Kwadrans życia Drukuj Email
Autor: Donata Maliszak   
sobota, 22 czerwca 2013 01:00

Drzwi pokoju są lekko przymknięte. Przez szparę widać stolik a na nim zapaloną lampkę nocną. Obok niej srebrny, okrągły budzik. Jest tak cicho, że nawet tutaj, na korytarzu, wyraźnie słychać jego równomierne tykanie. Wskazówki pokazują godzinę 11:30. A więc spóźniają się o dwie minuty. Na stoliku stoi szklanka z wodą. Pełna. Jest też paczka chusteczek i małe opakowanie jałowej gazy w szklanej miseczce. To wszystko.

Okna pokoju są zasłonięte ciemnymi roletami. Światło słabej żarówki pada na odwróconą plecami do drzwi postać, siedzącą w fotelu. To kobieta. Na pierwszy rzut oka wygląda jakby spała. Z bliska widać jednak, jak bezgłośnie porusza ustami. Modli się.

„Dobry Boże, daj jeszcze jedną możliwość mojemu tacie, jeszcze jedną szansę na to, aby mógł usłyszeć o Twojej Łasce, o Twoim Synu, o krzyżu i odkupieniu”.

Fotel modlącej się kobiety stoi blisko łóżka. A na nim w czystej, jasnej pościeli, ułożony na wznak leży jej ojciec. Oddycha tak płytko, że kołdra okrywająca jego szczupłe ciało, unosi się do góry w ledwie widoczny sposób. Powieki ma zamknięte. Policzki wychudzone. Nawet w tak słabym oświetleniu widać, jak bardzo jest wyczerpany i zmęczony toczącą go od miesięcy śmiertelną chorobą.

Oprócz cichego tykania zegara panuje tu niezmącony niczym spokój. I chociaż trudno w to uwierzyć, choć nie słychać żadnych okrzyków wojennych, szczęku broni, wybuchów ani wystrzałów, właśnie teraz, w tym miejscu, toczy się wielka bitwa. Być może, ostatnia już potyczka na tym froncie. Ostateczna walka na śmierć i życie, a jedyną i najcenniejszą zdobyczą ma być dusza tego mężczyzny.

Kobieta w fotelu walczy o swojego ojca nieprzerwanie już od 19 lat. Tak wiele razy była zniechęcana. Nie potrafi już przypomnieć sobie ani zliczyć chwil, kiedy krótkie, ostre słowa taty albo jego srogi wzrok, na delikatne choćby wspomnienia o Jezusie – sprawiały, że milkła i wycofywała się. A potem znowu, w zaciszu własnego domu, prosiła:

„Panie, bądź cierpliwy. Daj mu jeszcze szansę. Skrusz jego serce, aby poznał Ciebie – prawdziwego Zbawiciela i Boga”.

„Daj już spokój z tą swoją religią” - upominała matka, kiedy córka po raz kolejny próbowała zainteresować rodziców drogą zbawienia. „On nigdy do kościoła nie chodził i chodzić nie będzie. Taki charakter. Jego te sprawy nie interesują”.

Mijały lata i wydawało się, że mama rzeczywiście ma rację.

„Już prędzej twoja mama się nawróci, ale nie sądzę, aby kiedykolwiek zrobił to ojciec” - słyszała czasami.

A Bóg mówił:

„bądźcie wytrwali w modlitwie...”. *

Więc była.

***

Tego dnia, gdy w pokoju lekarskim usłyszeli diagnozę, po raz pierwszy zobaczyła w oczach ojca lęk. A przecież nie dowiedział się o wszystkim: że na leczenie już za późno, że operacja nic nie dała, że w najlepszym wypadku pozostało mu kilka miesięcy życia. Wcześniej nigdy nie zdradzał swoich uczuć. Był twardym, silnym mężczyzną, nieugiętym we własnych przekonaniach. Liczyła na to, że teraz w obliczu ciężkiej choroby zmieni się jego serce. Może nareszcie zechce posłuchać Ewangelii, którą ma mu do przekazania od tylu lat?

„To trudny człowiek” - mówiło się zawsze w rodzinie o charakterze taty.

„Z cięższymi przypadkami Bóg sobie dawał radę” - pocieszała się w duchu i nowa ufność dodała jej sił do modlitwy.

Ale obecnie, gdy pomimo miesięcy bolesnej, wyniszczającej choroby ojciec nadal nie poddał się Bogu czuje, że zrodzona kilka miesięcy temu nowa nadzieja znów daleko się od niej oddaliła.

