Samozwiedzenie Drukuj Email
Autor: Clendennen Bert   
czwartek, 08 marca 2012 00:00

Umysł ludzki jest tak skonstruowany, że jako fakt zaakceptuje prawie wszystko, co powie mu osoba, do której ma zaufanie. Dotyczy to szczególnie spraw religii. Dziewięćdziesiąt procent chrześcijan, spytanych dlaczego wierzą w daną rzecz, odpowie: „bo słyszałem, jak ten i ten nauczał o tym”. Smutne, ale prawdziwe. Większość chrześcijan nigdy nie zawraca sobie głowy badaniem Pisma i sprawdzaniem jak jest rzeczywiście. Jeśli kaznodzieja tak powiedział, musi to być prawdą.

Jest to bardzo niebezpieczne, zwłaszcza w naszym społeczeństwie, gdzie duchowość mierzona jest rozmiarem działania. Przeciętny chrześcijanin jest tak zaprogramowany, że ogarnia go poczucie winy, gdy pomyśli, że ci wielcy przywódcy mogliby się mylić. Jeśli ktoś jest tak zaprogramowany, to jego religijny umysł bez kwestionowania przyjmie wszystko, czego będzie się go nauczać. Z powodu tego, że ślepi prowadzą ślepych, same wersety zastąpiły osobiste poznanie Chrystusa.

Wyciągając wersety biblijne z kontekstu i nie rozeznając słów prawdy, obecni liderzy stworzyli chrześcijańską naukę zielonoświątkową, [i w wielu przypadkach ewangeliczną] która hurtowo jest kupowana przez ludzi. Nowa ewangelia opiera się całkowicie na zdolności wierzących do pozytywnego myślenia i właściwego „wyznawania”. Aby łatwiej było ją sprzedać i jednocześnie ukryć fakt, że samo wyznawanie jest tylko substytutem, rozpoczęto masową kampanię wzywającą do połączenia nauki medycznej z boskim uzdrowieniem. Doceniam całe dobro, jakiego doświadczamy ze strony nauki, ale ciągle pozostaje ona niedokładną nauką, którą człowiek się zajmuje. Nie wierzę, i z pewnością nie uwierzę, że Jezus zniósł tę okropną chłostę, aby przynieść takie uzdrowienie, które przez tysiąc lat nie poradzi sobie ze zwykłym przeziębieniem.

Mówiąc o „samym wyznawaniu” jako o substytucie, mam na myśli to, że jest to stosowany przez obrońców sposób zrzucania odpowiedzialności, uchylanie się od obowiązku uwalniania chorych. Jeśli jakaś biedna ofiara nie zostanie uzdrowiona lub uwolniona, to tylko dlatego, że nie wierzyła i prawidłowo nie wyznawała. Jest to całkowicie sprzeczne z Biblią. Jezus nie posłał kaznodziei i wierzących, aby uczyli ludzi jak wyznawać. On powiedział: „uzdrawiajcie chorych, oczyszczajcie trędowatych, wzbudzajcie umarłych”. Gdy Piotr spotkał chromego człowieka przy bramie świątyni, nawet go nie spytał czy wierzy w Boże uzdrowienie. Powiedział: „To co mam, daję ci”. Jeśli podstawą ewangelii byłyby same słowa, wtedy Jezus nigdy nie poleciłby swoim uczniom, aby oczekiwali w Jerozolimie aż zostaną przyobleczeni mocą z wysokości (Łuk 24,49). Oni znali Jego słowa, widzieli jak czynił najbardziej zadziwiające cuda, a mimo to ciągle nie byli dostatecznie wykwalifikowani, aby iść i głosić. Paweł powiedział do Koryntian: „Nie będziecie znali nikogo według słów lecz według mocy”. Słowa bez mocy (nawet słowa z Biblii) są bezużyteczne. Ta Ewangelia nie jest głoszona jedynie w słowach, ale w mocy i w manifestacji Ducha.

