O zdrowym kościele Drukuj Email
Autor: Karel Piotr   
sobota, 15 września 2018 19:53

Mam nadzieję, że nie jesteśmy zmęczeni tematem : zdrowy kościół. Wprawdzie przez cały ubiegłoroczny rok szkolny na naszych Grupach Domowych omawialiśmy liczne aspekty tego tematu, ale dziś chcę wrócić do omawianych wcześniej zagadnień - w mojej opinii ważnych, by wciąż je przypominać i utrwalać w naszej świadomości.

Z pewnością ludzie różnie wyobrażają sobie i definiują pojęcie kościoła. Myślę, że to naturalne, gdy słyszymy słowo: kościół - pierwsze skojarzenia jakie mamy to jakiś budynek w którym odbywają się nabożeństwa, msze czy inne religijne uroczystości.

Pamiętam pewne wydarzenie jakie miało miejsce na moim pierwszym chrześcijańskim obozie w 1966 roku. Było to w Gdańsku. Z grupą rozśpiewanych młodych ludzi podążaliśmy tramwajem na sopockie molo. Oczywiście śpiewaliśmy i w tramwaju i na ulicach. Kiedy śpiewaliśmy na molo, pewna zgorszona pani podeszła do mnie i głośno wyraziła swoje oburzenie powiadając: „Takie pieśni to śpiewajcie w kościele, a nie w miejscu publicznym”.

No cóż? Takie zrozumienie, jakby Bóg zamknięty był w „miejscu świętym”, a poza budynkiem kościelnym był już nieobecny.

Inną historię kiedyś opowiedział nam Krzysztof Zaręba. Otóż przed nabożeństwem stał przed Zborem i zapraszał ludzi na nabożeństwo. Pewna pani zaś słysząc zaproszenie powiedziała; „proszę pana na nabożeństwo to ja idę do kościoła”. Na co br. Krzysztof : „to dziwne , u nas akurat odwrotnie, u nas kościół przychodzi na nabożeństwo”.

Jako ludzie wierzący wiemy, że kościół to nie budynek, ale ludzie wywołani z tego świata, tworzący żywą społeczność w Jezusie Chrystusie. Kościół to żywy organizm podobny do ciała ludzkiego, którego głową nie jest żaden człowiek, papież, biskup, ksiądz, czy pastor, ale sam Pan i Zbawiciel – Jezus Chrystus. To On jest fundamentem, a zarazem budowniczym Swego kościoła. Kościoła, którego członkami są ludzie odrodzeni „z wody i z Ducha”, wywołani z tego świata, by służyć Chrystusowi, poprzez wzajemne usługiwanie „jedni drugim”. Prawdziwy bowiem kościół to nie ten, w którym ludzie jedynie biorą duchowe dobra, ale ten, w którym sobie wzajemnie usługują, dzieląc się darami otrzymanymi od Boga.

Niestety diabeł, który nienawidzi Bożego kościoła wciąż pracuje nad jego członkami, by stali się - jedynie w najlepszym przypadku - biernymi uczestnikami niedzielnego nabożeństwa, by nie czuli potrzeby społeczności z innymi wierzącymi, by absolutnie nie czuli się zobowiązani do jakiejkolwiek pracy wykonywanej na rzecz innych członków Bożej rodziny.

I udało się diabłu zwieść nawet i wielu wierzących ludzi, by zrobić z nich ludzi działających według schematu: przyjść do kościoła, posiedzieć i posłuchać, i zaraz po skończeniu nabożeństwa uciec do domu, bo przecież to nie w kościele, ale w domu jest życie, praca i czas dla swojej rodziny.

Ktoś powie, ależ pastorze, czy mam 24 godziny na dobę spędzić w kościele?

No właśnie, kiedy myślimy o kościele jako o budynku takie pytanie jest zasadne. Ale przecież nie chodzi o mury, chodzi o ludzi należących do jednej Bożej rodziny. Czy czuję, że są mi potrzebni, a ja jestem dla nich ważną częścią ich życia? Czy czujesz, że bez nich nie możesz prawidłowo funkcjonować w twoim chrześcijańskim życiu? I vice versa: oni nie mogą prawidłowo rozwijać się bez twojej aktywności? Tego rodzaju pytania i myślenie, że „bez Zboru mogę prawidłowo funkcjonować w moim chrześcijańskim życiu” dla niektórych może brzmieć jak herezja, albo myśli przynajmniej tak odległe i wysokie jak Himalaje.

