Nowymi językami mówić będą cz.1 Drukuj Email
Autor: Edward Czajko   
poniedziałek, 27 września 2010 01:00

A takie znaki będą towarzyszyły tym, którzy uwierzyli: (…) nowymi językami mówić będą. (Mk 16,17)

I zdumieli się wierni pochodzenia żydowskiego, którzy z Piotrem przyszli, że na pogan został wylany dar Ducha Świętego; słyszeli ich bowiem, jak mówili językami i wielbili Boga. (Dz 10,45-46)

I napełnieni zostali wszyscy Duchem Świętym, i zaczęli mówić innymi językami, tak jak im Duch poddawał. (Dz 2,4)

Mówienie językami, mówienie nowymi językami, mówienie innymi językami, mówienie językami ludzkimi i anielskimi, różne rodzaje języków – to występujące w Nowym Testamencie terminy określające zjawisko, które znane jest w teologii pod ogólną nazwą glossolalii (od greckich słów: glossais lalein). Mówię: pod ogólną nazwą, gdyż w zależności od charakteru czy rodzaju języków spotykamy także inną terminologię.

Pierwszą wzmiankę o  glossolalii w Nowym Testamencie – nie z punktu widzenia chronologii ksiąg, lecz z racji ich porządku w kanonie – znajdujemy w tzw. dłuższym zakończeniu Ewangelii Marka (Mk 16,17), zakończeniu niepierwotnym, ale kanonicznym. To, że chodzi o  glossolalię, podkreślam. Spotkałem się bowiem, przynajmniej raz w życiu, z poglądem cesacjonisty (ang. cessation – zaprzestanie, przerwa) odnoszącego dary duchowe wyłącznie do okresu apostolskiego w chrześcijaństwie, że chodzi tutaj nie o mówienie językami, nie o  glossolalię, lecz o nowy, przemieniony język życia codziennego nowo narodzonego człowieka. Przed nawróceniem – mówił kaznodzieja – posługiwałem się językiem starym: przeklinałem, bluźniłem, używałem wulgarnych słów, a dzisiaj jest inaczej, mowa moja jest czysta, nowa. W pewnym sensie miał rację. Mowa człowieka nowo narodzonego, narodzonego z Ducha, jest czysta i pod tym względem nowa. Ale u ewangelisty Marka nie o to chodzi. Każdy odpowiedzialny egzegeta powie, że chodzi tutaj o  glossolalię, o mówienie językami, o mówienie innymi językami. Mamy tutaj obietnicę, że przebłysk Ducha w życiu ucznia Chrystusowego znajdzie wyraz w natchnionej wypowiedzi w obcym, nieznanym mu języku oraz w udzieleniu duchowi ludzkiemu zdolności do bezpośredniego słownego kontaktu z Bogiem, bez pośrednictwa intelektu człowieka.

Ogólny termin glossolalii – bo języki były nieznane zarówno mówiącemu, jak i słuchaczom – należy też odnieść do dwóch przypadków mówienia językami w Dziejach Apostolskich. Pierwszy przypadek – jak wierni czytelnicy Biblii dobrze wiedzą – spotykamy w domu Korneliusza, setnika kohorty italskiej w Cezarei, „pobożnego i bogobojnego wraz z całym domem swoim, dającego jałmużny ludowi i nieustannie mdlącego się do Boga” (Dz 10,1-2). Apostoł Piotr, który dzięki objawieniu znalazł się w domu tego rzymskiego oficera (a ten dzięki objawieniu apostoła zaprosił), wygłosił tam kolejne ze swoich wielkich kazań o Bożym planie zbawienia. Obecność Boża była wielka i wzbudzona przez Słowo Boże wiara także wielka. I dlatego – jak czytamy – „gdy Piotr jeszcze mówił, zstąpił Duch Święty na wszystkich słuchających tej mowy” (tamże, w. 44). Dar Ducha Świętego uzewnętrznił się w duchowym darze mówienia językami i wielbienia Boga (tamże, w. 46). Nic nie jest powiedziane o charakterze czy też rodzaju tego mówienia językami, i dlatego jedynie ogólny termin glossolalia, może mieć tutaj zastosowanie. Podobnie rzecz się ma, gdy idzie o drugi przypadek mówienia językami w Dziejach. Mam na myśli uczniów ochrzczonych tylko chrztem Janowym, których Paweł spotkał w Efezie. Po rozmowie z apostołem, zostali oni ochrzczeni chrztem chrześcijańskim, a następnie „gdy Paweł włożył na nich ręce, zstąpił na nich Duch Święty i mówili językami, i prorokowali” (Dz 19,6). Tym razem dar Ducha Świętego, jaki otrzymali dawni uczniowie Jana Chrzciciela uzewnętrznił się poprzez dwa duchowe dary: mówienie językami i prorokowanie.