Apostoł Jakub napisał: „Wiara bez uczynków jest martwa”. Rzeczy, o których się tutaj mówi, nie są mechanicznymi uczynkami ciała. Kiedy Piotr wziął za rękę chromego i podniósł go, wtedy Boża moc go uzdrowiła. Nie uzdrowił go natomiast sam fakt podniesienia go przez Piotra. Byłem świadkiem wielu takich sytuacji, kiedy powtarzało się daną czynność, ale uzdrowienie nie następowało. Pewnego razu jeden ewangelista wezwał do przodu wszystkie kobiety, które nie mogły mieć dzieci. Postawił je w szeregu i kazał im pocierać swoje brzuchy wyznając jednocześnie takie słowa: „Jestem w ciąży”. Po kilku minutach takiego bezsensownego działania powiedział im, aby nakrywały do stołu dzieciom, co do których przed chwilą czyniły wyznawanie i żeby zaczęły z nimi rozmawiać. Apostoł Jakub, gdy mówił o uczynkach wiary, z pewnością nie usprawiedliwiał takich niedojrzałych działań jak te, o których tutaj wspomniałem. Słowo „wiara” oznacza w Piśmie to, w co wierzymy. Wierzymy na przykład, że jedyną możliwością osiągnięcia zbawienia jest „narodzenie się na nowo”. Fakt bycia „narodzonym na nowo” jest integralną częścią naszej „wiary”. Tak więc Jakub mówi w rzeczywistości, że samo wyznawanie zbawienia, bez radykalnego doświadczenia nowego narodzenia, jest śmiercią. Boże uzdrowienie również jest istotną częścią naszej wiary, lecz samo wyznawanie Pisma, typowe dla uzdrawiania bez prawdziwej mocy do uzdrowienia, jest śmiercią.

Jedną z największych tragedii tego zwiedzenia jest to, że zmusza ono do wyrzeczenia się usilnej modlitwy. Nie możesz głosić ewangelii typu „wyznaj, a stanie ci się” podczas gdy ludzie mozolą się nad czymś z wielkim trudem. Słowo Boże objawi nam zamysł Boga, gdy będziemy żyć w Duchu. Jeśli jednak Duch Święty tego nie zrobi, Biblia będzie dla nas tylko następną książką, którą możemy sobie czytać i która nie dostarczy nam więcej światła niż jakakolwiek inna książka. Samo religijne wyznawanie sprawia, że Biblia staje się tylko podręcznikiem. Ludzie myślą, że czytając książki i słuchając wykładów mogą zdobyć duchową wiedzę i poznać Boże zasady. Te rzeczy jednak przychodzą do nas poprzez życie, doświadczenie i to, co zmienia się w naszym charakterze. Do poznania duchowego dochodzimy wtedy, kiedy Jego życie jest formowane w nas i kiedy my sami o to zabiegamy. To może przyjść tylko przez mozolną (usilną) modlitwę. Właśnie dlatego Bóg wymaga takiej modlitwy i mówi, że jest ona konieczna. Pozwólcie, że powtórzę, nie możemy nauczyć się Bożych zasad ani zdobyć duchowej wiedzy z książek i wykładów. One mogą być poznane tylko w procesie. Przede wszystkim, musi istnieć koncepcja, to co wewnętrzne (duchowe). Musi to mieć zastosowanie do wszystkich duchowych zasad i wiedzy. Dopiero potem może być mozolne prowadzenie do narodzin. To jest proces życia. Na podstawie życiowych doświadczeń możemy nauczyć się tylko tego, co jest w Biblii. Biblia nie jest komputerem; jest przenośnikiem, który przenosi poza. Poprzez czytanie Słowa, Biblia przenosi coś poza nasze zrozumienie.

Samo wyznawanie dałoby nam komputerową wiedzę. Znaczy to, że możemy znać Biblię jako książkę, mieć najwspanialsze analizy i diagramy i ciągle być martwi na rzeczy duchowe. Z drugiej strony, aby wyjść poza same wartości, których się naucza, i dojść do żywego zrozumienia Słowa, potrzebujemy nie tylko Pisma, ale Boga, który będzie do nas mówił przez Pismo. To jest życie.