Jednak bezsprzecznie tragedią dzisiejszego chrześcijaństwa jest indywidualizm. Jestem sam dla siebie „panem i żeglarzem”. Nie potrzebuje nikogo, a też pewnie i inni obejdą się beze mnie. Tego rodzaju myślenie wyklucza członkostwo w Zborze i brak przywiązania do konkretnej grupy innych wierzących tworzących lokalny Zbór.

Wielu chrześcijan postrzega dziś chrześcijaństwo jedynie jako osobistą relację z Bogiem i niewiele ponad to. Powiadają:

Mogę pomodlić się w domu, nawet poczytać Biblię , spędzić czas na łonie natury, i to mi wystarcza. Mogę co niedziela wybrać się do innego Zboru albo zostać w domu, czy nie wystarczy jeśli oglądnę któreś nabożeństwo na on - line (jest przecie w czym wybierać).

Chcę jednak to mocno podkreślić – to nie jest chrześcijaństwo według Bożego wzoru i Bożego planu.

Mark Dever napisał takie szokujące zdanie: „jeśli uważasz się za chrześcijanina, ale nie jesteś członkiem kościoła, do którego regularnie uczęszczasz, obawiam się, że zmierzasz wprost do piekła”. Może to zdanie wydawać się jakąś herezją, ale z drugiej strony popatrzmy:

Jeśli nie jesteśmy zainteresowani związaniem się z rzeczywistą grupą oddanych ewangelii i wierzących nauczaniu Biblii chrześcijan, można zastanawiać się, czy w ogóle należymy do ciała Chrystusa.

Nie oszukujmy się jakąś mglistą ideą przynależności do kościoła powszechnego, jeśli nie pielęgnujemy wspólnego życia w rzeczywistym lokalnym zgromadzeniu wierzących.

Prawdziwy chrześcijanin łączy swoje życie z życiem innych wierzących w realnej wspólnocie lokalnego kościoła. A kiedy stajemy się chrześcijanami, to nie tylko dlatego winniśmy przyłączyć się do lokalnego Zboru, by w nim wzrastać w duchowej dojrzałości, ale również dlatego, by dać wyraz temu, kim Chrystus tenże kościół uczynił. A On nazywa go Swoim ciałem. Jezus utożsamia się ze Swoim kościołem. Czy jako chrześcijanin równie mocno identyfikujesz się z tymi, z którymi utożsamia się nasz Zbawiciel?

Ap. Paweł, który wiele pisał na temat kościoła, nazywając go „tajemnicą ukrytą w Bogu od wieków” napisał do Efezjan:

„ i abym na światło wywiódł tajemny plan, ukryty od wieków w Bogu, który wszystko stworzył, (10): aby teraz nadziemskie władze i zwierzchności w okręgach niebieskich poznały przez Kościół różnorodną mądrość Bożą” [Ef 3, 9-10]

To wielkie wyzwanie jakie Bóg stawia przed Swoim kościołem, kiedy chce i pragnie, by przez kościół nawet nadziemskie władze i zwierzchności w okręgach niebieskich, nie mówiąc już o ludziach żyjących wokół nas, poznały różnorodną mądrość Bożą!

W tym celu jak pisze w następnym rozdziale:

On (czyli Bóg) ustanowił jednych apostołami, drugich prorokami, innych ewangelistami, a innych pasterzami i nauczycielami, (12): aby przygotować świętych do dzieła posługiwania, do budowania ciała Chrystusowego…

(15)… abyśmy, będąc szczerymi w miłości, wzrastali pod każdym względem w niego, który jest Głową, w Chrystusa, (16): z którego całe ciało spojone i związane przez wszystkie wzajemnie się zasilające stawy, według zgodnego z przeznaczeniem działania każdego poszczególnego członka, rośnie i buduje siebie samo w miłości. [ Ef 4, 11-12. 15-16.]

Zwróćmy uwagę na 16 werset: całe ciało spojone i związane przez wszystkie wzajemnie się zasilające stawy… To jest prawdziwy kościół.

