Przekonywanie o grzechu jako dzieło Ducha Świętego Drukuj Email
Autor: Clendennen Bert   
czwartek, 27 kwietnia 2017 00:00

 W Ew. Jana 16:7-9  czytamy: „Lecz Ja wam mówię prawdę: Lepiej dla was, żebym Ja odszedł. Bo jeśli nie odejdę, Pocieszyciel do was nie przyjdzie, jeśli zaś odejdę, poślę go do was. A On, gdy przyjdzie, przekona świat o grzechu i o sprawiedliwości, i o sądzie; O grzechu, gdyż nie uwierzyli we mnie” Jakiś cień smutku zabrzmiał w głosie naszego Pana kiedy mówił On, że Duch Prawdy „przekona świat o grzechu, gdyż nie uwierzyli we mnie”. Nasz Pan wiedział, iż patrząc z zewnątrz, Jego służba na ziemi była porażką. Tego jednak miał dowieść ktoś inny, Ten, którego On miał posłać. Jezus wiedział, że ta porażka wynikła ze świętości Jego charakteru. Taki charakter, jaki posiadał Jezus, nie mógł być uszanowany przez opinię publiczną w ciągu zaledwie trzech krótkich lat. Bycie takim, jakim On był, boskim lecz zarazem ludzkim, okazało się być kamieniem obrazy i skałą zgorszenia, o które jego współcześni zranili się z powodu ich niewiary. Kiedy odchodził ze świata, zapowiedział, że Jego służba będzie kontynuowana przez Ducha Świętego.

Duch Święty miał tak działać na naturę moralną ludzkości, by ustanowić zupełną sprawiedliwość. On miał przeprowadzić bezstronny sąd, a czyniąc to miał wykazać absolutną potrzebę Jezusa jako pośrednika i zbawiciela. Wydaje się, że to jest właśnie znaczenie słów „ponieważ we mnie nie uwierzyli”. Świat zawsze zaprzeczał swojej potrzebie Syna człowieczego. Jezus zawsze był tu obcym, patrzono na Niego z. podejrzliwością. Słowo mówi: „Przyszedł do swojej własności, ale swoi go nie przyjęli”. „Poniżony i wzgardzony był przez ludzi, mąż boleści, doświadczony w cierpieniu, tak że skrywaliśmy przez Nim nasze twarze”. Świat nigdy nie był pewien, co zrobić z tym Obcym. Podszedł do Niego, ale się od niego cofnął. On był właścicielem świata, lecz ludzie Go odrzucili. Okrzyknął Go królem, a mimo to ukrzyżował wraz ze złoczyńcami. On był jednocześnie zauroczeniem i postrachem dla wszystkich, którzy Go poznali. Sam będąc tego świadomy powiedział im: „Nie przyjdziecie do mnie. Uparcie chcecie iść do Ojca jakąś inną drogą. Nie mogę pozostać tu w ciele, ale ześlę Ducha prawdy. Kiedy On przyjdzie, przekona was o grzechu. O grzechu, gdyż we mnie nie uwierzyliście.” Przekonać świat o grzechu to coś znacznie większego niż przekonać go o zbrodni. Świat zadowolił się niedokładnymi definicjami; używa niewłaściwie pojęć „zbrodnia” i „grzech” tak jakby były synonimami. To fatalny błąd. Grzech może być tam, gdzie nie ma zbrodni. Gdziekolwiek jednak jest zbrodnia, jakakolwiek by nie była, tam zawsze jest grzech, który za nią stoi. Społeczeństwo jest tak zorganizowane, by bronić się przed zbrodnią, a jednak każdy jego członek jest winny grzechu. To musi być ukazane przez Ducha Świętego, w jaki jednak sposób? Społeczeństwo potępia mord. Z tego też powodu Duch Święty zaczyna od przekonania nas, że morderstwo jest grzechem. Następnie mówi, że potępiając morderstwo powinniśmy zrozumieć, gdzie się ono zaczyna. Otóż ma ono swój początek w grzesznym gniewie. Taki gniew może być niewyrażony, jednak sam fakt. że dajemy mu miejsce głęboko w swym sercu sprawia, że jesteś winny czy winna morderstwa w Bożych oczach. Duch Święty jest dany, aby nas tego uczyć. W przeciwnym razie byśmy tego nie zrozumieli.