Kościół, zaangażowany w ten proces życia, stanie się świadkiem wielkich rzeczy. Życie jest spontaniczne, dlatego kiedy tylko nadarzy się okazja, zamanifestuje się. Prawdziwe duchowe życie będzie wykrzykiwać radosne Alleluja. Synowie i córki kościoła, poruszeni duchem życia, będą prorokować, mówić językami, tańczyć w Duchu, śpiewać w Duchu. Tych rzeczy nie nakłada się na siebie jak ubranie, ani się ich „nie włącza” i „wyłącza” kiedy się chce. To nie jest coś, czego Boże dzieci mogą nauczyć się robić, ale są one manifestacją duchowego życia. Miejsce duchowej mocy i duchowego życia można osiągnąć jedynie poprzez zmaganie się. W momencie duchowych narodzin powstaje nowe stworzenie, ustanawiana jest inna moralność tego stworzenia, nowy system niebiański, całkowicie nowy umysł, i nie jest to cielesny człowiek. W Panu będziemy mieć całkowicie nowy system oceniania i wartości. To znaczy, On będzie odnosił się do nas w tej sprawie. On będzie nas powoływał do tego, byśmy trzymali się nowego stworzenia w nas, dobrego sumienia, przekonania wewnętrznego, intymności, które są w nas. A zatem nowe stworzenie to coś duchowego. Ponieważ jednak stare stworzenie wciąż krąży wokół tego, co duchowe, nowe stworzenie będzie wzrastało tylko poprzez podbój, poprzez żmudne dążenie do przezwyciężenia konfliktu. Wola, odnowiona wola pobudzana przez Ducha Świętego nie będzie działać mechanicznie lecz zostanie wezwana do ćwiczenia się w Panu.

W ten sposób modlitwa staje się konfliktem, walką, i walka ta odnosi się do życia w Duchu, do miejsca, w którym mamy żyć w Chrystusie. Zatem pytanie, jakie należy sobie zadać nie brzmi: „Czym jestem w Chrystusie” ale „Czym mogę być w Chrystusie”. Doświadczenie wierzących pokazuje, że kiedy idą z Panem co oznacza coraz większe upodabnianie się do Niego, oddalanie się od starej natury i zmierzanie do nowego życia - to im bliższy mają kontakt z ostatecznymi, duchowymi siłami wszechświata, tym bardziej intensywny on się staje. W tym właśnie wyraża się wartość cierpienia i prób. Zmaganie się nowego stworzenia nie dotyczy wiary, lecz ma na celu wyrwanie się z otaczającej pajęczyny ciała. Nowe stworzenie wiąże się z moralnością i jeśli o nas chodzi, to nie została ona jeszcze w nas ukształtowana. Jest ona doskonała sama w sobie lecz nie jest dokończona w nas. Stare stworzenie wciąż istnieje i ma ogromny wpływ na nowe stworzenie. Stara natura nie jest umarła dla wierzących. Świat nie jest umarły dla wierzącego i diabeł również nie jest umarły dla wierzącego. Nowe stworzenie, które wiąże się z moralnością, znajduje się w samym centrum starego. Ale to jest dopiero w zaczątku i wszystkie jego moralne aspekty muszą się rozwinąć, aby uczynić nas stworzeniami moralnymi w pełnym tego słowa znaczeniu. Ten rozwój, który uczyni nas podobnymi do Chrystusa, jest absolutną wolą Boga.

