Świąteczne kazanie Jezusa Drukuj Email
Autor: Bartosz Sokół   
środa, 25 grudnia 2013 00:00

Gdy tłum pielgrzymów przelewał się ulicami świętującej Jerozolimy, uwagę gapiów przykuł niepozorny mężczyzna, wykrzykujący z zapałem jakieś słowa na temat Boga. Z poszarpanych strzępków słów trudno było wywnioskować treść przemówienia, jednak z każdą chwilą tłum wokół niego gęstniał. 

Jezus z Nazaretu wygłaszał swoje świąteczne przemówienie, adresując je do pielgrzymów, którzy przybyli na żydowskie święto namiotów. Znalazł się w samym centrum religijnego ośrodka, z którego promieniowało na cały świat światło monoteizmu. Żaden inny naród nie trzymał się tak kurczowo swojej duchowej tradycji. Synagoga i świątynia określały żydowską tożsamość, wpajając przekonanie o ekskluzywności objawienia i doświadczenia Boga. Gdy ten niepozorny Nazarejczyk wkroczył do świątyni, przechadzał się po fundamencie wysublimowanej, duchowej kultury narodu. I właśnie wtedy wypowiedział słowa, które znalazły się natychmiast na czołówkach ustnych Super Expressów. 

Skandalizujące kazanie w samym centrum świąt

Godzien wiary jest Ten, który mnie posłał, a którego wy nie znacie - słowa Nazarejczyka opadły powoli na ziemię, wywołując najpierw zdumienie, a później konsternację słuchaczy. Czy rzeczywiście dodał: którego wy nie znacie? Jak śmiał powiedzieć coś podobnego w centrum duchowej stolicy świata, podczas szczególnych świąt i w obecności tłumu wiernych pielgrzymów? Kim był, aby jednym zdaniem podważać całą historię dumnego narodu i ściągać powiewającą flagę ekskluzywnego zrozumienia Boga? I starali się go pojmać. Ten wiejski kaznodzieja przekroczył granicę religijnej poprawności, sprawiając, że z twarzy świętujących pielgrzymów znikły beztroskie uśmiechy. Nie znacie Boga! - tak nie wygłasza się świątecznych kazań. Starym zwyczajem Chrystus kolejny raz pogwałcił konwenanse i poszedł własną ścieżką. Ścieżką Boga.

Boży Syn przyszedł na świat, aby ludzie świętujący Boga na wycieraczce, przed zamkniętymi drzwiami Bożej chwały, mogli wejść do środka, usiąść przy stole i skosztować potraw z odległej i niewyobrażalnie wspaniałej wieczności. W Ewangelii Jezusa Chrystusa chodzi bowiem o radość. Udzielisz mnóstwo wesela, sprawisz wielką radość, radować się będą przed tobą, jak się radują w żniwa, jak się weselą przy podziale łupów. (Iz 9,2) Wykrzykuj z radości i wesel się, córko syjońska, bo oto Ja przyjdę i zamieszkam pośród ciebie - mówi Pan. (Zach 2,14) Ten żydowski kaznodzieja nie chciał zepsuć świąt, chciał je rozpocząć.

GPS prowadzi do Chrystusa

Wszystko, co radosne ma związek z Ewangelią. Kiedy anioł pański odwiedził czuwających pasterzy, powiedział: oto zwiastuję wam wielką radość, która będzie udziałem całego narodu! (Łuk 2,10) Jaka przyczyna zdolna byłaby połączyć cały naród - pomimo geograficznych, społecznych i teologicznych różnic - we wspólnym doświadczeniu radości? Dziś bowiem w mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel! (Łuk 2,11) Żydzi oczekiwali Mesjasza, który miał odmienić ich los, znieść okupację Rzymian i przynieść z sobą świt nowej chwały. Oczekiwali odkupienia Izraela, ale Boży plan sięgał poza wszystko, o czym zdolni byli pomyśleć. Radość ta nie była więc przeznaczona dla tych, którzy nie oczekują Zbawiciela lub negują istnienie obiektywnego zła. Człowiek, który myli więzienie z domem wczasowym, nie ucieszy się na widok aktu ułaskawienia. Jednak dla zmęczonych grzechem i niedoskonałością widzialnej rzeczywistości wieść Ewangelii będzie radością głodnego, który zobaczył w oddali nadjeżdżający samochód z pomocą charytatywną lub szczęściem odrzuconego, który usłyszał po raz pierwszy w życiu “kocham cię”. Oto świat pogrążony w permanentnym stanie niezadowolenia, otrzymuje w darze źródło i przyczynę boskiego szczęścia. Król Królów, aby zmieścić się w małej chatce o nazwie “ziemia”, zdejmuje bezcenną koronę, schodzi ze złotej lektyki i na boso przekracza próg ludzkiej rzeczywistości. A kiedy to czyni, razem z nim zstępują na świat światłość, bogactwo i chwała. Oto zwiastuję wam radość wielką! Świat pogrążony w tęsknocie za prawdziwą, trwałą i zwycięską miłością, otrzymuje w Chrystusie esencję i treść Bożego serca. Żydzi nie muszą dłużej nasłuchiwać w martwej ciszy odległych dźwięków wieczności, otrzymują bilet wstępu do Filharmonii Bożej Chwały. Zakon, prorocy, świątynia - wszystkie duchowe GPS-y nagle zaczynają wydawać ten sam dźwięk - “jesteś u celu”, “jesteś u celu”! Tak, ktokolwiek spoglądał w oczy żydowskiego nauczyciela, zaczynał rozumieć, że tam, gdzie stoją jego stopy, tam jest miejsce, które można nazwać domem, upragnionym domem ludzkości. Oto zwiastuję wam radość wielką! 

