Powrót Syna Drukuj Email
Autor: Donata Maliszak   
niedziela, 14 kwietnia 2013 16:03

Stoi przed tymi samymi co kiedyś drzwiami. Zmieniła się w nich tylko klamka: jest inna - nowa, srebrna. Patrzy w dół - wycieraczka też się zmieniła. Pamięta tamtą słomiankę z napisem: „Witamy”. Ta mu się nie podoba, wolał starą. Ostatni raz był tu czternaście lat temu. W tym czasie pewnie już kilka razy zdążyli zmienić wycieraczkę. Podnosi do góry rękę, aby zapukać.

„A może już tutaj nie mieszkają?” - cofa się o krok. „Co zrobię, gdy otworzy mi ktoś inny?”

„A nawet jeśli są tu nadal, ale nie będą chcieli ze mną rozmawiać? Przecież minął taki szmat czasu. Co, jeśli się zmienili i już ich nie obchodzą inni ludzie? Jeżeli zajęli się swoimi sprawami, zaczęli gonić za kasą, za dobrym życiem – tak jak wszyscy?”

Stojąc wciąż przed drzwiami wysoki dwudziestoparolatek zaczyna niepewnie przestępować z nogi na nogę. Nerwowo ściąga czapkę z daszkiem po to, by znowu ją założyć. Przyciska mocniej trzymane pod pachą zawiniątko w kolorowej reklamówce.

Kiedy tu szedł, wydawał się taki zdecydowany. Stawiał długie kroki lekko kołysząc się na boki i spokojnie zaciągając papierosem. Jednak to opanowanie i pewność siebie były tylko pozorne. Wyciągał je z kieszeni wychodząc na ulicę - jak nieodłączną paczkę papierosów. Kilka wyćwiczonych ruchów, grymasów, wulgarnych słów i nikt nie domyślał się, co naprawdę myśli i czuje. Dopiero w domu... Dopiero, gdy koledzy poszli. Wtedy pozwalał sobie na zdjęcie tej, coraz bardziej niewygodnej, maski.

Wszystko zaczęło się walić rok temu. Wrócił z roboty. Owszem, kupił parę piw, ale miał też czekoladę dla małego i zakupy, o których mówiła mu rano. Zawołał ją w progu - trochę zły, że musiał szukać klucza, bo nie otwierała, gdy dzwonił. Nawet nie ściągając mokrych od deszczu butów, wszedł do pokoju. Nikogo nie było. W kuchni puste garnki – nie ugotowała obiadu. Otworzył szerzej nie domknięte drzwi szafy – kilka wygiętych wieszaków zakołysało się smętnie, gdy przejechał po nich ręką. Zrozumiał, że zrobiła to, o czym już wiele razy mówiła - zabrała rzeczy swoje i dziecka, i opuściła go.

Najpierw go prosiła, żeby ograniczył czas z kolegami i by częściej spędzali go ze sobą. Śmiał się w odpowiedzi. Potem zaczęła go szantażować, że odejdzie, jeśli się nic się nie zmieni. Wychodził z domu, żeby nie słuchać jej marudzenia. Nie wierzył nigdy, że mogłaby to zrobić.

Oczywiście z łatwością ją odnalazł. Wyjechała do rodziców. Powiedziała, że wróci, jak skończy z kumplami, piciem i zacznie dbać o rodzinę. Wściekł się. Będzie robił to, co mu się podoba! Nikt mu nie będzie mówił z kim ma się zadawać, a z kim nie. A zwłaszcza ona! A o rodzinę dba! Całymi dniami haruje przecież w tym swoim warsztacie jak głupi! Zanim poszedł, rzucił na stół pękiem kwiatów, które kupił dla niej w dworcowej kwiaciarni, i reklamówką słodyczy dla syna.

„Nie ma co się przejmować kobietą, niedługo zmięknie i wróci do domu” – tak mówili mu wszyscy: koledzy, stali klienci w pracy, sąsiedzi. Czekał i złościł się coraz bardziej. I coraz mocniej tęsknił. Zapijał te uczucia alkoholem, ale uparcie wracały każdego okropnego poranka. Budził go ból głowy, niesmak w ustach i uczucie ciężaru w piersi.

