Podglądnijmy Jezusa: sympatie polityczne Drukuj Email
Autor: Marian Biernacki   
piątek, 08 kwietnia 2011 19:34

Wielu współczesnych chrześcijan nie ukrywa swoich sympatii partyjnych i związków z konkretnymi ugrupowaniami politycznymi. Uważnie śledzą rozgrywki międzypartyjne, dyskutują o polityce, wzywają innych do takiej aktywności  i wykorzystują do tego nawet płaszczyznę kontaktów kościelnych.

 Grupa liderów kreujących się na apostołów i proroków nowoczesnego kościoła przyszłości, wyraźnie gloryfikuje tylko jedną partię PO to, by wzywać swoich zwolenników do głosowania na jej kandydatów i do modlitw o jej pomyślność. Część chrześcijan opowiada się po lewej stronie sceny politycznej, nie bacząc – o zgrozo – na to, że większość jej przedstawicieli, już z założenia, odrzuca światopogląd chrześcijański. Są też chrześcijanie, którym podobają się partie o bardziej skrajnych poglądach i sympatyzują właśnie z nimi.

 Wobec powyższego stanu rzeczy spróbujmy dziś zobaczyć w świetle Biblii, czy również Jezus miałby jakieś swoje sympatie polityczne i czy angażowałby po stronie którejś z partii?

W czasach Jezusa scena polityczna była nie mniej złożona niż dzisiejsza. Było o czym dyskutować. Całymi wieczorami można było się zastanawiać, kogo popierać. Reprezentowaną przez prokuratora Piłata władzę rzymską? Heroda Antypasa, króla żydowskiego? Członków Wielkiego Sanhedrynu? A może raczej sekretnych powstańców, wciąż dotkliwie nękających rzymskiego okupanta? Czyż w tak skomplikowanej sytuacji nie należało dać ludziom dobrego przykładu i opowiedzieć się po którejś ze stron?

 Z ewangelii wynika, że Jezus miał spore szanse, by konkretnie zaistnieć na scenie politycznej i wpisać się w historię Izraela. Wtedy ludzie ujrzawszy cud, jaki uczynił, rzekli: Ten naprawdę jest prorokiem, który miał przyjść na świat. Jezus zaś poznawszy, że zamyślają podejść, porwać go i obwołać królem, uszedł znowu na górę sam jeden [Jn 6,14–15].

 Jednak Jezus celowo stronił od takiej aktywności. Nie uległ nawet namowie własnych braci. Rzekli więc do niego bracia jego: Odejdź stąd i idź do Judei, żeby i uczniowie twoi widzieli dzieła, które czynisz. Nikt bowiem nic w skrytości nie czyni, jeśli chce być znany. Skoro takie rzeczy czynisz, daj się poznać światu [Jn 7,3–4].

 Piłatowi zdziwionemu Jego postawą odpowiedział Jezus: Królestwo moje nie jest z tego świata; gdyby z tego świata było Królestwo moje, słudzy moi walczyliby, abym nie był wydany Żydom; bo właśnie Królestwo moje nie jest stąd [Jn 18,36].

 Od początku do samego końca swej publicznej działalności Jezus był skupiony na wzywaniu ludzi do upamiętania i opowiadaniu o królestwie Bożym. A potem, gdy Jan został uwięziony, przyszedł Jezus do Galilei, głosząc ewangelię Bożą i mówiąc: Wypełnił się czas i przybliżyło się Królestwo Boże, upamiętajcie się i wierzcie ewangelii [Mk 1,14–15]. I stało się potem, że chodził po miastach i wioskach, zwiastując dobrą nowinę o Królestwie Bożym [Łk 8,1].

 Tak oto Jezus nie został przewodniczącym żadnej partii, ani skutecznym reformatorem społecznym, ani mądrym mężem stanu, ani wielkim wodzem wojskowym, ani żadną inną gwiazdą tego świata. Zdaje się, że miał takie możliwości [Mt 4,8–9], ale je zdecydowanie odrzucił. On przyszedł zająć się ludzkimi sercami i zbawić lud swój od grzechów jego [Mt 1,21].

 Z Biblii wynika, że Jezus nie spędziłby ani godziny w jakimkolwiek sztabie wyborczym. Czytając ewangelię ani razu nie widzimy Go przesiadującego w gronie politycznym i zajmującego się omawianiem, budowaniem czy popieraniem partyjnych strategii. Chyba szkoda Mu byłoby czasu na opowiadanie uczniom o "zielonej wyspie", która zaraz potem miałaby się okazać typowym grzęzawiskiem kryzysu...

Jezus był w stosunku do tego świata całkowicie apolityczny. Taki też winien pozostać poprzez świadectwo życia swoich naśladowców, bo Jezus Chrystus wczoraj i dziś, ten sam i na wieki [Hbr 13,8].