Cierpienie i próby pojawiające się w tym konflikcie, zawierają się w woli Bożej. Znaczy to, że Bóg dopuszcza do pewnych rzeczy nie będących Jego absolutną wolą, aby doprowadzić nas do miejsca, które jest Jego absolutną wolą. Cierpienie nie jest Bożą wolą lecz On bardzo często pozwala na nie, gdyż widzi, że jest to konieczne, abyśmy mogli utrzymać określoną pozycję. Gdybyśmy byli doskonałymi stworzeniami, wola Boża zawsze byłaby absolutna. Nie byłoby miejsca na względną wolę Bożą. Bóg nie musiałby dopuszczać do pewnych rzeczy, aby nas doprowadzić do określonego miejsca. Ponieważ jednak nie jesteśmy doskonali, cierpienie i próby stają się względną wolą Bożą (zawierają się w woli Bożej), czyli mają miejsce za Jego przyzwoleniem. Wzajemna zależność dotyczy naszego zdobywania i rozwijania przez nowe stworzenie moralnego życia.

Alternatywą dla życia według Ducha jest samozwodniczy kult nauczanych wartości i zasad. Zamiast spontanicznego przepływu życia, mamy jedynie życie wyuczone. Wyuczony Chrystus, wyuczony Duch Święty, wyuczone języki i brak żywego doświadczenia. Jezus Chrystus to już tylko wyznawanie a nie realna osoba. Uzdrowienie jest wyznawaniem ust, które pozostawia 99 % jego poszukiwaczy w szpitalach. Rozpoczyna się w umyśle, kończy się w umyśle, i ostatecznie pozostawia ofiarę w zamieszaniu i w pustce. Na jednym nabożeństwie pewnemu zgłodniałemu Ducha Świętego człowiekowi powiedziano, żeby bardzo szybko wypowiadał samogłoski A, E, I, O, U. Kiedy to robił, powiedziano mu, że już to otrzymał. Pewien Mormon, który mówił językami, przemawiał na wielkim zebraniu. Podczas śniadania, mój przyjaciel siedział koło niego i zapytał go, w jaki sposób narodził się na nowo. Mormon odpowiedział: „Jeszcze tego nie przyjąłem”. A był głównym mówcą na wieczornym spotkaniu, w którym uczestniczyły setki ludzi. Moja żona brała udział w nabożeństwie i siedziała obok mężczyzny i kobiety, którzy byli zdenerwowani tym, co się działo. Kobieta powiedziała do mężczyzny: „Szkoda, że nie mogę przemówić do tego zgromadzenia”. Mężczyzna odpowiedział: „Dlaczego nie wstaniesz i nie zaczniesz prorokować tego, co masz do powiedzenia?”. Byłem na nabożeństwie wśród 1500 ludzi, kiedy lider uwielbienia kazał wszystkim wstać i ogłosił, że w czasie śpiewania tej pieśni będziemy tańczyć przed Panem. Brakowało prawdziwego życia, więc chcieli je podrobić! Wszystko to jest tylko wyuczoną religią, religią samych słów bez prawdziwego życia Ducha.

 Takie oszukaństwo przez samą swoją naturę zostało zmuszone do wyeliminowania „zwycięskiej modlitwy”, co z kolei otworzyło drzwi na świat, pozwalając ciału i diabłu wejść do świątyni Bożej. Te same grzechy świata można znaleźć w kościele. Zaślepieni drogą, która wydaje się właściwa, miliony maszerują w kierunku piekła wykrzykując „chwała Panu”. W tej nowej religii świat nie jest już wrogiem łaski, lecz raczej niezrozumianym przyjacielem. Nowe wołanie brzmi: „Jeśli mamy zdobyć świat, musimy być jak ludzie w świecie”. W takiej atmosferze niczym niezwykłym nie jest, kiedy widzi się, jak ktoś gasi papierosa, aby za chwilę prorokować. W wielu zgromadzeniach powszechnie słyszy się o bałwochwalczej praktyce intonowania śpiewu na językach. W jednej takiej społeczności, gdzie dużo mówiło się o językach, pewna kobieta zadała liderowi pytanie. Jego odpowiedź brzmiała: „Wszystkie pytania omówimy przy piwie po spotkaniu”.

