Którędy do szczęścia? cz.3 Drukuj Email
Autor: Jan Tołwiński   
czwartek, 11 sierpnia 2011 00:00

Wybór tej drugiej "osoby"

1. Przychodzi czas, kiedy zaczynacie poważniej myśleć o kandydacie na męża lub żonę. W przeciwieństwie do tego, o czym nieraz słyszeliście, miłość nie musi i nie powinna być "ślepa".

Przeciwnie, w tej tak ważnej sprawie musicie mieć bardziej oczy otwarte niż w jakiejkolwiek innej, ponieważ ten wybór może was podnieść lub załamać duchowo w przyszłości. Nie rozumiem, dlaczego dziewczyna czy chłopiec ze strachu modli się przed mającą odbyć się następnego dnia klasówką czy egzaminem, a nie modli się szczerze w sprawie swego małżeństwa, które przecież decyduje o naszym całym przyszłym życiu? Dlaczego większość młodych wierzących ludzi "gra w loterię" w tak ważnej sprawie? Dlaczego tak lekkomyślnie ponosi ryzyko ze skutkami na całe życie? Dlaczego z powodu ładnej buzi i nóg lub przystojnej figury chłopca młodzi rzucają się na niepewne? A przecież Bóg może i chce odsunąć od nas to niebezpieczne ryzyko...


2. Bezwzględnie ważną rzeczą jest powierzenie tej sprawy Bogu i czekanie na Jego odpowiedź (tylko nie wmawiajcie sobie swoich życzeń i pragnień jako Jego "odpowiedzi"). Dobrze bowiem jest wiedzieć, że wszechmocny Bóg jest zainteresowany w twoim wyborze i obiecuje ci w tym pomóc. Po podjęciu decyzji oddania się Chrystusowi (nawrócenia) sprawa małżeństwa jest drugą najważniejszą sprawą w życiu człowieka.

3. Nie pytajmy Boga o coś, co jest już powiedziane i wyjaśnione w Biblii. Bóg bowiem nie będzie zmieniał dla naszej wygody swoich praw. Nie pytajmy na przykład i nie módlmy się do Boga, czy mamy angażować się uczuciowo z osobą niewierzącą. Nie łudźmy się, że ona nawróci się lub już chodzi do zboru. Niech najpierw szczerze (ale nie dla ciebie) nawróci się, a potem zastanów się nad sprawą małżeństwa z tą osobą. Biblia już dawno wyraźnie określiła zasady w tym względzie obowiązujące (Rzym. 12, 1-2). "Co za dział ma wierzący z niewierzącym?" (2 Kor. 6, 15) itd.

Wierzący chłopiec winien żenić się z wierzącą dziewczyną i odwrotnie. Komu się śpieszy i nie czeka na Boże kierownictwo, podejmuje na własną odpowiedzialność ryzyko związane z późniejszym życiem, a nawet zbawieniem.

4. Jak wyżej powiedzieliśmy o miłości, do miłości w jej kulminacyjnym punkcie ("żar ognia") trzeba dorosnąć. To nie jest jeszcze prawdziwa miłość tzw. "zadurzenie się" w wieku kilkunastu lat. Nie oznacza to wcale, że to uczucie ("odurzenie") jest nierealne i ja bynajmniej tego nie lekceważę, i nie wyśmiewam się z was, którzyście już to przeżyli. Wiemy jednakże, jakie są niezbędne warunki do prawdziwej, dojrzałej miłości, owocującej w uniesieniu, w intensywnym uczuciu, w przyjemności. Jestem pewien natomiast, że kilkunastoletni chłopak (dziewczynka) - nie spełnia jeszcze tych podstawowych i niezbędnych warunków prawdziwej, biblijnej miłości, a niedojrzały jej owoc - większe lub mniejsze odurzenie bierze za prawdziwą miłość. Dojrzewanie w miłości jest właśnie odpowiednim czasem na modlitwę o Boże kierownictwo w tej sprawie. Można być zakochanym i jednocześnie niezaślepionym i głuchym na Boży głos i na głos rozsądku. Pozwólcie, że przytoczę wam świadectwo pewnego wierzącego chłopca.

Chłopiec ten prawdziwie nawrócił się do Pana (nie tylko się ochrzcił) i oddał swoje życie w Jego ręce, w Boże kierownictwo. Na jednym z naszych kursów młodzieżowych (wiecie o tym, jak to bywa, prawda?) poznał o parę lat młodszą od siebie dziewczynę. Dziewczyna robiła wrażenie poważnej i wesołej jednocześnie. Często rozmawiali ze sobą w czasie trwania kursu. Po kursie korespondencja oczywiście... (mieszkali daleko od siebie). Dziewczyna bardzo mu przypadła do gustu.