Trzeba też jasno powiedzieć. iż dary jakie otrzymaliśmy od Pan nie są powodem do naszej chluby. Nie są powodem do przechwalania się kto ma większe dary, kto bardziej spektakularne. Dary są bowiem dane by budować innych oraz by korygować moje i twoje grzeszne życie. Bowiem, bycie chrześcijaninem znaczy zabiegać o życie i zdrowie całego ciała Chrystusa - tj. Jego kościoła.

Z upodobaniem ap. Paweł pisze o kościele jako ciele Chrystusa, porównując je do fizycznego ciała człowieka. Z naciskiem podkreśla, że to ciało najlepiej funkcjonuje, gdy wszystkie jego organy i członki są na właściwym miejscu i wspólnie zasilają jeden drugiego.

Źle się dzieje, gdy jakiś członek zaczyna chorować, albo przestaje prawidłowo funkcjonować lub odłącza się od całego ciała. Jest to szkodą nie tylko dla ciała, ale przede wszystkim dla niego samego, pozbawionego wspólnego krwioobiegu i innych życiowych funkcji.

Czy nawet najzdrowszy organ odcięty od naszego ciała może samodzielnie funkcjonować? Być pożytecznym? Czy odcięty palec, albo noga, oko, czy ucho mogą dalej być użytecznymi i działającymi poza ciałem?

Ktoś to ładnie ujął, gdy powiedział:

„Nasze dary współbrzmią tylko z całym Kościołem. Bez jedności z Chrystusem jesteśmy jak obcięte paznokcie, ogolone wąsy, ostrzyżone włosy. Któż ich potrzebuje? Nie ma z nich pożytku” ( mówiąc złośliwie mogą jedynie stanowić kiedyś w przyszłości święte relikwie jeśli należały do kogoś szczególnego).

Wielkim błędem jest kiedy wydaje się nam, że to my powinniśmy znaleźć kościół idealny dla nas. Tak na marginesie mogę powiedzieć że nie ma idealnych kościołów. Ale to nie my wybieramy kościół. Kościół jest JEDEN i to Bóg włącza nas do owego ciała Chrystusa.

Biblia wyraźnie naucza:

„Tymczasem Bóg umieścił członki w ciele, każdy z nich tak, jak chciał. (19): A jeśliby wszystkie były jednym członkiem, gdzież byłoby ciało? (20): A tak członków jest wiele, ale ciało jedno. (21): Nie może więc oko powiedzieć ręce: Nie potrzebuję ciebie; albo głowa nogom: Nie potrzebuję was. [ 1Kor 12, 18-21]

To Bóg umieszcza członki w ciele, każdy z nich tak, jak chciał! Nie możemy też myśleć, że nie potrzebujemy innych wokół siebie, albo jeszcze gorzej: jestem w tym ciele niepotrzebny!

Czy wiecie jak brzmi hymn samotnych serc?: … Nikt mnie nie potrzebuje! Nie jestem nikomu potrzebny! Nikt nie zwraca na mnie uwagi!

W doskonałej wydanej ostatnio przez Towarzystwo Ewangeliczne książce autorstwa Marka Devera pt. „Jak wygląda zdrowy kościół?” we wstępie Dever cytuje dość humorystyczną historię. Głównymi bohaterami tej opowiastki są poszczególne części naszego ciała, w którym Pan i Pani Ręka chcą odłączyć się od wspólnoty. Posłuchajmy (Mark Dever):

Nos i Ręka rozmawiali siedząc w kościelnej ławce. Właśnie skończyło się poranne nabożeństwo prowadzone przez Ucho i Usta, i Ręka oznajmił Nosowi, że wraz z całą rodziną postanowili poszukać innego kościoła.

- Naprawdę? – odpowiedział Nos, zaskoczony nowiną.

- Dlaczego?

- Sam nie wiem - odpowiedział Ręka spuszczając wzrok. Nie zabierał głosu tak często jak inni członkowie ciała kościoła.

- Może dlatego, że w tym kościele nie możemy znaleźć tego, czego szukamy.

- a czego szukacie w kościele? – zapytał Nos tonem pełnym współczucia. Lecz wypowiadając te słowa wiedział już, że nie interesuje go odpowiedź Ręki. Jeśli Ręce nie potrafiły zrozumieć, że Nos i inni liderzy kościoła prowadzą wspólnotę we właściwą stronę, to ciało kościoła może się bez nich obejść.