Społeczeństwo stać tylko na to, by uznać jakąś różnicę między morderstwem a ludobójstwem. I tutaj się zatrzymało. Duch Święty przypomina o pochodzeniu zbrodni, a znalazłszy je, mówi, iż jest ona morderstwem. Ta nienawiść w sercu, niekontrolowana pasja, to jest prawdziwy morderca. „Ktokolwiek nienawidzi swojego brata, jest mordercą” (1 Jana 3,15). W ten sposób przedstawia nam definicję morderstwa, której społeczeństwo nigdy nie chciało przyjąć. To, w jakim stopniu zgodzimy się na tę definicję, będzie miarą naszego własnego przekonania. Ci, którzy doskonale funkcjonowali w społeczeństwie jako nienaganni ludzie uświadamiają sobie nagle, iż znajdują się w obliczu nowego prawa. To prawo zmusza nas do przyznania, że jeśli źródła morderstw leżą w motywach, wówczas jest możliwe, że w oczach Boga jesteśmy mordercami. Społeczeństwo uczyniło morderstwo karalnym, ale nie było w stanie uczynić karalnym fałszu. Dla społeczeństwa kłamstwo jest bardziej „duchowe” [akceptowane] od morderstwa. Tutaj dochodzimy do wyższej formy działania Ducha Świętego. Przykładowo, możemy powiedzieć, że człowiek może uczynić kłamstwo równie dobrze, co „wypowiedzieć je”. Może on użyć dwuznacznych słów, by chronić siebie i zwodzić. Uznać coś takiego to wielka rzecz, znacznie bardziej duchowa niż uznanie grzechu w morderstwie.

Co jeszcze może czynić Duch Święty? Niewiele ponad to, jeśli osoba chce tylko zabezpieczyć swoje przekonanie. Jednak możliwe jest coś więcej. Duch Święty mówi, iż forma słów może być prawdziwa, a jednak mogą one komunikować kłamstwo. Rozmowa może być powtórzona słowo w słowo, a jednak przez zwykłą zmianę tonu głosu lub szczególny wyraz twarzy, poprzez umiejętny układ pauz czy nacisku, taka relacja może być kłamstwem od początku do końca. Można nawet okłamywać samego siebie. Żyjąc stale w takim stanie można nawet zniszczyć swoją zdolność odróżniania dobrego od złego. Sumienie takiej osoby zostaje jakby „spieczone gorącym żelazem”, a jej mowa traci wszelką wartość i użyteczność, jako narzędzie moralne. Nasze sumienie może być według Pawła w 2 Liście do Tesaloniczan wydane na wiarę w kłamstwo. W takiej sytuacji sumienie staje się instrumentem samo-zwiedzenia. W takich okolicznościach człowiek staje się więcej niż kłamcą. On już jest właściwie kłamstwem. Jeśli ktoś jest winny kłamania, jest jeszcze dla niego nadzieja odrodzenia. Kiedy jednak człowiek sam jest kłamstwem, i cała jego natura jest w tym stanie, może nie być szansy na ratunek. W takiej sytuacji, kto jeśli nie Duch Święty może podjąć się takiego wyzwania jak przekonanie serca o grzechu?