Po pewnym czasie spotkali się, dziewczynka wyznała, że na kursie trochę udawała poważną i zainteresowaną Biblią, w rzeczywistości nie interesowała się bliżej sprawami zbawienia i Biblią. Teraz dopiero przeżyła nawrócenie. Zdumiewająca i godna pochwały szczerość, prawda? Chłopiec coraz częściej (acz nie za często) składał wizyty w miejscu zamieszkania swojej " sympatii". Nadarzyła się następna specjalna okazja odwiedzenia jej. Jadąc pociągiem, czytał Biblię i modlił się (iluż z nas to robi? zwłaszcza jadąc do "narzeczonej"). Modlił się o Boże kierownictwo w tej sprawie. Po przyjeździe dziewczyna oświadczyła (również szczerze), że raczej nie życzy sobie więcej jego odwiedzin i proponuje rozwiązanie i zapomnienie całej sprawy. Chłopcu było oczywiście przykro. Nikomu nie jest przyjemnie "dostać kosza" i to zwłaszcza po dobrze zapowiadającym się początku. Wracał do domu w nastroju, nazwijmy to nie najlepszym, ale jeszcze w czasie drogi powrotnej przypomniał sobie, że przecież... modlił się o Boże kierownictwo. Skoro się o to modlił i tak się stało, to znaczy w tym wszystkim Bóg ma jakiś cel. Do tego dostał jeszcze odpowiedni tekst biblijny, który go upewnił w tym przekonaniu. Co byście zrobili, gdyby was takie niepowodzenie spotkało?

5. Nie unikajmy krytycznego spojrzenia na naszego "wybrańca losu". Nie daj się oszukać jego ładnym wyglądem, ładnymi włosami, długimi nogami, zgrabną figurą. Obserwuj dyskretnie raczej jego ukryte, trudne do uchwycenia w narzeczeństwie cechy charakteru (gdyż one będą później odgrywały największą rolę w małżeństwie), takie jak: cierpliwość, uczciwość, szczerość. Uważajcie na upór..! To jest najgorsza cecha charakteru człowieka. Kto ją ma, ten niech modli się do Boga o uwolnienie go z tej strasznej wady charakteru. Musimy przede wszystkim zwrócić uwagę na to, czy osoba, która ma być towarzyszem naszego życia - naprawdę kocha Boga i Jego sprawę. Wielu młodych ludzi (dziewcząt i chłopców) w narzeczeństwie chętnie uczęszczało na nabożeństwa, aby z kolei w małżeństwie zamknąć się w czterech ścianach swojego mieszkania, spędzając wolny czas przy telewizorze...

6. Zobacz, jak dana osoba zachowuje się w domu, czy jest porządkowa, schludna, czysta itp. Ważny jest jej stosunek do rodziców, rodzeństwa. Jeśli jej zachowanie jest ordynarne w stosunku do rodziców lub rodzeństwa, bądź pewien (pewna), że tak będzie zachowywała się w stosunku do ciebie, gdy będziecie małżonkami. Nie licz na to, że ją (jego) sobie "wychowasz". W jaki sposób upewnić się, że dana osoba jest dla nas? Jest na to wiele sposobów. O niektórych pisaliśmy wyżej. Dodatkowym sposobem upewnienia się, czy dana osoba jest dla nas, jest nasze wewnętrzne odczucie. Jeśli nie odczuwasz niepokoju, myśląc o przyszłości z tą osobą, możesz przyjąć to za znak, że ta osoba jest dla ciebie - powiada Billy Graham.

Zaręczenie się

1. W końcu przychodzi wzruszający dla obu stron (szczególnie dla dziewcząt) moment, gdy chłopiec "wykrztusi", że chciałby mieć "Zosię za żonę", dziewczynka zaś, jeśli jest pewna swego wyboru (a jak o tym upewnić się, mówiliśmy wyżej), nie musi "wymawiać się", że - "nie wiem", "zobaczymy", "jak będziesz grzeczny" itp. Takie wymawianie się jest dzisiaj niemodne, a co najważniejsze niepotrzebne. Oczywiście, gdy mamy nawet cień wątpliwości w tej sprawie, możemy i powinniśmy tak powiedzieć, to znaczy - "nie wiem", "muszę nad tym jeszcze zastanowić się", itp. Gdy natomiast jesteśmy pewni wyboru, można i należy z miejsca powiedzieć "tak".

2. Wskazaną rzeczą jest powiedzieć o tym znajomym, a przede wszystkim rodzicom. Oni mają prawo wiedzieć o tym, co jest między wami. Chodzi o to, żeby sytuacja była jasna. Chrześcijanin nie musi i nie powinien ukrywać rzeczy, które mają znaczenie społeczne.

