W ogniu wypróbowany Drukuj Email
Autor: Donata Maliszak   
środa, 17 lipca 2013 11:26

Menaka był zadowolony widząc piękne, dojrzałe kolby kukurydzy, w które obrodziło jego pole. Pora monsunowych deszczy pojawiła się we właściwym czasie i nawodniła uprawy, więc nie groziła im w tym roku klęska urodzaju, czyli głód dla całej rodziny. Wręcz przeciwnie – zapowiadały się dobre zbiory.

Trzymając w ręku duży kaczan, Menaka zastanawiał się nad tym, jakby tu mądrze spożytkować zebrany plon. Część kukurydzy na pewno sprzeda i zakupi kilka niezbędnych rzeczy. Żona od dawna mówi, że potrzebuje nowego garnka do ryżu i patelni. Dzieciaki wyrastają z ubrań błyskawicznie. Najstarszemu ćappale* już kilkakrotnie „odmówiły służby”, ale jak dotąd udawało się je jakoś powiązać lub podkleić. Jednak te metody, choć wielokrotnie sprawdzone, też przecież miały swój kres…

„Ech” - westchnął i podniósł głowę do nieba. „Czy te wydatki nigdy się nie skończą? Panie, skąd na to wszystko brać pieniądze?”.

Obejrzał się za siebie: cała rodzina milcząco i z wprawą wykonywała polowe prace. On również nie tracił czasu na zbędne słowa, ale swoim zwyczajem, podczas wykonywania gospodarskich obowiązków, w myślach rozmawiał z Bogiem.

„To już czternaście lat, odkąd zdecydowałem się pójść za Tobą. Przedtem otaczało mnie tyle bożków, które czciłem z oddaniem nie zdając sobie sprawy, że tak naprawdę żyję bez Boga na świecie. Jednak nie jest łatwo. Ty zresztą widzisz wszystko i wiesz: ta ciągła wrogość sąsiadów, te nieustanne docinki, straszenie nas... Adil takie okropności o Tobie wczoraj mówił, że prawie nie wytrzymałem i już miałem mu się odciąć tak, jak robiłem to wcześniej, kiedy mnie ktoś zdenerwował. Dziękuję Ci, że powstrzymałeś moje usta od słów, których bym się potem wstydził” – Menaka odłożył do wielkiego kosza naręcze zerwanych kolb. „Czasami tracę cierpliwość do tych ludzi. Potrzebuję odpoczynku, mój Panie. Potrzebuję przyjaciół, z którymi będę mógł się chociaż od czasu do czasu wspólnie pomodlić, porozmawiać o Tobie, posłuchać słów z Twojej Księgi. Czasami czuję się tak, jakbyśmy byli jedynymi chrześcijanami na świecie”.

Mężczyzna spojrzał jeszcze raz na żonę, najstarszego syna i córkę pracujących gorliwie i żal ścisnął mu serce.

„Im też jest ciężko. Chłopak już dawno powinien się ożenić. A i Ananti wchodzi w wiek odpowiedni do zamążpójścia. Po zakończeniu zbiorów wezmę się porządnie za te sprawy. Pojadę do Betul, tam spotyka się Kościół, może oni coś poradzą” - obiecał sobie Menaka.

Słońce chyliło się coraz bardziej ku zachodowi. Rodzina pracowała szybko, aby zebrać możliwie jak najwięcej, zanim się ściemni i trzeba będzie wracać do domu, w którym czekała na nich jeszcze dwójka młodszych dzieci. Menaka uśmiechnął się lekko na myśl o nich. Córka miała 7 lat i wspaniale opiekowała się młodszym braciszkiem. I dlatego też nawet gdy, tak jak dziś, pięciolatek miał lekką gorączkę, bez lęku mogli zostawić ich razem na czas wyjścia w pole.

Do najmłodszego dziecka ojciec miał szczególną słabość. Rezolutny chłopczyk wnosił wiele uśmiechu w ich niełatwą codzienność. Był jak powiew ożywczego wiatru, kiedy wbiegał do domu w podskokach, przynosząc w maleńkiej garści świerszcza złapanego na podwórzu albo jeszcze ciepłe jajko znalezione po dociekliwym śledztwie (ponieważ kura nieustannie zmieniała miejsce ich znoszenia).

„Jak szybko ten malec uczy się wszystkiego. Będzie z niego pożytek w gospodarstwie, oj będzie” - myślał dumny ojciec.

„Tato, spójrz! Pożar!” - głos starszego syna wyrwał go z zadumy. Podniósł głowę. W oddali, na błękitnym, bezchmurnym niebie unosiła się gęsta, szara smuga dymu. Znajdowała się dokładnie tam, gdzie…

„Boże! To może być nasz dom!” - wykrzyknął Menaka i pod wpływem nagłego strachu poczuł ucisk w żołądku.