Ten proces staje się jeszcze bardziej duchowy. Morderstwo i fałsz są uczynkami potępianymi przez każdego człowieka, który ma jakieś poczucie społecznej przyzwoitości. Co jednak z takimi grzechami, które są pochwalane przez społeczeństwo? Boży Duch Święty nie patrzy tak jak patrzy człowiek, gdyż człowiek patrzy na wygląd, a Bóg patrzy na serce. Pozór pobożności można odróżnić od jej mocy. Weźmy na przykład akt dawania jałmużny, dawania biednym. Jeśli dar jest zewnętrznie najwyborniejszym przykładem danej klasy rzeczy, jeśli jest wielki, dany w najlepszą porę, jeśli wiele osób jest tym darem błogosławionych, a dawca był serdeczny i radosny, wówczas opinia publiczna nazywa to dobrym darem. Człowiek patrzy na wygląd, na to, co zewnętrzne. Bóg jednak patrzy na serce. Poza to, co zewnętrzne, poza tę sferę, społeczeństwo już nie idzie za swoim sądem. Gdzie człowiek kończy, tam zaczyna Duch Święty, który bada wszystko. On przeszukuje z lampą najskrytsze zakamarki serca. Bada motywy kryjące się za dawaniem. Mówi w efekcie: „Twoja miłość nie poszła za twoim darem, był on łapówką za dobrą reputację i pozycję. Dar nie był darem dla biednych, lecz dla dawcy. Mamy tutaj punkt wyjścia od takich przypadków jak morderstwo czy fałsz - to, co zewnętrzne może być doskonałe, ale motywy są złe. Przejmujemy tutaj sposób myślenia, w którym każdy szczegół pomnaża naszą znajomość duchowych rzeczywistości; odróżnialnych od formalnych, pustych działań. Jak blisko stąd do świadomości, że nawet modlitwa może być kłamstwem! Odwracamy się ze wstrętem od morderstwa. Odwracamy się od kłamstwa ze wstydem. Co jednak z tymi wszystkimi ujmującymi modlitwami aprobowanymi z powodu wrażeń, które wywoływały? Czy modliłeś się w domu twojego przyjaciela modlitwą, która w rzeczywistości miała na celu pochwałę jego domniemanej wspaniałości? Czy chwaliłeś stworzenie modląc się do Stwórcy, wspominając zalety tej osoby, nie ośmielając się jednak wytknąć jej grzechu? Czy modliłbyś się za tę osobę tak samo, gdyby ona tego nie słyszała? Trzeba sobie samemu na te pytania odpowiedzieć. Czy nazwałbyś go „drogim Bożym sługą”, gdyby był on kilometr dalej? [Czy tymi samymi słowami modlisz się w zborze o kościół, i tymi samymi w domowym zaciszu gdy nikt cię nie słyszy ?] Czy nasza religia mogłaby być szczytem naszej niemoralności? Duch Święty nie tylko zadaje te kłujące uszy pytania, on także zmusza nas, byśmy na nie ku naszemu wstydowi odpowiedzieli. On nigdy nie ustaje w swojej „kłująco niewygodnej” służbie dopóki nie wyznasz, że obróciłeś swoją religię w zbrodnię, i że wypowiedziałeś bluźnierstwo przy ołtarzu Wszechmogącego. Minął czas formowania definicji, nadszedł czas konkretnych zastosowań. Nawet jeśli nie jesteście winni żadnego z powyższych grzechów wymienionych do tej pory, jest inne królestwo, nad którym ustanowiony jest boski sąd, królestwo niewypowiedzianych pragnień i myśli. Każdy człowiek wiedzie w pewien sposób dwa życia: jedno to życie motywów a drugie to życie zachowań. Do tego pierwszego nie ma dostępu nikt oprócz Ducha Świętego. „Rozumiesz moje myśli z daleka”, mówi Psalmista w Psalmie 139,2. Zanim myśl nabierze swojego ostatecznego kształtu, kiedy jest jeszcze zbyt niewyraźna by mogła zostać wyrażona ludzkim językiem, Duch Święty ocenia jej jakość i poddaje ją sądowi sprawiedliwości. Do serca przychodzi palące pragnienie. Ludzkie oko nie ujrzy poparzeń, które ono zostawi, ale wspomnienie tego