3. Jak długo ma trwać okres narzeczeństwa? (liczący się oczywiście od formalnych lub nieformalnych zaręczyn - to znaczy "danego sobie słowa"). Przed zaręczynami lub przed danym sobie słowem nie ma jeszcze narzeczeństwa, jest tylko tak zwane językiem młodzieżowym "chodzenie ze sobą". To "chodzenie" do niczego jeszcze nie zobowiązuje i nie daje żadnych praw w stosunku do siebie. Nie ma co do tego oczywiście ścisłej reguły, choć zasada jest taka, że nie należy chodzić ze sobą zbyt długo (całe lata). Za tą zasadą przemawia szereg ważnych argumentów.

Najważniejszym jest ten, że młodzi ludzie uważają się praktycznie za narzeczonych - mogą sobie na wiele pozwalać, a praktyczne skutki takiego mniemania mogą spowodować zarówno dla nich samych, jak i dla środowiska (zboru, rodziny, znajomych) przykre konsekwencje. Nie jest wskazane również zbyt krótkie chodzenie ze sobą (tydzień lub miesiąc). Tak zwane "kilkuletnie narzeczeństwa" praktykowane szczególnie przez osoby studiujące nie są najlepszym przykładem chrześcijańskiego życia, choć mogą żyć w całkowitej czystości, jednakże swoim długim chodzeniem dają innym zły przykład, nie mówiąc już o stworzeniu okazji do różnego rodzaju pomówień i domysłów... Wiem, że większość takich "długowiecznych" narzeczonych ma "poważne argumenty" za tak długim chodzeniem (kłopoty mieszkaniowe, studia, praca itd.).

Jednakże w świetle jednego biblijnego zdania - "szukajcie najprzód królestwa Bożego i sprawiedliwości jego, a to wszystko będzie wam przydane" - wszystkie takie argumenty odpadają. Jeśli chłopiec (dziewczyna) na pierwszym miejscu stawia Chrystusa i służbę dla Niego, wtedy nie musi kilka lat naprzód "rezerwować" sobie niejako narzeczonego (narzeczoną). Gdy przyjdzie czas małżeństwa, Bóg zatroszczy się o odpowiednią kandydatkę (kandydata) dla mego.

Wiem, że są wśród nas tak zwani "kochliwi" (chłopcy i dziewczęta), którzy już w wieku kilkunastu lat nie mogą wytrzymać bez chodzenia (z chłopcem czy dziewczyną). Tacy muszą więcej modlić się i prosić Boga o zachowanie od nierozważnego i niebezpiecznego w skutkach postępku. Niestety, najczęściej tacy młodzi ludzie nie rozumieją znaczenia modlitwy w ich życiu. Dają się łatwo uwodzić namiętnościom. Musimy nauczyć się patrzeć na teraźniejszość przez perspektywę przyszłości, inaczej będziemy stale ponosić porażki i zbierać nieszczęścia życiowe.

4. Czas narzeczeństwa jest poświęcony również na ewentualne upewnienie się co do słuszności wyboru partnera do życia oraz wzajemnego, lepszego poznania się. Gdy w okresie narzeczeństwa strony dojdą do przekonania, że nie odpowiadają sobie (mają takie wewnętrzne przekonanie zdobyte w wyniku szczerej modlitwy), lepiej jest zerwać narzeczeństwo niż brnąć dalej... Nie należy też z tego powodu robić "alarmu" i rozgłosu. Nikt też nie powinien czuć się pokrzywdzony i zawiedziony. Powtarzam jednak, dotyczy to tylko młodych, poważnie myślących i postępujących chrześcijan. Nie jest to stwarzanie "furtki" różnym "niebieskim ptakom" (nie tylko wśród chłopców), którzy chcieliby w ten sposób zdobywać "przygody miłosne". Wiemy również, że dziewczęta z natury swej skłonne są brać każdorazowy, niewiele znaczący gest ze strony chłopca za "poważne" interesowanie się nimi, a potem mają pretensje, że ten sam chłopiec ich "nie dostrzega", a "rozmawia" dzisiaj z inną (np. na obozie). Poważna, chrześcijańska dziewczynka nie będzie tak "poważnie" brać tych spraw do serca, ale zachowując się naturalnie, stale "patrzeć na Jezusa". On w swoim czasie da tego, który od nas "nie ucieknie".

