Moje pocieszenie - ciąg dalszy Drukuj Email
Autor: Donata Maliszak   
wtorek, 19 marca 2013 00:00

Od diagnozy nieuleczalnej choroby naszej córki minęło pięć lat. Pięć lat modlitw, niepewności ale i wielkich nadziei. Tak wiele osób zaangażowało się w modlitwę o nasze cierpiące dziecko. Razem stanęli przed Panem przyjaciele z różnych części Polski, z różnych społeczności, a nawet z odległych stron świata, takich jak Indonezja. Niektórych z nich znaliśmy, innych nie mieliśmy okazji poznać.

Byli tacy, którzy wzmocnili nas swoimi pełnymi współczucia słowami, płakali razem z nami nad cierpieniem dziecka, albo służyli pomocą: obiadami przynoszonymi do szpitala lub gotowością zawiezienia nas swoim autem na wizytę do lekarza odległego o sto pięćdziesiąt kilometrów.

Ale byli też i tacy, którzy niczym przyjaciele Joba, nie sprawdzili się w trudnej chwili i swoimi słowami - pewnie niechcący lub z niewiedzy - zwiększyli tylko nasz ból. Usłyszałam, że to co się dzieje jest wynikiem mojego starego życia w grzechach, popełnionych jeszcze zanim nawróciłam się do Jezusa. Inna osoba „życzliwie” sugerowała, żebyśmy poszukali w pamięci niewłaściwych słów, których wypowiedzenie miałoby rzekomo moc do tego, aby wywołać po latach chorobę u naszego dziecka. Jednak na szczęście dobry Bóg nie pozwolił na to, aby te „porady” i próby „pomocy” pogrążyły nas w wyrzutach sumienia i oskarżaniu się. Wiedzieliśmy, że są to ataki Złego na naszą wiarę i ufność w odkupieńcze dzieło Jezusa a On dał nam siły, aby je odeprzeć.

Pomimo, że otoczona zewsząd modlitwą świętych, nasza córka wciąż czuła się źle. Czasami nie potrafiłam powstrzymać łez, gdy widziałam z jakim bólem się zmaga i w sali szpitalnej pełnej kręcących się wokół nas obcych osób płakałam nad moim dzieckiem. Ale pocieszenie, jakie dał mi Pan przez swoją obietnicę o wspaniałej przyszłości na nowej ziemi dla tych, którzy w Niego nie zwątpią, wciąż było żywe w moim sercu, a nawet, wbrew temu, co tu i teraz widziały moje oczy - rosło i umacniało się z dnia na dzień.

W ciągu pięciu lat choroby nasza córeczka miała za sobą trzynaście pobytów w Klinice. Spędziłyśmy tam razem wiele długich dni i bezsennych nocy wypełnionych cierpieniem, lękiem i płaczem. Ale przeżyliśmy również niepodziewane chwile radości i widocznej obecności Pana Jezusa z nami.

Ponieważ dzieci z Młodzieńczym Reumatoidalnym Zapaleniem Stawów w Polsce nie jest zbyt wiele, bywało, że podczas kolejnych pobytów w szpitalu spotykałyśmy te same osoby i tych samych chorych pacjentów wraz z rodzicami. Dało to okazję do poznania się i dzielenia nadzieją, jaką mieliśmy i mamy w naszym Panu. Prawie każdego dnia zapraszałam do naszej sali szpitalnej dzieci, na wieczorne czytanie. Przedstawiałam im w prosty i łatwy do zrozumienia sposób historie z Nowego Testamentu, a zdarzyła się również możliwość wspólnej modlitwy przed położeniem się do łóżek. Dzieci przysłuchiwały się jej w milczeniu i z zaciekawieniem.

Ksiądz, który regularnie przychodził do chorych przewlekle pacjentów, widząc mnie i córkę znowu na oddziale „reklamował” nas głośno wobec pozostałych rodziców: „Ta pani może waszym dzieciom opowiadać historie z Biblii”. I zamiast obrazków z wizerunkami katolickich świętych, jakie przynosił dla innych, dla mojej córki przygotowywał „prezenty” w rodzaju nieskomplikowanych łamigłówek biblijnych.