Inaczej natomiast przedstawia się sprawa w dniu Pięćdziesiątnicy (Dz 2). Tu łatwo możemy się zorientować co do charakteru zjawiska mówienia językami, co do rodzaju występującej glossolalii. Ale zacznijmy od początku. W dniu Pięćdziesiątnicy, w żydowskie święto obchodzone pięćdziesiąt dni po święcie Paschy, które było najpierw późnowiosennym świętem żniw, a później uległo procesowi historyzacji stając się dniem upamiętnienia nadania Prawa (Zakonu) na Synaju, stu dwudziestu uczniów Pańskich łącznie z dwunastoma apostołami, wieloma niewiastami, Marią, matką Jezusa i Jego braćmi, przeżyło zesłanie Ducha Świętego. Stało się to „nagle” – pisze Łukasz, autor Dziejów. Duch Święty zstąpił nagle. Trzy zjawiska towarzyszyły zesłaniu Ducha: szum, ogień i mowa. Wyglądały one na naturalne, ale naturalne nie były. Były całkowicie nadnaturalne, nadprzyrodzone. Szum nie był szumem wiatru, bo wiatru nie było, ale szumem jakby gwałtownego wiatru. Dające się widzieć ogniste języki nie były ogniem, ale jakby z ognia. Były widzialne, ale nie spalały, gdy usiadły na każdym uczestniku modlącego się zgromadzenia. Podobnie jak to było – jak pamiętamy – w wypadku płonącego krzewu z dziejów izraelskich. Mówienie odbywało się dzięki językom, ale były to języki "inne".

Nas tutaj interesuje zagadnienie mówienia językami. Jaki był rodzaj języków w dniu Pięćdziesiątnicy? Czym była owa glossolalia? Przede wszystkim należy pamiętać, że mówienie językami nie było wynikiem upicia się, napicia się zbyt dużej ilości słodkiego młodego wina (gr. gleukos). Piotr wypowiedział się co do tego stanowczo: „Ludzie ci nie są pijani, jak mniemacie, gdyż jest dopiero trzecia godzina dnia” (po naszemu: dziewiąta rano). O tej porze – pisze Ernst Haenchen 1 , jeden ze znanych komentatorów Dziejów – „nawet pijacy i hulacy nie zaczęli jeszcze swego przelewu” (sic!). Ponadto, Żydzi podczas świąt pościli aż do zakończenia porannego nabożeństwa. Nie, uczniowie Jezusa nie czuli się pijani. Nie utracili panowania nad swoimi funkcjami umysłowymi i fizycznymi. Dowód: Piotr za chwilę jak najtrzeźwiej przemówi do zgromadzonych ludzi. To tylko z uczniów Pana niektórzy drwili. Były to drwiny a nie poważny komentarz. Uczniowie w dniu Pięćdziesiątnicy mówili językami z natchnienia Ducha Świętego, mówili „tak jak im Duch poddawał”. Ale oto, co powiedział prof. Witold Benędyktowicz w kazaniu, które wygłosił swego czasu w naszym warszawskim zborze: „Jeden z największych poetów świata, perski poeta Ommar Chajjamm, tak mówi w jednym ze swoich utworów: „Mąż Boży jest pijany, choć nie pił wina. Mąż Boży jest syty, choć nie poznał smaku mięsa”. W tej poetyckiej przenośni jest zawarta głęboka prawda - oderwanie się od przyziemnej rzeczywistości, sięganie wzwyż, czerpanie darów ze skarbnicy Ducha Świętego może się wydać znakiem oszołomienia. I to też znamy, mamy takie chwile. I tu przyznamy rację perskiemu poecie”.

Czym się różniło to mówienie językami, ta glossolalia, od mówienia językami w dwóch innych – wyżej omawianych – miejscach Dziejów? Otóż tutaj mamy do czynienia z mówieniem innymi, obcymi językami; językami nieznanymi dla mówiących, ale zrozumiałymi dla pielgrzymów przybyłych do Jerozolimy z wielu krajów Cesarstwa Rzymskiego. Był to ten rodzaj mówienia językami, który nazywamy ksenolalią (gr. xenos – obcy, cudzoziemiec, przybysz). A jak wiemy ksenolalii tłumaczyć nie trzeba.

Nasze zielonoświątkowe doświadczenie religijne może przywołać, a literatura zielonoświątkowa podaje sporo przykładów ksenolalii w życiu dzisiejszych uczniów Pana. Ale dla odmiany podajmy przykład z literatury katolickiej. Oto on: „(…) bywa, że język w którym ktoś się modli, rzeczywiście istnieje, a ten, kto się nim modli, rzeczywiście go nie zna. Jeśli to się zdarza, stanowi wyraźny znak Boży dla danej wspólnoty. Kiedyś opowiadano mi, że w pewnej grupie modlitewnej modliły się razem ze świeckimi Małe Siostry Karola de Foucauld (nazwa zgromadzenia zakonnego – przyp. mój). W trakcie tej modlitwy ktoś zaczął mówić w obcym języku. Jedna z sióstr, która trzy lata spędziła w Afryce, ze zdumieniem rozpoznała w wypowiadanych przez niego słowach Ojcze nasz po arabsku. Ponieważ to wszystko zdarzyło się w trakcie modlitwy za muzułmanów, więc znak Boży był niesamowity” 2. Cytując powyższe świadectwo należy przy okazji wyrazić radość, że anglojęzyczni katolicy mówiący językami, nie wstydzą się – w odróżnieniu do polskich – nazywać się katolickimi zielonoświątkowcami. Maleńki dowód na to: książka Dorothy i Kevina Ranaghanów nosi tytuł: The Catholic Pentecostals (Katoliccy zielonoświątkowcy) 3, a Edwarda D. O’Connora – The Pentecostal Movement in the Catholic Church 4. Ta druga została przełożona na polski, niestety jako Ruch charyzmatyczny w Kościele 5, zamiast „ruch zielonoświątkowy”. A wiadomo przecież, że słowo charyzma ma dzisiaj sens niejednoznaczny.