Stan narzeczeński stwarza pewnego rodzaju zażyłość pozwalającą na wyrażanie sobie wzajemnie swoich uczuć. Wydaje mi się, że narzeczeństwo, a tym bardziej "chodzenie", nie upoważnia chłopca do "namiętnych" pocałunków i "ściskania". Najlepiej i najskromniej można wyrazić swoje uczucia lekkim uściskiem ramion i delikatnym pocałunkiem w policzek. To jest zawsze miłe i mieszczące się w granicach chrześcijańskiej przyzwoitości. Uciekanie się do innych sposobów wyrażania uczuć (lub tylko namiętności pod przykrywką "głębokich uczuć") jest niebezpiecznym rozpalaniem swoich i cudzych namiętności.

5. Niedopuszczalną jest rzeczą, z punktu widzenia mojego zrozumienia Biblii (a takie jest również powszechne odczucie wszystkich biblijnie wierzących chrześcijan), współżycie fizyczne przed ślubem. Wiem, że coraz częściej zdarzają się wśród młodzieży wierzącej wypadki współżycia fizycznego przed ślubem. Młodzi ludzie uzasadniają to, wydawałoby się "przekonywującym argumentem" - przecież to my sobie ślubujemy, a skoro sobie ślubowaliśmy, to wobec siebie i (uwaga!) Boga jesteśmy już małżeństwem, a ślub cywilny i uroczystość w zborze to przecież tylko formalność...

Przede wszystkim, ani ślub cywilny, ani uroczystość ślubna w zborze nie jest tylko formalnością. Kto tak uważa, daje świadectwo swej niedojrzałości życiowej, a jako niedojrzały winien się jeszcze nie żenić (wychodzić za mąż). Zarówno ślub cywilny, jak i kościelny pociągają za sobą daleko idące skutki. Bez ślubu cywilnego nikt nie może występować jako małżonek, choćby nawet parę lat współżył z daną osobą. W odniesieniu do ślubu kościelnego winniśmy pamiętać, że to nie jest tylko naszą "prywatną sprawą" - jak niektórzy dziecinnie argumentują. Nie może być tylko prywatną sprawą coś, co pociąga za sobą skutki społeczne... Będąc w kościele, jesteśmy członkami tego kościoła, rodziny Bożej, ciała Chrystusowego (1 Kor. 12). Czy można sobie wyobrazić, że jakiś członek ciała raduje się (żeni się, za mąż wychodzi), a drugi może o tym nic nie wiedzieć?.. Jeśli tak się dzieje, to znaczy, że albo ciało jest chore, albo ty jesteś "zwiędłym" członkiem tego ciała i nie czerpiesz soków żywotnych z całego ciała, a jeśli nie czerpiesz soków żywotnych, to znaczy, że nie masz duchowej łączności z całym ciałem (organizmem).

Kto jest głową Ciała (Kościoła)? Oczywiście Jezus Chrystus. Czyż Jezus Chrystus nie chciałby wiedzieć wraz ze swoim Ciałem (Kościołem), od kiedy jesteście małżonkami? Czy może tak być, że Chrystus "może wiedzieć", a Jego ciało nie? Nonsens! On nie chce mieć i nie ma żadnych tajemnic przed swoim Ciałem, szczególnie w tych sprawach, które dotyczą ziemskiego życia Jego członków...

Jeśli więc powołujesz się nawet (!) na ślubowanie przed Bogiem jako upoważniające cię do traktowania swojej narzeczonej jako żony, znaczy to, że chcesz oddzielić Chrystusa (Jemu tylko powierzasz "tajemnicę") od Kościoła. W konsekwencji grzeszysz przeciwko Chrystusowi, Kościołowi i własnemu ciału. Powierzenie waszej tajemnicy Chrystusowi i Kościołowi jednocześnie następuje właśnie w uroczystości ślubowania w zborze. Ślub i małżeństwo jest czymś więcej niż umową prawną (kontraktem), jest ono uroczystym przymierzem zawieranym przed Bogiem w obecności Kościoła Chrystusowego. Od tej chwili jesteście przed Bogiem i Kościołem małżonkami. Na tych, którzy tak czynią, spływa Boże błogosławieństwo, z tego błogosławieństwa (nie tylko w czasie uroczystości ślubnej) raduje się całe Ciała Chrystusowe (Kościół), gdyż inaczej być nie może.

Przyjrzyjmy się jeszcze tej sprawie z innego, całkiem ziemskiego i prawnego punktu widzenia. Pewna wierząca dziewczyna kilka lat temu wyznała duszpasterzowi, że współżyła fizycznie ze swoim przyszłym małżonkiem. Mieli już nawet wyznaczaną datę ślubu w Urzędzie Stanu Cywilnego i w zborze. Widocznie jednak czuła jakiś niepokój z powodu tego zdarzenia, skoro powiedziała o tym duszpasterzowi.