Zaczęli biec. Bardzo szybko. Ile sił w nogach. Wózek z koszami wypełnionymi po brzegi kukurydzą pozostał na polu. Ptaki, do tej pory zerkające na kolby z daleka, szybko zorientowały się, że ludzie przestali pilnować jedzenia i usiadły na brzegu jednego z wiklinowych koszyków, przeczuwając wielką ucztę. Ale rodzina nie myślała już o zebranym plonie. Śpieszyli w kierunku, skąd unosił się dym. Szara smuga wzbijała się coraz wyżej.

„O Panie, niech to nie będzie nasz dom! Uchroń nas przed tym nieszczęściem! Ocal moje dzieci!” - gorączkowo myślał Menaka nie zwalniając biegu. Tyle już przecież wycierpiał od sąsiadów - hinduistów i od dalszej rodziny. Kiedy przeszedł na chrześcijaństwo, krewni wyrzekli się wszelkich kontaktów z nimi. Niejeden raz został znieważony a nawet pobity przez mieszkańców swego miasteczka, straszono także jego żonę i dzieci. Wiedział, że ma nikłe szanse na pomoc ze strony policji, więc nie interweniował. Ostatnio grozili podpaleniem... Teraz modlił się, aby dym na horyzoncie nie oznaczał, że spełnili swoje groźby.

***

Niebo jaśniało już na wschodzie, a Menaka wciąż siedział na poczerniałym od sadzy progu swego domu. Obejmował rękami głowę. Już nie płakał. Czuł w środku ogromną pustkę. Ogień strawił nie tylko budynek, nie tylko maleńką zagrodę dla starej, wiernej kozy i paru kur, które posiadali. Żywioł zabrał ze sobą o wiele więcej. Tamto było nieważne. Mieszkać można gdziekolwiek, nawet na ulicy. Jeść można cokolwiek: suchy ryż, kaszę kukurydzianą na wodzie, wszystko jedno. Ale dzieci...

Kiedy kilka godzin temu przybiegł na podwórko, myślał jedynie o pozostawionej w domu dwójce. Żona chciała wbiec do środka, prosto w buchające płomienie. Nie pozwolił jej. Krzyczała przeraźliwie i wyrywała się z objęć najstarszego syna. Wszystko stało w płomieniach. Wiedzieli, że nie ma szans na ugaszenie pożaru – wioskowa studnia była zbyt daleko. Żywioł szalał wokół nich, a oni mogli tylko stać i patrzeć na to z poczuciem zupełnej bezradności. Nic nie mówili, ale mieli nadzieję, że gdy tylko dzieci zobaczyły ogień uciekły, chroniąc się w jakimś bezpiecznym miejscu. Zrozpaczona matka wołała, szukała syna i córki w okolicy. Jednak nigdzie ich nie było. Ani jeden z mieszkających najbliżej sąsiadów nie potrafił lub nie chciał udzielić im jakichkolwiek informacji. Ani jeden też nie przyszedł, żeby pomóc.

Kiedy żywioł zaczął dogasać, szukali w środku; w tym, co zostało z ich domu. Nie zauważyli żadnych śladów chłopca ani dziewczynki. Dopiero potem... kiedy Ananti podeszła do starej, suchej od dawna studni na ich podwórzu i zmęczona oparła się o jej krawędź... wtedy je znaleźli. Czy wskoczyły tam same szukając schronienia, czy też zostały przez kogoś wrzucone? Tego nie dowiedzą się już zapewne nigdy. Zresztą, jakie to miało teraz znaczenie? Menaka nie myślał o odwecie ani o odszukaniu sprawców. W tej chwili chciał tylko jednego: umrzeć. Tego bólu nie był już w stanie znieść. Droga Ewangelii okazała się za trudna, nie miał siły dalej nią kroczyć.

Siedząc na pozostałościach swego spalonego domu, wzniósł w górę ręce i zawołał pełnym rozpaczy głosem:

„Zabij mnie Boże!”.

***

Następujące po sobie kolejne dni i tygodnie ciągnęły się powoli i jednostajnie. Zamieszkali w prowizorycznym szałasie. Na targu sprzedali tegoroczne plony. Racjonowali niewielkie ilości jedzenia. Niewiele ze sobą rozmawiali. Nigdy się nie śmiali.