Potem przestał jeździć do niej i syna. Rozmawiali już tylko przez telefon. Uparła się, że chce czegoś lepszego dla chłopca, niż widok pijanego ojca i jego kumpli wyrażających się w wulgarny sposób. I wbrew zapewnieniom jego towarzyszy – wciąż nie wracała. Nie wiedział, co począć z samotnymi, długimi wieczorami, bezsennymi nocami i pustymi rankami w zaniedbanym mieszkaniu.

„Co się stało z jego życiem? Przecież miało być zupełnie inaczej. Miał tyle planów, tyle marzeń i ambicji związanych z własnym warsztatem, z synem. Tyle obiecywał sobie i jej, zanim wrócili do Polski z pieniędzmi, jakie udało im się odłożyć przez lata pracy w Anglii. Przecież wszystko szło tak dobrze. Kiedy zaczęło się psuć?”

Leżąc na kocu z tlącym się papierosem w palcach cofnął się pamięcią wstecz. W podstawówce nie szło mu zbyt dobrze. Nie miał warunków do nauki: ojciec po wylewie zaczął pić i dokuczać matce pracującej całymi dniami, byleby załatać ciągle pusty budżet. Małe pokoje zagracone były niepotrzebnymi, starymi meblami a zamiast porządnego biurka musiał mu wystarczyć kawałek stołu w zadymionej kuchni. Nie mógł się skupić na zadaniach domowych.

Zaraz... z dwóch przedmiotów było przecież całkiem nieźle. Z wuefu i religii. Tak, biegał szybko, grał świetnie w piłkę. A z religii zaczęło mu iść w piątej klasie. To była jego druga – oprócz wychowania fizycznego – piątka na świadectwie. Rodzina żartowała, że pójdzie na księdza.

Podciągnął się z religii, kiedy trafił tam … do tych ludzi. Dziwni byli, tacy inni. Spokojni, życzliwi. Zastanawiał się czasami, czy w ogóle się kłócą, bo jego rodzice bezustannie się awanturowali.

Do tej rodziny chodziło już kilkoro dzieci. Przysłuchiwał się, jak na podwórku rozmawiali o spotkaniach odbywających się raz w tygodniu, w ich mieszkaniu. Oglądał zakładki ze słowami z Pisma Świętego zrobione na jednej z takich sobotnich wizyt. Prace plastyczne nie pociągały go nigdy, a nawet więcej – przez całą podstawówkę nie znosił rysować, wyklejać ( a z plasteliny lepił wyłącznie małe kuleczki, którymi pluł przez rurkę w kark siedzących przed nim uczniów). Ale miał wielką ochotę pójść i sprawdzić, czy jest tam naprawdę tak dobrze, jak uważali inni.

Musiał zdobyć tylko pozwolenie rodziców na uczęszczanie do Klubu Biblijnego dla dzieci. Matka zgodziła się bez większego zastanowienia i podpisała odpowiedni papier, który zaniósł potem na swoje pierwsze spotkanie. Ojca nie pytał o zgodę, miał zresztą przeświadczenie, że nic go już na tym świecie nie obchodzi.

Spodobało mu się od razu. Było w tych ludziach coś, co przyciągało jak magnez. Zdziwił się sposobem w jaki się modlili – nigdy nie słyszał, by ktoś robił to tak, jak oni: szczerze i swobodnie, ale jednocześnie z powagą. Podarowali mu Pismo Święte ze specjalną dedykacją. Z zadziwieniem odkrywał, że zawarte w nim słowa i historie wcale nie są takie nudne i niezrozumiałe, jak wcześniej uważał.

Czuł się tam tak dobrze, że zrezygnował z sobotniej piłki z kolegami, aby tylko móc przed południem pobiec ze swoją nową Biblią schowaną w reklamówce pod pachą, po schodach, na drugie piętro, pod pomalowane na szaro drzwi. W jasnym przedpokoju wraz z dziurawymi tenisówkami zrzucał z siebie wszystkie troski i ciężary tygodnia: kolejną jedynkę z historii, widok zmęczonej i wyglądającej za staro jak na swój wiek twarzy matki i odrętwiałe, nic nie mówiące spojrzenie ojca.