W rozmowie jednak próbowała (nieśmiało wprawdzie) bronić swego postępku wyżej wymienionymi argumentami i tym, że tak bardzo ten chłopiec "nalegał". Nie chciałbym powtarzać już tego, co powiedziałem na temat takich "wierzących" chłopców, którzy "nalegają" (choćby tylko do uścisków). Duszpasterz wszakże po wyczerpaniu argumentów biblijnych (wyżej przytaczanych i innych) zapytał ją w końcu: A jaki ma zawód twój przyszły małżonek? Pracuje w kopalni... - odpowiedziała. Wyobraź sobie teraz, że twój narzeczony ginie (przed dniem ślubu) w jakimś wypadku w kopalni, a ty zaszłaś w ciążę... Jeśli narodzi się dziecko, to czyje będzie nosiło nazwisko, skoro nie byliście małżeństwem... Czy będziesz mężatką (wdową) czy też panną z dzieckiem?

Moi drodzy przyjaciele. Nie oszukujmy się i nie oszukujmy Boga. Kto jest opanowany lub prosi Boga o opanowanie w tych rzeczach, będzie zbierał dobre owoce w życiu małżeńskim, a przecież ono znacznie dłużej trwa niż najdłuższe narzeczeństwo i dlatego dla błogosławionego i szczęśliwego małżeństwa warto pohamować się w krótkim okresie "chodzenia" czy narzeczeństwa. Pan ubogaci nasze życie małżeńskie tak, że będziemy stale na nowo czerpać z niego radość. Kto zaś sam zechce przedwcześnie zrywać owoce, będzie zbierał później owoce zniechęcenia, szarzyzny i niezgody. Pamiętajcie na Amnona. On też nalegał". ... (2 Samuelowa 13)".

Kilka słów o ślubie

1. Czy należy za wszelką cenę dążyć do rychłego "byle jak" odbytego ślubu, czy też należy rozważnie i z modlitwą wyznaczyć dłuższy termin tej tak ważnej uroczystości?

2. Ślub jest jednym z najważniejszych wydarzeń w życiu człowieka. Do tego wydarzenia często później człowiek we wspomnieniach wraca i dlatego "byle jak, aby szybko" przeprowadzaną uroczystość wspomina się po latach z niesmakiem, a co gorsza jest czasami zapowiedzią i początkiem "byle jak" przeżytego życia małżeńskiego.

3. Ślub przeprowadzany w zborze ma swoją duchową wymowę i znaczenie, o czym już mówiliśmy w poprzednim rozdziale. W rzeczywistości bowiem chrześcijańskie małżeństwa są już wcześniej (być maże jeszcze przed naszym narodzeniem się) zaplanowane w niebie i dlatego ich realizacja na ziemi (to znaczy ślub) winna odbywać się w domu Bożym, którym jest Kościół (zbór). Małżeństwo jest przede wszystkim związkiem duchowym dwojga osób. Gdy jest ono tylko związkiem fizycznym, jak to często się zdarza, wtedy jest ono nietrwałe, względnie stale nawiedzane wielkimi wstrząsami. Zbór jest rodziną wierzących i dlatego ma on prawo uczestniczyć w tym wszystkim, co Jego dotyczy. Nie pochwalam osobiście tzw. "cichych" (lub dla odmiany "szumnych") sobotnich, studenckich ślubów w zborze z udziałem tylko grona młodych kolegów i koleżanek i najbliższej rodziny... Ci, którzy w takich ślubach gustują, mogą wprawdzie uważać się za "nowoczesnych" (nie dodaje im to zresztą żadnej wartości duchowej), ale na pewno nie mają większego pojęcia o znaczeniu społecznej modlitwy zboru w ogóle. Nie zdają sobie bowiem sprawy, jak wiele tracą z Bożych błogosławieństw, które mogłyby na nich spłynąć w późniejszym życiu. Nikt z nas nie wie, ile być może życie zaoszczędziłoby nam goryczy, gdybyśmy polecili naszą drogę Panu, będąc poparci w tym modlitwami naszych współbraci.

Kto chce iść przez życie sam, bez pomocy (modlitewnej) innych, niech idzie, tylko niech później nie ma pretensji do zboru, że "nie zainteresował się" jego problemami w życiu małżeńskim i rodzinnym.