A potem, zupełnie niespodziewanie przybyli ci ludzie: chrześcijanie, do których po wielu tygodniach dotarła wiadomość o ich nieszczęściu. Usiedli z nimi pod słomianym dachem służącym, jako ochrona przed deszczem lub palącym słońcem. Płakali spoglądając na ruiny ich domu, na starą studnię... Pomodlili się o nich. Zostawili zapasy jedzenia. Powiedzieli, że wrócą.

I spełnili obietnicę. Tym razem było ich więcej. Przywieźli materiały budowlane. Z zapałem zaczęli odbudowywać zniszczenia po pożarze. Pracowali tak intensywnie, że nowy dom po prostu rósł w oczach. A późnymi wieczorami siadali wspólnie w postawionym naprędce dużym namiocie, i ci, którzy umieli, czytali głośno Biblię. Menaka po raz pierwszy poznał i pokochał Księgę Hioba.

Kiedy dom został ukończony rodzina nie mogła oderwać od niego oczu. Mieli teraz najwspanialszy budynek we wsi. Okazały, piękny dom z czerwonej cegły. W nowej zagrodzie znalazły się dwie, podarowane im, kozy. Prace zakończono przed kolejną porą deszczową, która jeszcze raz przyszła w odpowiednim czasie. Następne zbiory kukurydzy zapowiadały się obficie.

Menaka nie siedział już milcząco na podwórzu, patrząc bezmyślnie przed siebie. Zaczął wstawać rano, myć twarz i powrócił do starego zwyczaju rozmów z Bogiem, podczas wykonywania codziennych obowiązków. Znowu też mówił o Nim mieszkańcom miasteczka. Zauważył, że coś się zmieniło. Już nie patrzyli na niego pogardliwie, nie rzucali wulgarnymi, obraźliwymi słowami. Większość kiwała tylko głowami, gdy zaczynał rozmowę i odchodziła, ale byli też i tacy, którzy zaczęli go słuchać. Nawet kilku z tych, którzy wcześniej pytali: „Czy ten twój Bóg zrobił coś dla ciebie? Czy uratował twoje dzieci i dobytek? Jak długo będziesz Mu jeszcze oddawał cześć? Porzuć Go wreszcie!”, zamilkli i teraz wsłuchiwali się w poselstwo Bożej miłości.

Aż pewnego razu jeden z nich przyszedł pod nowy dom Menaki. Tego dnia odbywało się spotkanie modlitewne, na które przyjechała mała grupka chrześcijan z pobliskich miejscowości. Był to ten sam człowiek, który kiedyś, wraz z innymi, groził mu pobiciem. Stanął przed otwartymi drzwiami, rozglądając się z niepokojem dookoła. Pewnie obawiał się reakcji wsi, jeśli rozeszłaby się wiadomość, że jest tutaj. Kiedy Menaka wyszedł przed dom mężczyzna odchrząknął i niepewnie zapytał:

„Czy mogę wejść i posłuchać tego, czego naucza wasza Księga?”.

Menaka rozłożył ręce w geście powitania. A potem zaprosił niedawnego prześladowcę do swego mieszkania. Zanim wrócił do środka, przez moment patrzył na studnię. Poczuł bolesne ukłucie tęsknoty za dziećmi. Wciąż, ilekroć spoglądał w to miejsce, jego serce wypełniał smutek, ale teraz mieszkało w nim coś jeszcze; coś, czego nie mógłby osiągnąć sam, bez pomocy Tego, któremu zaufał: przebaczenie i współczucie dla tego biednego człowieka żyjącego, jak niegdyś on sam - bez Boga na świecie.

„Tylko ze słyszenia wiedziałem o Tobie, ale teraz moje oko ujrzało Cię Panie*” - powtórzył wzruszony za Hiobem.

*** ***

W Indiach hinduistyczni nacjonaliści agresywnie atakują chrześcijan, twierdząc, że każdy obywatel Indii jest i powinien pozostać hinduistą. Ich ideologia, zwana „hindutvą”, prężnie rozprzestrzenia się dzięki partiom politycznym oraz związanymi z nimi ruchami młodzieżowymi i znajduje poparcie w hinduskim społeczeństwie, policji oraz strukturach rządowych. Z tego powodu, chrześcijańska mniejszość nie jest sprawiedliwie traktowana, a jej prawa nie są respektowane.

Chrześcijanom towarzyszy często atmosfera strachu, utrudniająca im swobodne praktykowanie swojej wiary.

Mimo przeciwności, w domu Menaki nadal odbywają się spotkania chrześcijan, on natomiast w ogromnym nieszczęściu, jakie go dotknęło zobaczył, że nie jest sam, ale stanowi część Ciała Chrystusowego – wielkiej Bożej rodziny.

 

*ćappale – gumowe klapki, najpopularniejsze i najtańsze obuwie w Indiach

* Księga Hioba 42,5