Grube ryby Hollywood i Nashville stają za kazalnicami Bożych kościołów (oczywiście za odpowiednią cenę) jako trofea łaski. Idole tego udawanego świata będą w niedzielę śpiewać w kościele, a w poniedziałek w Las Vegas, a potem dziwimy się dlaczego dzieci chodzące do kościoła zaczynają pić. Pewna kobieta, należąca do tak zwanego napełnionego Duchem kościoła, śpiewająca w chórze, mężatka mająca romans z żonatym mężczyzną planuje wraz z nim, że rozwiodą się z obecnymi współmałżonkami i pobiorą się. Gdy inny chrześcijanin spytał ją jak jako chrześcijanka może żyć i postępować w ten sposób, odpowiedziała: „Nie robimy nic złego. Bóg to aprobuje, bo jesteśmy w sobie zakochani”. Społeczność chrześcijańska musi odrzucić wszelkie iluzje i uznać, że jesteśmy w stanie wojny. W każdej walce jedni przegrywają, a drudzy wygrywają. Jeśli mamy przetrwać, musimy zaprzestać walki religijnej a zabrać się za wroga. Gdy to piszę, już słyszę jak niektórzy mówią: „Zwycięstwo już zostało osiągnięte na Golgocie”. Jest to prawda lecz zwycięstwo musi być utrzymywane przez każde następne pokolenie kościoła. Kościół jednak nie rozpoznał, że ta straszliwa walka ma miejsce w sferze duchowej i nie wyposażył swoich ludzi do tej walki. Nauczaliśmy, że chrześcijaństwo wymaga tylko bycia miłym, a nie chcąc aby ludzie zbłądzili, uciekaliśmy się do różnego rodzaju zabaw i programów rozrywkowych. W rezultacie doczekaliśmy się pokolenia chrześcijan, którzy usychają, gdy tylko słońce mocniej przygrzeje.

Większość młodych ludzi, gdy po raz pierwszy zetknie się z nieprzyjacielem, można porównać do domku z kart. Podczas wojny w Wietnamie prowadziłem w Sajgonie centrum wojskowe. Na własne oczy widziałem, jak nieprzyjaciel zniszczył młodych zielonoświątkowych wierzących. Wielu młodych mężczyzn, którzy dorastali w kościele, nie wytrwało, gdy zostali zostawieni sami sobie. Kiedy już zostali wypchnięci z bezpiecznej atmosfery kościoła, nieprzyjaciel ustrzelił ich bez walki. Tak samo jest z naszymi młodymi ludźmi, którzy zaczynają studia na uniwersytecie. Przeciętny chrześcijanin, nagle wyrwany z kościoła, znalazłszy się w atmosferze ateizmu. nie jest dla nieprzyjaciela godnym przeciwnikiem, ponieważ nie ma nawet najmniejszego pojęcia, kim lub czym nieprzyjaciel jest. Biblia mówi: „Świat jest nieprzyjacielem Boga”. A mimo to kościół usilnie stara się naśladować ten system. Kaznodzieje, nauczyciele, diakoni i rodzice zamykają oczy na ducha tego świata, który wszedł do kościoła. W osobie wierzącej duch tego świata jest jak strychnina w fizycznym ciele. Jest to śmierć. Świat nie jest przyjacielem i nie pomoże nam zbliżyć się do Boga. Jego końcem jest destrukcja.