pragnienia sprawi, że zamilkniesz, kiedy zgrzeszysz. Ono cię ukłuje, upokorzy, to pragnienie uczyni Cię tchórzem przez wszystkie dni Twojego życia. Do umysłu przyszło coś, co jest jedynie zalążkiem myśli, a już uderzyło jak piorun, tak złe w swej niekompletności! Są takie objawienia, które właściwie zrozumiane pokazują człowiekowi, że jest coś gorszego niż zbrodnia. Zwodniczy pocieszyciele, którzy „leczą ranę tylko powierzchownie”, wywołują w nim niecierpliwość. W tym momencie musimy wrócić do miejsca, w którym zaczęliśmy: Duch prawdy przekona świat o grzechu. Duch Święty tak żywo ukaże naturę grzechu, że ci, którzy uważają siebie za najlepsze okazy społeczeństwa ludzkiego doświadczą ostrych wyrzutów sumienia, gdyż uświadomią sobie, czym są w oczach Boga. Nie będzie już porównań do tej czy tamtej klasy czy grupy ludzkiej, gdyż sąd będzie kwestią jedynie między człowiekiem a Bogiem. Każdy człowiek ujrzy siebie tak, jak gdyby był sam we wszechświecie. Sumienie każdego człowieka stanie się tak ostre i intensywne, wręcz bolesne, kiedy ujrzy on siebie takim, jakim nigdy wcześniej nie widział. Jego moralny zmysł będzie tak oczyszczony i udoskonalony, iż będzie odczuwał nawet złą myśl jako nieprzebaczalny grzech. Taki człowiek będzie niezmiernie upokorzony, gdy uświadomi sobie, że nawet jego najlepsze uczynki są skażone; cała jego siła opuści go, a cała pokładana w sobie nadzieja się rozpierzchnie. Czy człowiek w takim miejscu może zwrócić się o pomoc do innych? Nie, ponieważ wszyscy giną w tej samej niedoli. Pod powierzchnią, pod skórą każdego człowieka zawsze kryje się ta okropna okoliczność, iż każde serce zostało wyłączone spod panowania króla. Kiedy to przekonanie będzie tak ostre i nieustępliwe, serce pozna, że poprzez odwrócenie się od Jezusa Chrystusa odwróciło się od Syna Bożego, jedynego pośrednika przymierza pokoju. Agonia wówczas będzie się zdawała niczym męki piekła. To jest właśnie przekonanie o grzechu, które Boży Duch Święty posyła, by działało w sercach, które nie uwierzyły w Zbawiciela. Jezus Chrystus nie może być zrozumiany, dopóki grzech nie będzie zrozumiany. Tak długo, jak grzech jest postrzegany wyłącznie z socjologicznego punktu widzenia, krzyż Chrystusa musi się zdawać jakąś „przesadą”. Po co używać wody wraz z krwią, gdy sama woda by wystarczyła? Po co poświęcać człowieka, jeśli krew zwierzęcia odpowiedziałaby na każde pytanie ? Tego typu pytania mają rację bytu, kiedy grzech jest lekceważony lub źle zrozumiany. Kiedy jednak grzech znajdzie się w świetle nieskończonej świętości, jedynie krzyż Chrystusa może równać się wagą tragicznemu i potwornemu przekleństwu grzechu. Pierwsze jasne spojrzenie człowieka na naturę grzechu równa się pierwszemu kryzysowi w jego życiu. Od tego momentu człowiek ten wybiera swoje przeznaczenie, Jest dyskusyjne, czy takie oświecenie można przeżyć po raz kolejny. Jezus Chrystus wydaje się wtedy mówić: „Teraz mnie nie rozumiesz. Wydaje Ci się, że możesz się obejść bez pośrednika między tobą a Bogiem. Wiesz tak mało o grzechu, jakim go widzi Bóg, że wydaje ci się, iż możesz sobie poradzić z każdą sytuacją, jaka nastanie”. Musi to więc trochę potrwać. Kiedy jednak przyjdzie Duch Święty, jasno pokaże ci stan twojego serca. On ukaże Ci takie wizje okropności grzechu, że z powodu Jego służby i działania, będziesz wołać o pośrednictwo, i w całej swojej boleści przypomnisz sobie, że nie chciałeś przyjść do Boga, aby mieć życie.

