nam się podoba, ale nie wiemy jeszcze na ile można bezpiecznie się tej osobie powierzyć. Musimy więc mieć oczy otwarte. Na podstawie zachowań w różnych sytuacjach, wśród różnych ludzi, zdobywamy przekonanie, że ktoś, kto przyciągnął naszą uwagę, jest jej wart. Można np. wziąć pod uwagę to, jak nasz chłopak czy dziewczyna traktuje innych ludzi. Czy z szacunkiem, empatią, życzliwością. Jest to bardzo istotne. Nie cieszmy się albo nie bagatelizujmy tego, że tylko dla nas jest miły lub miła. Bo jest wysoce prawdopodobne, że nieżyczliwość wobec innych kiedyś może dotknąć i nas, a przede wszystkim może świadczyć o nie za dobrym charakterze wybranka. Czasem w tych obserwacjach mogą nam pomóc inni, np. rodzice, rodzeństwo czy przyjaciele lub jeszcze inne osoby, których życzliwości możemy być pewni, którym ufamy.

Gdy więc rozsądnie i z Bożą pomocą wybraliśmy męża lub żonę, a jednocześnie wiemy, że oboje jesteśmy tylko ludźmi, musimy dać sobie w ramach kredytu zaufania zgodę na to, że czasem w czymś siebie nawzajem zawiedziemy. Musimy zdawać sobie sprawę, że oboje się rozwijamy, dojrzewamy. Przez całe życie pokonujemy jakieś trudności, zdobywamy doświadczenie, nabieramy życiowej mądrości, poznajemy ludzką naturę – swoją własną i współmałżonka, a też innych ludzi. Myślę, że istotne dla wzajemnej ufności w małżeństwie jest przeświadczenie, że nasz mąż czy żona zawsze stara się (na miarę swych sił i możliwości) o nasze wszelkiego rodzaju dobro. Wtedy każde uchybienie będziemy tłumaczyć, mimo wszystko, na jej lub jego korzyść. Potrzeba nam też ufności, że zawsze jesteśmy dla niej lub dla niego najważniejsi i nikt inny nie zajmie należnego nam w związku miejsca.

Co pomaga nam dbać o zaufanie do męża, żony? Musimy się starać jak najlepiej rozumieć wzajemnie swoje postawy, potrzeby, pragnienia, motywy postępowania. Aby tak było, potrzebne jest z jednej strony komunikowanie własnych potrzeb i oczekiwań w sposób dostatecznie zrozumiały dla drugiej strony, a z drugiej – dokładanie starań, by samemu jak najlepiej męża czy żonę zrozumieć. Żeby to się jednak działo naprawdę, musimy umieć pozwolić mężowi czy żonie na szczerość. Nie powinniśmy przypisywać mu lub jej jak najgorszych intencji w wypadku jakichś uwag krytycznych. Zaufanie wymaga wiary, że intencje są dobre, a celem – wspólne dobro. Sami również staramy się być w tych relacjach szczerzy, dbając przy tym o biblijną „szczerość w miłości”. Tylko przy zachowaniu takich warunków dobrze będzie mógł przebiegać proces naszego wzajemnego dostrajania się. Nie będzie miejsca na manipulację czy jakąkolwiek przemoc, nawet tę całkiem „delikatną”. A jednocześnie będziemy stawać się ludźmi naprawdę dojrzałymi.

Dobrze jest i właściwie obdarzyć kredytem zaufania, gdy wszystko wskazuje na to, że warto to zrobić. Dotyczy to też oczywiście na właściwych podstawach zbudowanego małżeństwa. Nieuzasadniony brak zaufania u jednej ze stron, wyrażający się w chęci kontrolowania współmałżonka, wywołać może u drugiej poczucie zniechęcenia. Jedną stronę zamienia w strażnika, a drugiej zatruwa życie. Tymczasem kontrola nie jest gwarancją uzyskania pewności, że wszystko jest dobrze, bo nie jest możliwe tak naprawdę upilnowanie drugiego człowieka. Sprawdzanie skrzynki pocztowej w laptopie współmałżonka lub kontrolowanie połączeń i wiadomości w telefonie komórkowym, tworzy spiralę podejrzliwości, nieufności i ograniczania, a to osłabia miłość i w końcu doprowadzi do jej wygaśnięcia.

Zasada ufności to oczywiście nie jest nakaz wyłączenia rozsądku. Budowanie małżeńskich relacji nie wymaga z naszej strony ani ślepoty, ani przedzierzgnięcia się w strażnika więzienia. Musimy znaleźć złoty środek, bo na tym często polega nasze życie.

Ludmiła Sosulska (Chn 1-3/2018)