Kiedy po obiedzie na oddziale następowała chwila oddechu od bolesnych i nieprzyjemnych zabiegów, uczyłam niektórych małych pacjentów z naszej sali dziecięcych piosenek mówiących o Bożej miłości i dobroci. Jedna z takich dziewczynek odwzajemniła mi się tym samym – nauką bardzo ładnej piosenki chwalącej Boga. Potem ta moja szpitalna „uczennica” wyśpiewywała takie piosenki podczas wieczornej toalety w łazience tak głośno, że słychać ją było aż na korytarzu i pewnego razu zwabiła zainteresowaną tym radosnym śpiewem lekarkę.

Od początku mojej drogi za Panem słyszałam zawsze, że z każdej sytuacji, nawet trudnej Bóg potrafi wyciągnąć dobre rzeczy - teraz mogłam się o tym przekonać na własne oczy i uszy. W Klinice pełnej cierpiących dzieci mój Pan zgotował sobie Chwałę. Chwałę i uwielbienie, pomimo niesprzyjających ku temu okoliczności: choroby, bólu a nawet śmierci.

Kiedyś zadzwoniła do mnie kobieta chorego od wielu lat dziecka. Osoba, której ponad rok wcześniej w pośpiechu, na korytarzu szpitalnym powiedziałam kilka wersetów z Biblii, wskazujących jak może uzyskać spokój duszy i pojednać się z Bogiem. Zostawiłam jej też mój numer telefonu, nie wiedząc, czy jeszcze kiedykolwiek dane nam będzie się spotkać.

Kiedy odebrałam telefon powiedziała do mnie tak: „Powtórz mi jeszcze raz, gdzie w Piśmie Świętym są te słowa, o których mi mówiłaś, bo nie mogę przestać o nich myśleć.”

U mojej córeczki następowała powolna, ale wyraźna poprawa w stanie zdrowia. Po wielu miesiącach żmudnej rehabilitacji zaczęła znowu chodzić z nami na spacery, śmiać się i bawić z koleżankami. Jednak do dziś musi brać leki, oraz być pod stałą opieką kilku specjalistów. A wieczorami czasami nie może zasnąć z powodu bólu przemęczonych i zniszczonych - ciągłym stanem zapalnym - stawów. Widzimy, że Pan Jezus opiekuje się nią i doświadczyliśmy tego mocno rok temu, kiedy nastąpiła zmiana w refundacji leków. Nie przypuszczaliśmy, że może to dotknąć również i nas, ale Bóg znający przyszłość posłużył się farmaceutką, która zasugerowała zaopatrzenie się w większą ilość leków na wypadek podwyżki cen. Bez większego przekonania poprosiliśmy lekarza o nowe recepty.

Jak się potem okazało - była to dobra decyzja, ponieważ leki, jakie dotychczas brała nasza córka nie znalazły się na nowej liście i teraz ich koszt wzrósł czterystakrotnie! Dzięki ostrzeżeniu posiadaliśmy zapas wszystkich lekarstw na najbliższe pół roku. Nie martwiliśmy się też o to, co będzie potem, kiedy ta rezerwa się wyczerpie. Byliśmy pewni, że skoro Bóg zatroszczył się o nasze dziecko teraz, będzie to robił dalej. Postanowiliśmy zaufać całkowicie temu, że Pan w odpowiednim czasie przyjdzie znowu z pomocą.

Przez cały czas modliłam się też o mądrość w tej sprawie dla ministra zdrowia. I okazało się, że tuż przed zakończeniem ostatniego opakowania tabletek, nastąpiły zmiany w ustawie i koszty leczenia córki z powrotem stały się dostępne dla naszej kieszeni!

Bóg opiekuje się naszym chorym dzieckiem. A my, wciąż mamy nadzieję, że mimo tego, iż medycyna nie zna przypadków uzdrowień z tej choroby, nasza dziewczynka pewnego dnia wstanie rano bez bólu rąk i nóg, bo Pan powie te kilka pełnych mocy słów: „Chcę. Bądź uzdrowiona”. Wciąż na to czekamy.

Ale oprócz nadziei posiadamy również pewność, że jeżeli tak się jednak nie stanie, a my pozostaniemy Mu wierni, jeśli nie zgorszymy się tym, gdy On z jakiegoś powodu nie powstrzyma postępującej degradacji stawów naszego dziecka - wtedy będziemy oglądać Jego Chwałę. Chwałę jaką ma jedyny Syn od Ojca, pełen łaski i prawdy! I na to NAPRAWDĘ warto czekać!