Młodzi ludzie wyrastają w kościele, w którym nie ma atmosfery „Świętości Pana”. Świat zdobywa poklask, jest przyjmowany i podziwiany. Na podstawie tego. czego się ludzi uczy, wyciągają oni wnioski, że świat tak naprawdę nie jest ich wrogiem lecz niezrozumianym przyjacielem i można go zdobyć tylko poprzez dostosowanie się do jego zwyczajów, sposobu ubierania się i myślenia. Chrześcijańscy rodzice pozwalają swoim dzieciom na robienie rzeczy, których sami nigdy by nie zrobili. Rezygnując z dyscypliny względem dzieci, pozwolili aby ich pasje i marzenia zdziczały . Całe pokolenie młodzieży chrześcijańskiej zostało rzucone na żer „Molochowi”. Nie chcieliśmy powstać i walczyć przeciwko nieprzyjacielowi i w rezultacie zasiał on w naszych szeregach ziarna buntu. Nieprzyjaciel, którego wzięliśmy za przyjaciela, zaczął nas dzielić, aby osiągnąć swój cel. a chrześcijanie przeważnie nie są odpowiednio uzbrojeni, aby wyrzucić go ze swoich szeregów. Wyszkoleni w „naiwnej wierze” i „mocy pozytywnego myślenia” zaczęliśmy wierzyć, że diabeł sam ucieknie, jeśli nie będziemy o nim mówić. Słuchając głośno grzmiących ewangelistów, którzy odłożyli na bok walkę i zajęli się błogosławieństwami, przestaliśmy dbać o naszą duchową kondycję. Przeważnie nasze ćwiczenie (szkolenie) ogranicza się do przesypiania spotkań modlitewnych, a program studium biblijnego jest bardzo ostrożnie układany, aby nie obrazić lub za bardzo nie eksponować diabła.

Uczono nas, że negatywną postawą jest występowanie przeciwko czemukolwiek. Jesteśmy ludźmi, którzy są „za”. Absolutnym „nie nie” stało się mówienie przychodzącemu do kościoła człowiekowi, aby doprowadził swoje życie do porządku. W wyniku tego do kościoła wszedł duch hippisowski ze swoimi gołymi nogami i bez spodni: z T-shirtem i bez biustonosza. Duch ten zajął pierwsze miejsce w kościele, dorzucił Jezusa do narkotyków, niedozwolonego seksu i perwersji. Każdy kto śmiałby zabrać w tej sprawie głos, natychmiast jest napiętnowany jako ktoś, kto nie ma w sercu miłości. Zamiast więc przyprowadzać te dzieciaki do Chrystusa, wyciągnęli je z kościoła sprowadzając z powrotem do ich poziomu. Spiesząc się, aby spopularyzować Chrystusa wśród politycznych grubych ryb i „śmietanki” towarzyskiej Hollywood, zniszczyliśmy każdy płot i zostaliśmy ukąszeni przez węża. W naszych szeregach mamy sławnych piosenkarzy dających nam do zrozumienia, jak wielką uczynili nam przysługę pozwalając Bogu, by ich zbawił. Jeśli cena będzie odpowiednia, w niedzielę będą śpiewać w kościele, ale w poniedziałek w pałacu cesarza. Jednym tchem będą mówić na językach, a drugim śpiewać diabłu. A ty, jeśli zasugerujesz, że to nie jest chrześcijaństwo, będziesz postrzegany jako reakcjonista [faryzeusz i legalista]. Nic dziwnego, że chrześcijanie, którzy kiedyś chodzili z Bogiem i mieli silne przekonania, teraz chodzą po nocnych klubach i teatrach. A co więcej, ciągle uważają, że wszystko jest w porządku. Ratowaliśmy takich ludzi i stawialiśmy za kazalnicami jako przykład Bożej łaski.

Nie winię „hippisów” ani „sławy”. Winię kazalnicę. Jestem pewny, że wielu miało autentyczne doświadczenie z Bogiem i poszłoby za Jezusem, gdyby ci zza kazalnicy mieli odwagę mówić. Mówienie ludziom, że mogą mieć ten świat i Jezusa jest zdradą stanu. Trzeba dokonać wyboru. Jezus powiedział do młodego, bogatego człowieka: „Sprzedaj wszystko co masz i rozdaj ubogim”. Ten jednak odszedł, gdyż było to dla niego zbyt wiele. Jestem przekonany, że jeśli staniemy i zaczniemy „głosić Słowo”, wielu się odwróci. Ale jeśli mówisz komuś, że jest w porządku, podczas gdy wiesz, że nie jest, to nie ma w tym miłości.