4. Nie należy jednakże przesadzać w przeprowadzeniu samej uroczystości ślubnej w zborze. Tak jak w każdej innej sprawie, tak i w tym wypadku można przebrać miarę. Chodzi o to, żeby z jednej strony była to uroczystość podniosła, z drugiej zaś niepompatyczna. Wydaje mi się, że wysoce niestosowną rzeczą jest zbyt duża ilość fotografów w czasie uroczystości ślubnej w zborze. Byłem kiedyś na takiej uroczystości w pewnym zborze, gdzie statystycznie biorąc, w przybliżeniu jeden fotograf przypadał na dwóch, trzech uczestników uroczystości (a było ponad 100 osób w sali zborowej), w dodatku "rzesza" fotografów (nawet w czasie modlitw) krążyła po sali, "pstrykając" aparatami i błyskając fleszami. O jakimkolwiek skupieniu nie było w ogóle mowy. Nic dziwnego, że nawet sam kaznodzieja (usługujący głównym kazaniem ślubnym) potem powiedział, że był to "świecki ślub".

Czy chrześcijański ślub może odbywać się w atmosferze źle pojętej nowoczesności? Kto jednak ma tego nas uczyć?

Osobiście jestem zwolennikiem krótkich uroczystości ślubnych (z jednym przemówieniem). Najlepszą ewangelizacją dla osób spoza zboru przybyłych na uroczystość ślubną jest krótkie, treściwe, biblijne kazanie na temat małżeństwa, a nie "ewangelizacyjne nawoływania".

Małżeństwo

Z chwilą wyjścia z sali zborowej czy kościoła, a właściwie z chwilą wyjazdu ostatnich gości zaczyna się... nowa droga życia. Ap. Paweł nazywa małżeństwo "wielką tajemnicą" (Ef. 5,32). Dla wielu młodych ludzi wstępujących w związek małżeński nie jest ono żadną tajemnicą, ale im się tylko tak wydaje...

"Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i połączy się z żoną swoją i będą ci dwoje jednym ciałem" – powiada Pan Jezus w Ew. Mat. 19,5. Dwie płci zgodnie z Bożą intencją i wyróżnieniem należą do siebie. "W Panu kobieta jest równie ważna dla mężczyzny, jak mężczyzna dla kobiety" (1 Kor. 11,11). Nie tylko obie płci wzajemnie się przyciągają (są na siebie ukierunkowane), ale też w fizycznej wspólnocie są one jednością.

Zniesławiamy Boga i pomniejszamy znaczenie małżeństwa, jeśli przedstawiamy akt współżycia fizycznego jako nieprzyjemne dogodzenie instynktom zwierzęcym człowieka. Nie ma nic grzesznego w fakcie małżeństwa. Wprost przeciwnie, małżeństwo należy do pierwotnego porządku stworzenia (Gen 2,24) i jest dla większości ludzi wyznaczoną rolą na ziemi.

Małżeństwo nie jest więc przygodą w życiu, lecz Bożym porządkiem ustalonym już na początku stworzenia świata. Jak ktoś powiedział "jest pierwszą instytucją społeczną pochodzącą jeszcze z raju".

Zastanówmy się, jakie są przyczyny, dla których Bóg ustanowił małżeństwo? Bóg przecież nigdy nic nie czynił bezcelowo?

Najważniejszymi celami małżeństwa są: rodzicielstwo, współżycie fizyczne i wspólnota duchowa małżonków.

Małżeństwo bardzo wyraźnie służy celowi biologicznemu - w ten sposób rodzaj ludzki stale ulega odnawianiu. Boże przykazanie brzmi: "Rozradzajcie się i rozmnażajcie się i napełniajcie ziemię" (Gen. 1,28). W ten sposób Bóg pozwala człowiekowi uczestniczyć pośrednio w dziele tworzenia świata.

Rodzina jest ustanowionym przez Boga związkiem dwojga ludzi nie tylko do płodzenia dzieci, lecz również do opieki nad nimi. "Dzieci" - powiada Biblia - "są dziedzictwem od Pana" (Psalm 127,3) i winny być wychowywane w miłości i bojaźni Pańskiej i dla chwały Jego świętego imienia (Efez. 6,4).

Rodzice winni więc pamiętać, że są opiekunami w zastępstwie Boga i przed Nim kiedyś zdadzą sprawozdanie z wykonywania tego obowiązku i przywileju. Małżeństwo jest również Bożym porządkiem służącym do wyrażenia fizycznego pożądania. Pożądanie fizyczne nie jest oczywiście rzeczą wstydliwą (lub godną nagany), przeciwnie jest darem Bożym służącym zadowoleniu i przyjemności człowieka. Jednakże pożądanie płciowe (jak każde zresztą pragnienie człowieka) wymaga kontroli i kierownictwa woli człowieka. Wymagane jest więc poczucie odpowiedzialności i respektu, należy unikać pokusy wpadnięcia w lubieżność (rozwiązłość).