„Tato, dlaczego zawsze byłeś taki uparty?” - z bólem w sercu patrzy na łóżko i blade, zapadnięte policzki ojca.

„To agonia” - przypomina sobie słowa pielęgniarki przychodzącej z hospicjum domowego, aby pomóc przy pacjencie. „To już długo nie potrwa, może kilka godzin, może dzień, najwyżej dwa. Trzeba się przygotować”.

„Jak mam się przygotować na to, że mój ojciec odchodzi na wieczne potępienie?!” - myśli rozpaczliwie. I wtedy, zupełnie niepodziewanie, słyszy jego cichy, schrypnięty - prawie nie do poznania - głos.

„Opowiedz mi o moim prawdziwym życiu” - prosi, wracając do przytomności. „Masz na to piętnaście minut”.

Córka patrzy na zegarek: 11:35 w nocy. „Dlaczego mówi, że mam piętnaście minut? Czy majaczy przed śmiercią?” Ale ulegając życzeniu chorego zaczyna opowiadać:

„Urodziłeś się jako drugi syn. Twój starszy brat ma na imię...”.

„Nie!” - niespodziewanie przerywa ojciec. „Nie o tym masz mówić”.

„Dobrze, więc byłeś dobrym mężem, wiernym i dbającym o rodzinę. Masz dwoje dzieci oraz piątkę wnuków...”.

„Nie. Nie tak. To jeszcze nie to. Opowiedz mi o prawdziwym życiu” - wypowiedzenie każdego słowa jest dla niego wielkim wysiłkiem.

Wtedy nareszcie zaczyna rozumieć, o co chodzi ojcu. Zaczyna więc od początku.

„Bóg, Stwórca całego świata jest święty i prawy i nic, co skalane grzechem nie może przebywać w Jego pobliżu. Każdy człowiek zgrzeszył i dlatego żyje z dala od Boga, także i ty tato...”.

„Tak!” - ojciec przerywa córce po raz ostatni. „Teraz mówisz prawdę”.

Więc mówi dalej, spoglądając na zegarek, bo jeśli rzeczywiście ma tylko piętnaście minut? Jeżeli naprawdę jest to ostatni kwadrans, aby przyprowadzić ojca do Jezusa? A przecież zmarnowała już kilka chwil z tego cennego czasu.

Opowiada o grzechu, o sprawiedliwości i o sądzie. Kiedy kończy wskazówka pokazuje 11:46. Chory otwiera oczy i spogląda na nią.

„Tato, czy wierzysz w to?” - pyta i czuje że prawie już zgasła nadzieja na nowo rozpala się w jej sercu.

„Tak... wierzę, że Jezus jest Synem Bożym”.

„Czy przyjmujesz Go, jako swego Zbawiciela na odpuszczenie grzechów?”.

„Przyjmuję”.

Po tym wyznaniu zdaje się jej, że chory znowu traci przytomność. Jest godzina 11:48. Pozostały dwie minuty. Nagle ojciec budzi się przestraszony jakimiś myślami.

„Mam jeszcze kilka grzechów”.

„Dobrze tato” - uspokajająco łapie go za rękę. Czuje, jak ta kiedyś silna dłoń jest teraz chłodna i drobna. Pod cieniutką jak papier skórą widać wszystkie żyłki. „Wyznaj je teraz Jezusowi”.

Mężczyzna znowu przymyka oczy. Niesłyszalnie dla niej szepcze tych kilka grzechów, jakie sobie przypomniał.

„Tak. Teraz to już wszystko” - mówi z ulgą.

Wskazówki budzika pokazują dziesięć minut przed północą. Darowany czas się kończy. Bitwa również. Zwycięża Lew z pokolenia Judy!

Córka wsłuchuje się w krótki oddech ojca. Delikatnie zwilża mu wyschnięte usta wacikiem nasączonym wodą. Płacze z ulgi i radości. Po 19 latach nieustannej modlitwy, widzi to, na co tyle czekała: swojego tatę nareszcie przygotowanego na spotkanie z Bogiem. Jak mogła wątpić? Jak mogła tracić nadzieję w skuteczność próśb kierowanych do nieba? Teraz już wie i nie pozwoli sobie wmówić, że jest inaczej: nie ma beznadziejnych sytuacji! Zawsze jest szansa dla każdego, nawet jeśli pozostał mu jedynie kwadrans życia...

* List do Kolosan 4;2 (Nowe Przymierze)