Pierwsi chrześcijanie byli zabijani, paleni, przymierali głodem, byli mordowani i nienawidzeni za swoje świadectwo. Ich problem nie wziął się stąd, że głosili innego boga. Rzym miał tysiące bogów i z zadowoleniem przyjmował współzawodnictwo innych bogów. Pierwsi chrześcijanie wpadli w kłopoty, ponieważ głosili swojego Boga z wyłączeniem wszystkich pozostałych. Jan Chrzciciel nie stracił głowy za głoszenie lecz za zdemaskowanie nieprzyjaciela. Nie zgodził się na postępowanie bez ponoszenia jakiegokolwiek ryzyka. Trzech hebrajskich mężczyzn nie zostało wrzuconych do pieca ognistego dlatego, że wyznawali wiarę w Boga. Wrzucono ich tam, ponieważ odmówili pokłonu obcemu bogu.

Pierwsi chrześcijanie i prorocy nie potrzebowali programów rozrywkowych, aby trwać w Bogu. Oni byli w stanie wojny i wiedzieli o tym. Żyli wśród dźwięków brzękających łańcuchów i trzaskających biczów. Wiedzieli, że nieprzyjaciel jest realny a jego cel śmiertelny. Wiedzieli, że jeśli oddadzą mu jakiekolwiek miejsce, to w końcu stracą wszystko. U schyłku tego wieku, prawda jeszcze raz musi do nas dotrzeć. Jesteśmy w stanie wojny, a wróg poważnie ją traktuje. On przyszedł, aby kraść, zabijać i niszczyć. Musimy uświadomić sobie, że on się nigdy nie zmienia. On nienawidzi Chrystusa, kościoła i wszystkiego, co przyzwoite. On nadal jest kłamcą, mordercą i złodziejem. Jest „belzebubem” „bogiem korupcji” (zepsucia). Jego duch jest duchem „własnego ja” i duchem tego świata. Jeśli okazuje się przyjacielski, to tylko po to, by zwieść. Musimy wiedzieć, wiedzieć teraz, że zwycięstwo nie oznacza, iż nieprzyjaciel zniknie lub podda się. Pokonaj go tu. a pojawi się tam. Nie wolno nam nigdy rozluźniać się w naszej duchowej czujności. Zawsze musimy czuwać w modlitwie i nie wahać się. aby mu się przeciwstawiać. On nie ucieknie dopóki go nie pogonimy, i nie wyjdzie jeśli go nie wyrzucimy.

Kiedy Pearl Harbor zostało zbombardowane, narody tego świata walczyły ze sobą od miesięcy i lat. Próbowaliśmy pozostać neutralni lecz nagle, w ten niedzielny poranek, okazało się, że już nie możemy być neutralni. Prezydent Stanów Zjednoczonych wezwał do całkowitej mobilizacji wszystkich sił całego kraju, nie tylko po to, aby sformować armię, ale by budować samoloty i statki, produkować zboże, ubranie i wszystkie inne niezbędne rzeczy. Każdy szybko odpowiadał na to wezwanie. Nasz kraj był w niebezpieczeństwie; nieprzyjaciel już pukał do drzwi; trzeba było szybko coś zrobić! Jedynie własnym wysiłkiem mogliśmy odnieść zwycięstwo i tylko rewolucyjne podejście do tego kryzysu mogło uratować naród.

Kiedy ten naród traci ducha, który sprawił, że Thomas Jefferson podpisał Deklarację Niepodległości; kiedy ludzie nie poświęcają się tak jak w dolinie Forge, gdy boso szli z krwawiącymi stopami, aby się wyzwolić; kiedy tracimy takiego ducha, to tracimy naszą wolność i zostajemy pokonani. To co dotyczy narodu, dotyczy kościoła. Nadszedł czas, kiedy kościół musi przyszykować wszystkie duchowe środki i użyć ich w działaniu przeciwko nieprzyjacielowi. W przeciwnym razie bowiem powtórzy się średniowiecze.

Fragment z książki - „Droga z pozoru właściwa”

Blog z fragmentami publikacji pastora Berta Clendennena - http://clendennen.blogspot.com