W świetle tego wszystkiego, co zostało powiedziane, możemy już pozwolić sobie na pewne praktyczne wnioski. Po pierwsze, wszelkie próby ustanowienia satysfakcjonującego życia w oparciu o coś, co powszechnie się nazywa moralnością, muszą zostać odrzucone. Moralność stała się czymś w rodzaju sztuki pięknej. Jest to postawa, skrupulatne wyważanie i zimna kalkulacja, ciche, naiwne i potajemne porozumienie z mocami zła. W najlepszym razie moralność jest uzbrojoną pozorną neutralnością. Jeśli to, co mówię, jest prawdą, jeśli moralność jest tylko sztuką, czy nie jest ona najprzebieglejszą, zwodniczą i najbardziej opłacalną ze sztuczek? Co jeśli „petycje” zwane „naszymi prawami” są ratowane od zniweczenia zwyczajnie dlatego, iż bardziej się opłaca zdusić ogień pasji niż pozwolić mu palić się tak jak chce? Nie chcę brzmieć cynicznie - mówię o tym z goryczą i bólem. Duch Święty uczy nas, że nie możemy być pogodzeni ze sobą nawzajem, jeśli nie jesteśmy pogodzeni z Bogiem. Duch Święty mówi, że musimy się na nowo narodzić, byśmy mogli być prawdziwie i dogłębnie moralni. Celem Ducha Świętego, w naszym narodzeniu się na nowo, jest wprowadzenie nas pod kontrolę Bożej woli. Na tym polu pojawia się wielki konflikt między tym, co ludzkie a tym, co Boże. W takim stopniu, w jakim człowiek ujmuje coś z suwerenności Bożej kontroli i przekazuje to sobie, w takim też zakłada, że jest możliwym stworzenie satysfakcjonującej moralności zupełnie bez pomocy Boga. Duch Święty mówi: „Nie!, musisz się na nowo narodzić. Musisz przejść przez całościowe odnowienie życia, a nie tylko ponowne dostosowanie nawyków i zachowania do czegoś nowego. Musisz umrzeć dla siebie, żeby móc żyć dla Boga". Duch Święty nigdy nie będzie próbował zrobić czegoś, co byłoby jedynie zewnętrzne. On głosi, że cała natura człowieka musi się narodzić na nowo, aż nastąpi zupełne odnowienie; w przeciwnym razie ludzka moralność pozostaje jedynie narzędziem egocentryzmu. Z drugiej strony, jeśli serce jest zrodzone na nowo i czerpie natchnienie z praw dyktowanych przez Bożą wolę, przyjdzie wówczas nieskażona prawda i stałość. Kiedy próbujemy wieść takie życie własnymi wysiłkami, efekty są sztuczne, gdyż nie są naturalnym wynikiem moralnej kondycji przemienionego serca, serca nie będącego pod wpływem zewnętrznych okoliczności. Jezus powiedział, że oczyszczamy kielich z zewnątrz, ale środek jest pełen zepsucia i śmierci. On nigdy ani słowem nie pochwalił „tak zwanych sprawiedliwych ludzi”. Podwijali oni swoje szaty i zmykali z drogi „grzeszników”. On nazywał ich żarłocznymi hipokrytami i pobielanymi grobami. Służba Jezusa była kontynuowana przez Ducha Świętego. Ta służba nie może dobiec końca, dopóki człowiek nie zrzuci z siebie tej maski sztucznej moralności.

Po drugie, wszelkie nadzieje oparte na koncepcjach gradacji grzechów, jako lżejszych i cięższych muszą zostać porzucone. Owszem, istnieją różne „stopnie" zbrodni. Morderca jest niewątpliwie cięższym przestępcą niż złodziej, lecz musimy zrozumieć, że morderstwo to coś więcej niż morderca a kradzież to coś więcej niż złodziej. Morderstwo i kradzież są przypadkowymi formami tej samej rzeczy. To widzialne formy grzechu, i nic ponad to. Dla wszelkich celów prawa kryminalnego wystarczającym jest odpowiednie klasyfikowanie ludzi według objawów ich zachowania, tak, aby mogła zostać nałożona odpowiednia kara. Kiedy jednak wykroczenie jest pomiędzy Bogiem a człowiekiem, obowiązują inne standardy. Czy posłałbyś mordercę i spekulującego sceptyka do tego samego piekła? To nie morderca, z powodu konkretnego czynu, jest posyłany do piekła, ani niespekulujący sceptyk, z powodu tylko jego działań, nie zostaje wpuszczony do nieba. Nie chodzi o śmierć, ani o chorobę, serca czy ręki. My jako społeczność ludzka, pozostawiona sama sobie, możemy czynić porównania, kontrastować czyny i niekiedy wzdrygać się na myśl o czymś, co uważamy za okropne. Kiedy jednak wkraczamy w Bożą obecność i jesteśmy badani przez Ducha Świętego, możemy odczuwać, że nawet „spojrzenie” jest grzeszne i bluźniercze. Nieuprzejmość staje się tak samo okrutna jak morderstwo. Trzeba zrozumieć, że grzech jest czymś duchowym, i że powinien być osądzany duchowo, i to niekoniecznie poprzez wulgarność czy hałas, które miałyby go uczynić społecznie rozpoznawalnym. Po trzecie, właśnie w takim uświadomieniu sobie grzechu, dzieło Chrystusa może być dostrzeżone w prawdziwym świetle. Mówiąc z całym naciskiem właśnie tutaj staje się szczególnie aktualne i prawdziwe Słowo: „nie potrzebują zdrowi lekarza, lecz ci, którzy się źle mają”.