Ręka zastanowił się nad odpowiedzią. Razem z żoną bardzo polubili pastora Usta i jego rodzinę. Doceniali również starania Ucha, lidera uwielbienia.

- Może po prostu szukamy miejsca, w którym ludzie są bardziej podobni do nas - wyjąkał w końcu.

- Próbowaliśmy zaprzyjaźnić się z Nogami, ale trudno zbudować z nimi relację. Przyłączyliśmy się do małej grupy dla Palców Stóp, ale oni rozmawiali tylko o skarpetkach, butach i niemiłych zapachach. To nas nie interesowało.

Nos spojrzał na niego z nieskrywanym przerażeniem.

- To chyba dobrze, że próbują coś zrobić z niemiłym zapachem!

- Tak, oczywiście. Ale to nie dla nas. Potem zaczęliśmy chodzić na zajęcia szkoły niedzielnej dla części twarzy. Pamiętasz może? Przychodziliśmy przez kilka niedziel jakieś dwa lub trzy miesiące temu.

- Cieszyliśmy się, że jesteście z nami.

- Dziękuję. Ale wszyscy chcieli tylko mówić, słuchać, wąchać i smakować. Czuliśmy się tak, jakby nikt nigdy nie zamierzał zabrać się do pracy i ubrudzić sobie rąk. Pomyśleliśmy więc, że odwiedzimy ten nowy kościół we wschodniej dzielnicy.

Podobno tam często klaszczą i podnoszą ręce, co jest bliższe temu, czego teraz potrzebujemy.

- Hmm – odpowiedział Nos.

- Rozumiem, co masz na myśli. Nie chcemy, abyście odchodzili, ale chyba musicie zrobić to, co dla was najlepsze.

W tym momencie przyłączyła się do nich pani Ręka zajęta wcześniej inna rozmowa. Mąż zrelacjonował jej krótko o czym rozmawiali, po czym Nos ponownie wyraził swój smutek na myśl o odejściu Rąk z kościoła. I jeszcze raz zapewnił, że rozumie ich wybór, gdyż jak się wydaje, ich potrzeby nie zostały zaspokojone.

Pani Ręka przytaknęła potwierdzająco. Była uprzejma, ale szczerze mówiąc nie smuciło ją, że odchodzą z kościoła. Jej mąż przez lata wypowiadał tak wiele krytycznych uwag pod adresem kościoła, że zaczęła podzielać jego sposób myślenia. Prawdę mówiąc, nigdy nie pozwolił sobie na otwartą a tyradę przeciw kościołowi i z reguły przepraszał za jak to określał „przesadny negatywizm’. Lecz liczne drobne skargi i uwagi, które wnosił od czasu do czasu odniosły skutek.

Małe grupy rzeczywiście przypominały towarzystwo wzajemnej adoracji. Muzyka rzeczywiście była trochę staroświecka. Różne działania kościoła rzeczywiście wydawały się nie do końca przemyślane. Nauczanie rzeczywiście nie odpowiadało w pełni ich oczekiwaniom. I choć ostatecznie trudno było im wskazać palcem decydującą przyczynę, podjęli decyzję, że nie jest to kościół dla nich.

Co więcej, pani Ręka zrozumiała już, że ich córka, Paluszek, nie czuje się dobrze w grupie młodzieżowej. Wszyscy inni tak bardzo się od niej różnili, że nie mogła znaleźć pośród n ich swojego m miejsca.

Z uprzejmości dodała tylko, jak bardzo ceni Nosa i innych przywódców kościoła. Lecz dla Nosa ta rozmowa trwała już zbyt długo, a zapach perfum pani Ręki sprawiał, że chciał kichać. Podziękował za zachęcające słowa i powtórzył, że przykro mu, iż odchodzą z kościoła, po czym odwrócił się i odszedł. Komu potrzebne są takie Ręce? Najwyraźniej oni nie potrzebowali jego.”

Dopóki ludzie nie znajdą swojego miejsca w życiu i nie doświadczą jak wiele Bóg może dokonać przez nich – nigdy nie będą szczęśliwi.