Pożądanie płciowe może być więc niespokojnym i niszczącym tyranem lub źródłem trwałego zadowolenia i twórczego zaspokojenia. Od strony negatywnej biorąc, małżeństwo służy profilaktycznemu celowi - jest środkiem przeciwko grzechowi wszeteczeństwa. Jak Ap. Paweł zauważa "lepiej jest wstąpić w stan małżeński niż gorzeć" (1 Kor. 7,9) oraz: "ze względu na niebezpieczeństwo wszeteczeństwa, niechaj każdy ma swoją żonę i każda niechaj ma własnego męża" (1 Kor. 7,2). Nie oznacza to wcale, że małżeństwo jest, jak ktoś się wyraził, tylko "legalnym nierządem". Apostoł w całym rozdziale 7. Pierwszego Listu do Koryntian kładzie raczej nacisk na radość małżonków ze wzajemnego zainteresowania i troski. Od strony pozytywnej małżeństwo jest możliwością zaspokojenia fizycznego pożądania. Z jednego punktu widzenia można mówić o tym jako o "klapie bezpieczeństwa" na nieodparte pożądanie, lecz dla chrześcijan jest nieskończenie czymś więcej niż taką "klapą" (lub jak inni mówią "wentylem bezpieczeństwa"). Jest - używając słów Karola Bartha - "śmiałym i błogosławionym upojeniem".

Współżycie nie jest tylko odpowiednim sposobem wyrażenia miłości, lecz jest też źródłem wzmacniającym i utrzymującym miłość. Współżycie fizyczne jest czymś więcej niż tylko aktem fizycznym.

Ktoś powiedział, że "każdy ludzki czyn (akt) wyraża uczucia, stosunki i zainteresowanie drugą osobą". Dlatego kładziemy rękę na ramieniu przyjaciela przeżywającego kłopot. Ten fizyczny gest symbolizuje i wyraża naszą troskę (współczucie).

Podobnie ma się sprawa ze współżyciem fizycznym. Akt ,współżycia fizycznego wyraża solidarność, intymność i wzajemne zainteresowanie. "Współżycie fizyczne bez wzajemnej intymności jest sfałszowane. Zakłada związki, które w rzeczywistości nie istnieją" - powiada cytowany wyżej Gibson Winter.

Ludzkie czyny nie tylko przekazują wzajemne stosunki międzyludzkie, lecz również współdziałają przy tworzeniu tych stosunków. W następstwie tego, współżycie fizyczne jest nie tylko wyrażeniem intymności. Jest środkiem pogłębiającym i wzmacniającym intymność". Dlatego Ap. Paweł ostrzega małżonków przed pozbawianiem siebie zobowiązań miłości (1Kor. 7,5). Chodzi więc o wzajemną troskę (zainteresowanie wzajemne) - zasadą apostolską jest, aby chrześcijanie służyli jedni drugim w miłości (Gal. 5, 13). Mąż i żona należą do siebie we wzajemnej, pełnej miłości trosce. "Nie żona rozporządza własnym ciałem, lecz mąż, podobnie nie mąż rozporządza własnym ciałem, lecz żona" (1 Kor. 7,4). Dlatego "mąż niechaj oddaje żonie, co jej się należy, podobnie i żona mężowi (w. 3). "Taka jest bowiem wola Boża: uświęcenie wasze, żebyście się powstrzymywali od wszeteczeństwa. Aby każdy z was umiał utrzymać swe ciało [org. grecki może być tutaj również tłumaczony jako - "swą żonę"] w czystości i poszanowaniu, nie w namiętności żądzy, jak poganie, którzy nie znają Boga" (1 Tes. 4,3-5).

Trzecim celem małżeństwa jest wzajemne towarzystwo (partnerstwo), pomoc i pociecha, aby jedna strona mogła polegać na drugiej zarówno w dobrobycie, jak i w niedostatku, w chorobie i zdrowiu. Angielski myśliciel Milton powiada, że pierwszym Bożym rozkazaniem nie było: "rozradzajcie się i rozmnażajcie się i napełniajcie ziemię", ani też - "lepiej jest wstąpić w stan małżeński, niż gorzeć", lecz raczej, "niedobrze jest człowiekowi, gdy jest sam" (Gen. 2, 18).

A więc samotność jest pierwszą rzeczą, którą Boże oko uznało za niedobre. Małżeństwo tworzy bliski, intymny związek serca i rozumu. Rodzenie ustanie, pożądanie fizyczne odejdzie, lecz jeśli chodzi o tę społeczność, która jest owocem miłości - ona nigdy nie ustanie. W miarę upływu lat, prawdziwe małżeństwo staje się pogłębiającym duchowym związkiem w radości i smutku, zdrowiu i chorobie, przywileju i ograniczeniu...