Na szkolnych lekcjach religii zaczął się zgłaszać do odpowiedzi.

„Na jakiej górze spoczęła arka Noego?”

Wiedział: Ararat.

„Kto wyprowadził Izraelitów z Egiptu?”

Poniósł rękę: Mojżesz.

„W jakiej rzece i przez kogo został ochrzczony Jezus?”

„W Jordanie przez Jana Chrzciciela. Byli kuzynami” – dodał.

„Dlaczego Jezus został ukrzyżowany?”

Wyrecytował werset: „albowiem tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy nie zginął, ale miał żywot wieczny. Ewangelia Świętego Jana rozdział trzeci, werset szesnasty.”

„...albowiem tak Bóg umiłował świat...” - niesłychane, pamięta to zdanie do dziś! A minęło tyle lat. Wtedy wierzył, że Bóg kocha i jego. A dziś? Takiego nieudacznika, pijaka, marnego ojca i męża? Skoro nawet własna żona nie chce na niego patrzeć, jak mógłby chcieć On – Święty Bóg?

Wstał z łóżka i spojrzał w lustro na swoją niegoloną od dwóch tygodni twarz, na opuchnięte powieki i zaczerwienione oczy; na pogniecioną, nieświeżą koszulę. Rozejrzał się po pokoju jakby czegoś szukał. Jest! Wysoko na półce, zakurzona i nieużywana od lat leżała Biblia, którą wtedy dostał. Przecież kiedyś ją czytał, zanim zaczęła się ta szalona pogoń za pieniądzem, za lepszym życiem... Potem zapomniał o tej Księdze, pakował ją - jak każdy inny należący do niego przedmiot - kiedy wyjeżdżał do Anglii a później podczas przeprowadzki do nowego mieszkania.

Starł rękawem zakurzoną okładkę i zaczął szukać. Ewangelia Jana... rozdział trzeci....jest!

„... Syna swego Jednorodzonego dał...”

„Za mnie też?”

I wtedy właśnie postanowił tam wrócić. Na drugie piętro bloku, przy tamtym osiedlu. Musi ich zapytać, musi poznać odpowiedź. Czy jeszcze ma szansę? Czy te słowa dotyczą również jego? Tak, pójdzie i opowie im wszystko! To jedyni ludzie, którym kiedykolwiek ufał w swoim życiu. Schował Biblię do reklamówki leżącej na kuchennym blacie i wyszedł.

A teraz zaczął mieć zastrzeżenia co do swojego pomysłu. Pod tymi pomalowanymi na szaro - niezmienionymi od tylu lat – drzwiami, opadły go wątpliwości. Zapomniał wszystko, co chciał im powiedzieć. W sumie, jest przecież dla nich obcym człowiekiem, który chciałby ich obarczyć swoimi problemami... Co sobie wyobrażał - że będą chcieli go wysłuchać? Opuścił wzniesioną do góry rękę. Nie, nie zapuka. I wtedy drzwi otworzyły się od wewnątrz. W progu stanęła kobieta z torbą na zakupy w ręku. Spojrzała na niego zdziwiona.

„Pan do nas?”

Zza jej pleców wyjrzał zaciekawiony mężczyzna. Prawie się nie zmienili – poznał ich od razu.

„Nie... a właściwie to tak. Jestem Bartek. Przychodziłem do was na Klub Biblijny. Czternaście lat temu. Zbłądziłem w życiu i to było jedyne miejsce do którego mogłem przyjść...”

Małą chwilkę stali zaskoczeni, ale zaraz mężczyzna wyciągnął rękę w powitaniu i powiedział wesoło:

„Witaj znowu Bartku. Wejdź.”

Uśmiechnęli się oboje tak samo życzliwie, jak robili to za każdym razem, gdy w sobotę, kilka minut przed jedenastą, pukał do ich mieszkania. Kobieta otworzyła szerzej drzwi i również tym samym gościnnym gestem, jakim zapraszała go na spotkania dla dzieci, znowu wpuściła go do ich domu i życia, po to, aby opowiedzieć o Tym, który nigdy nie przestał go kochać i czekał na jego powrót przez te wszystkie lata.