Śpiewamy taką pieśń: „Bo nikt nie ma z nas tego, co mamy razem, gdy każdy wnosi ze sobą to, co ma. Zatem , aby wszystko mieć potrzebujemy siebie razem, bracie , siostro ręka w rękę razem idź!”

Kościół Boży to rodzina, w której członkowie chcą utrzymywać z sobą relacje. Kościół to wspólnota. Ważną jest zatem potrzeba każdego chrześcijanina, by przynależeć do zdrowego lokalnego kościoła i służyć tym darem jaki odebrał od Boga.

Kościół to miejsce w którym uczymy się najważniejszej cechy chrześcijańskiej: to jest MIŁOŚCI. Prawdziwych chrześcijan możemy poznać nie po tym, co mówią, ale jak wzajemnie się miłują.

Nikt z nas nie może demonstrować miłości, radości, pokoju, cierpliwości ani dobroci przebywając na bezludnej wyspie. Te cechy manifestują się najpełniej wtedy, kiedy ludzie, których winniśmy kochać, dają nam wszelkie powody, aby tego nie robić, a my kochamy ich mimo wszystko.

Bóg każdego wyposażył w pewne dary, którymi powinien usługiwać jeden drugiemu. Nasz Pan dał nam pewne zadania, każdemu według jego indywidualnych zdolności i talentów.

W Ewangelii czytamy:

„ I dał jednemu pięć talentów, a drugiemu dwa, a trzeciemu jeden, każdemu według jego zdolności, i odjechał. [ Mt 25, 15].

To fakt, że jeden otrzymał więcej, drugi mniej. Ale wszyscy oni, nawet i ten który otrzymał najmniej ( tylko jeden talent) winni tymi talentami obracać i pomnażać je!

Te talenty, czy dary, nie tylko różnią się wielkością wypływającą z ilości otrzymanych talentów, ale są również różne w charakterze i znaczeniu u każdego wierzącego człowieka. Czasem komuś wydaje się, że nie ma żadnego daru, żadnego talentu, żadnej zdolności. Ale to nieprawda, i tego rodzaju myślenie stoi w jawnej sprzeczności z tym, co mówi Pismo Święte.

Pismo bowiem powiada:

„I różne są posługi, lecz Pan ten sam. (6): I różne są sposoby działania, lecz ten sam Bóg, który sprawia wszystko we wszystkich. (7): A w każdym różnie przejawia się Duch ku wspólnemu pożytkowi.” [ 1Kor 12, 5-7]

Każdy ma coś do zaoferowania. Niebezpieczeństwo jednak polega na tym, iż czasem myślimy, iż nie posiadam takich umiejętności jak inni. Nie potrafię śpiewać, czy grać na jakimś instrumencie, nie potrafię przemawiać, nie jestem liderem, nie lubię pracować

z dziećmi, nie znam się na tej całej nowoczesnej technice, a więc nie mam nic do zaoferowania.

Myślę, że gdybyś dziś szczerze porozmawiał z Bogiem, On mógłby powiedzieć ci tak:

„Nie przejmuj się umiejętnościami, których nie posiadasz. Nie porównuj mocnych stron innych ludzi z tym, czym ty zostałeś obdarowany. Spróbuj dostrzec swoją wyjątkowość.”

Kochani! Możemy być tylko sobą. Bóg nie powołał nas nigdy do tego, byśmy byli kimś innym, niż jesteśmy. To Bóg decyduje w jakie dary nas wyposażyć.

Kiedyś na Grupach Domowych rozważaliśmy postacie mniej znane w Biblii. Jedną z nich był człowiek o imieniu Basalel. Żył on za czasów Mojżesza, który stanął przed arcytrudnym zadanie zbudowania Namiotu Przymierza na pustyni. Co o nim czytamy?

„ I rzekł Pan do Mojżesza: (2): Patrz! Powołałem imiennie Besalela, syna Uriego, syna Chura z plemienia Judy, (3): i napełniłem go duchem Bożym, mądrością, rozumem, poznaniem, wszechstronną zręcznością w rzemiośle, (4): pomysłowością w wyrobach ze złota, srebra i miedzi, (5): w szlifowaniu drogich kamieni do oprawy, w snycerstwie i we wszelkiej artystycznej robocie. [ Wj 31, 1-4]

To Bóg powołuje i napełnia umiejętnością ludzi, którzy chcą być dla Boga użyteczni. Tak było w Starym Testamencie. Tak jest też w kościele Jezusa Chrystusa.