Pewna analogia pomoże nam zrozumieć te wzniosie prawdy. Człowiek, który nigdy nie zaznał choroby ani bólu może czuć się swobodnie i lekko traktować profesję lekarską i tych, którzy są chorzy. Jeśli jednak człowiek ten uświadomi sobie fakt, że w jego ciele rozwija się zagrażająca życiu choroba, lub jeśli zda sobie sprawę, iż jego serce w każdym momencie może przestać bić, jego nastawienie do medycyny może się natychmiastowo zmienić. Nowe przekonanie wzbudza w nim nowe uczucia, które z kolei zmuszają go do przyjęcia innej postawy. Jezus użył obrazu tego typu doświadczenia, by pomóc nam zrozumieć lepiej Jego służbę. „Nie przyszedłem wzywać do opamiętania sprawiedliwych, lecz grzeszników”- deklarował Jezus. Wszystko zatem zależy od przekonania. Jeśli nie ma przekonania, nie będzie też presji konieczności. Jeśli nie ma pragnienia, komu zależałoby na źródle? Na pustyni jednak, w nieznośnym słońcu, jak można w ogóle ocenić wartość szklanki wody? Jezus Chrystus nie może działać, jeśli w człowieku me ma przekonania. Gdybyś powiedział faryzeuszowi, że Jezus za niego umarł, ten religijny człowiek byłby w szoku. Powiedz grzesznikowi, który zna mękę wyrzutów sumienia, ze Jezus za niego umarł, a stwierdzenie to stanie się chwalebną ewangelią błogosławionego Boga. Poprzez takie wyrzuty sumienia grzesznik widzi to, czego nigdy nie mógł zobaczyć przy pomocy filozofii,[swojemu zdrowemu rozsądkowi czy norm moralności]. Jego przekonanie wynikło z delikatnego miłosierdzia i miłości Bożej, i dlatego nie mogło się pojawić w wyniku przedstawienia intelektualnej racji. Człowiek logiki jest tutaj poza swoim światem. Złamane serce widzi dalej niż najbardziej przenikliwy umysł. Nikt jednak nie byłby w stanie wytrzymać niekończącego się przeświadczenia o grzechu. Agonia krzyża już dawno minęła, i nigdy już nie może powrócić. Podobnie jest z przekonaniem, które objawia krzyż. Niezależnie od tego, jak długie jest przygotowanie do tego, sam „końcowy ból” jest chwilowy, niemniej jednak wystarczająco długi, by ukazać nam grzech, Boga i zbawienie. Przy tym wszystkim, zadośćuczynienie nie może nastąpić jako wydarzenie odwołujące się tylko do jednego rodzaju zmysłów w człowieku. Człowiek musi je ujrzeć naraz i całościowo, inaczej nie zrozumie go w ogóle. Raz zrozumiane dzieło zadośćuczynienia nigdy nie zostaje zapomniane. Rządzi życiem już na zawsze.

Blog z fragmentami publikacji pastora Berta Clendennena - http://clendennen.blogspot.com