Prawdziwe święta nie są plastrem na rany codzienności

Jaki sens mają święta bez znajomości Boga objawionego w Chrystusie? Są pustą, plastikową zabawką, która za parę dni znajdzie się na śmietniku historii, a my znów zostaniemy sami, próbując wytłumaczyć sobie, że prawdopodobnie nie ma lepszego świata. Już wkrótce zgasną kolorowe lampki, na stołach znów pojawi się codzienny chleb, a z głośników popłynie fala radiowego narzekania. Jaki sens mają święta, jeśli mają być wyłącznie środkiem znieczulenia na śmiertelną chorobę codziennej bylejakości? Czy naprawdę chodzi tylko o to, by przez chwilę świat stał się lepszym miejscem, a maski pobożności przykryły posiniaczone oczy i przepite twarze? 

Chrześcijaństwo nie oferuje jedynie przelotnego romansu z transcendentną rzeczywistością, ale stawia na stole codzienny Chleb Życia. Choć kalendarzowe święta Bożego Narodzenia mogą być czynnikiem stymulującym refleksję wiary, to chrześcijaństwo zadomawia się przede wszystkim w tym, co zwyczajne. Chrystus został nam dany jako chleb i woda, nie jako wyszukane danie na szczególne, nadzwyczajne okazje. Bóg zapragnął, aby Kościół zjednoczył się z Bogiem w nieustannym doświadczaniu Syna. Nie pielgrzymujemy więc do świątyni raz do roku, ale permanentnie i nieodwołalnie - jesteśmy nią! Chrystus żyje w nas, a my żyjemy w nim. Zwyczajne dni szkoły i pracy są świadkiem niepojętego zjednoczenia tego, co boskie i ludzkie. Traktowanie chrześcijaństwa wyłącznie jako kulturowego punktu odniesienia i użytecznej bazy wypróbowanej symboliki jest równie niepoważne jak wykorzystywanie sygnalizacji świetlnej do nauki kolorów. Kolędy, drzewka, potrawy, światełka, życzenia, prezenty - bez Chrystusa, bijącego serca chrześcijaństwa - są tylko ładnym garniturem duchowego nieboszczyka. 

Prawdziwa radość związana jest z prawdziwym Chrystusem, gdyż prawdziwy Chrystus związany jest z prawdziwym Bogiem. A radość jest boska. Ktokolwiek nie ma Chrystusa, wciąż nie ma źródła radości. Może cieszyć się jej zapachem podczas wigilijnej kolacji, chwytać rozpaczliwie rozpływające się w mgle strzępy szczęścia, ale i tak pewnego dnia stanie nad przepaścią śmierci, wypuszczając z dłoni wszystko, co kiedykolwiek miało znaczenie. 

Gdyby Chrystus stanął za kazalnicą podczas świątecznych uroczystości w polskich miastach, czy nie rzuciłby znów bolesnego nie znacie Boga? Moglibyśmy zagrać pośpiesznie kilka kolęd i porozdzielać dookoła “wesołych świąt”, nie rozumiejąc, że Bóg nie pragnie przerwać świąt, lecz prawdziwie je rozpocząć. Bo prawdziwe święta zaczynają się tam, gdzie kończy się pusta, napuszona, kulturowa, powierzchowna pobożność, a zaczyna żywa, obecna w zwyczajności wiara w Zbawiciela Jezusa Chrystusa. W chrześcijaństwie, bardziej niż o wesołe święta, chodzi o radosną zwyczajność. Biblia na wigilijnym stole ma sens tylko wtedy, jeśli chwilę wcześniej nie musieliśmy usuwać z okładki grubej warstwy kurzu. 

Drodzy czytelnicy, życzę Wam więc nie tylko wesołych świąt, ale i radosnej codzienności. Torujcie drogę temu, który pędzi na obłokach - Pan imię jego - radujcie się przed nim!