No tak, ktoś powie , ale nie jesteśmy takimi Basalelami. Nie mamy takich zdolności, by dokonywać wielkich dzieł wiary. Nie wiele znaczymy i niewiele posiadamy. Czy wiemy jednak, że Bóg dokonuje wielkich rzeczy za pomocą małych spraw?

W walce z gigantem kamyk wyjęty z rzeki przez Dawida wydaje się niczym wielkim. Ale Bóg użył go, by zwyciężyć Goliata.

W porównaniu z darowiznami bogaczy, taki wdowi grosz wydaje się bez znaczenia. Ale Jezus ocenia ten akt zupełnie inaczej. Powiada do swoich uczniów: ona więcej wrzuciła niż wszyscy inni razem wzięci.

Pięć chlebów i dwie rybki w rekach Jezusa sprawiły nakarmienie ogromnej rzeszy ludzi.

Liczą się również małe rzeczy. Mojżesz miał laskę. Dawid procę. Samson oślą szczękę. Rahab sznurek. Maria odrobinę oleju. Aaron miał różdżkę. Dorkas igłę do szycia. Wszystko to zostało wykorzystane dla chwały Boga.

A więc nie bójmy się używać nawet tych drobnych wydawać by się mogło darów, jakie otrzymaliśmy od Boga. Czasem myślimy, ze to jest niepotrzebne, ze bez mego udziału życie kościoła i tak i tak będzie się toczyć dalej. Mamy kompleksy, iż nasze dary nie są tak znaczące jak innych, którzy w kościele pracują.

Ale czy zdajemy sobie sprawę, że:

Kompleks niższości i nieśmiałości jest subtelną formą pychy. Boimy się tego, co ludzie o nas powiedzą. Będą na mnie patrzeć. Mogę zrobić z siebie pośmiewisko.

Blaise Pascal powiedział: „Znajomość własnej nędzy bez znajomości Boga rodzi rozpacz.”

I to prawda, że tylko w Bogu nabieramy odwagi by służyć choćby najmniejszym darem jaki od Niego otrzymaliśmy. Bowiem, najgorszą tragedią dla człowieka jest chodzić do „kościoła” od lat i nie być kościołem. To jest tragiczne!

Ktoś jednak powie, w tym kościele jest pełno hipokrytów, ludzi udających dobrych, a wszyscy widzą jak naprawdę wygląda życie niektórych jego członków. I to prawda, kościół nie jest zgromadzeniem ludzi idealnych, świętych w każdym calu. Jako jego członkowie robimy wiele błędów, a czasem siejemy zgorszenie. Cóż na to mamy powiedzieć?

Posłużę się dość celną opinią wyrażona przez kogoś , kto wiedział o czym mówi:

„ Kościół jest szpitalem dla chorych, nie muzeum dla świętych!”

Ktoś inny słusznie poradził, powiadając: „Jeśli z tego powodu opuszczasz kościół, aby żyć z dala od hipokrytów powinieneś również opuścić swoją pracę, przerwać naukę w szkole, zerwać wszelkie kontakty z rodziną oraz przyjaciółmi i zamknąć się w swoim pokoju.”

Tam gdzie są ludzie, tam będą i wady. Powinniśmy spoglądać na Kościół zgodnie z celem, dla którego istnieje: jest szpitalem dla zranionych i skrzywdzonych ludzi. Znajdziesz w nim również paskudne wyglądające dolegliwości i choroby, niedoskonałe jednostki, włączając ciebie. I tak bardzo jak chcielibyśmy temu zaprzeczać, tak raczej winniśmy razem iść po Boże uzdrowienie.

Ktoś inny poradził: „Dlatego jeśli poczułeś się zdradzony przez kogoś, kto jest członkiem Kościoła, załóż swój lekarski fartuch i pomyśl o nich jako twoich pacjentach. Traktuj ich z troską, miłością i życzliwością pomimo ich grubiaństwa.”

Kościół to twój dom. Nie muszę cie namawiać, abyś nie czul się tu gościem. To twoje miejsce, które dał ci Bóg, byś wzrastał przez usługę innych, ale też sam służył Bogu dla dobra innych.