Ojciec Kościoła Tertulian opisuje znaczenie małżeństwa jako społeczność wiary i miłości. "Jak piękne jest małżeństwo dwojga chrześcijan, dwojga, którzy są jedno w nadziei, jedno w pragnieniach, jedno we wspólnej drodze życia, jedno w wyznawanej wierze. Są jak bracia, obaj sługami tego samego Mistrza. Nic ich nie dzieli, zarówno w ciele, jak i w duchu. Żyją w jednej prawdzie i będą dwoje w jednym ciele, a gdzie jest jedno ciało, tam jest tylko jeden duch. Razem się modlą, razem czczą Pana, razem poszczą, wzajemnie się pouczają, pocieszają jeden drugiego, wzmacniają jeden drugiego. Razem odwiedzają Kościół Boży i uczestniczą w Wieczerzy Pańskiej. Razem spotykają życiowe trudności i prześladowania, dzielą swoje radości, nie mają przed sobą tajemnic. Nie unikają swego towarzystwa, nie wnoszą smutku do swoich serc. Niestrudzenie odwiedzają chorych i pomagają potrzebującym. Jedno drugiemu śpiewa psalmy i hymny, starając się coraz lepiej wyśpiewywać chwałę Pańską. Słysząc to i widząc, Chrystus raduje się. Takim darowuje On swój pokój. Gdzie są dwaj razem, jest i On tam obecny, a gdzie On jest, tam nie ma złego".

Porządek małżeństwa

W "Chrystusie" powiada Apostoł Paweł "nie masz Żyda ani Greka, nie masz niewolnika ani wolnego, nie masz mężczyzny ani niewiasty" (Gal. 3,28). A więc w Chrystusie wszelkie różnice - rasowe, klasowe i płci - są przezwyciężone, nie znaczy to wszakże, że są one zniesione. Przed Bogiem jesteśmy wszyscy równi, jednakże w małżeństwie jest podział funkcji. Mąż, zgodnie z Bożym rozrządzeniem, jest powołany na opiekuna i głowę domu, żona zaś, zgodnie z tym samym rozporządzeniem - jest powołana do macierzyństwa i gospodarowania w domu.

Wspomniany wyżej fakt zróżnicowania płci pociąga za sobą pewne następstwa i ustala pewien porządek w małżeństwie (rodzinie). "Głową każdego męża jest Chrystus, a głową żony mąż, a głową Chrystusa Bóg" (1 Kor. 11,3). W tym zarządzonym przez Boga stosunku mężczyzny do niewiasty, mężczyźnie została wyznaczona rola przywódcy (głowy).

Charakter jego władczej funkcji jest jednakże określony przez odniesienie do dzieła Chrystusa: "Bo mąż jest głową żony, jak Chrystus głową Kościoła,- ciała, którego jest zbawicielem. Ale jak Kościół podlega Chrystusowi, tak i żony mężom swoim we wszystkim. Mężowie, miłujcie żony swoje, jak i Chrystus umiłował Kościół i wydał zań samego siebie" (Gal. 5,23-25). Skoro Chrystus "umiłował Kościół", to znaczy "nie miał upodobania w sobie samym" (Rzym. 15,3). Podobnie winno być w małżeństwie - winien panować w nim duch gotowości do samowyrzeczenia się i samozaparcia. Umywając nogi Apostołom, Pan Jezus powiedział nam, jak On pojmuje panowanie (przywództwo) - "Wy nazywacie mnie Nauczycielem i Panem i słusznie mówicie, bo jestem nim. Jeśli tedy Ja, Pan i Nauczyciel umyłem nogi wasze, i wy winniście sobie nawzajem umywać nogi. Albowiem dałem wam przykład, byście i wy czynili, jak Ja wam uczyniłem" (Ew. Jana 13,13-15). To właśnie oznacza panowanie (władztwo) w małżeństwie. Nie jest to więc dyktatorskie zniewalanie, lecz zapamiętała służba. Oznacza to skwapliwe i usilne staranie się o szczęście i dobro współmałżonka. Żona z kolei ma odpowiadać na mężowską, pełną miłości troskę - ochotnym posłuszeństwem.

Stosunek między Chrystusem a Kościołem jest pierwowzorem dla chrześcijańskiego małżeństwa. Stosunek ten ma być w małżeństwie odbijany, więcej - tak dalece, jak to tylko jest możliwe - odtwarzany. Każdy mężczyzna ma "miłować żonę swoją, jak siebie samego, a żona niechaj poważa męża swego" (Efez. 5, 33).

 Wielka tajemnica

To, co tworzy tę "tajemnicę", to fakt, że intymny związek małżeński odbija hierarchiczny stosunek istniejący między Chrystusem i Kościołem. Tak jak Chrystus jest głową i strażnikiem jedności, którą On tworzy z Kościołem, tak mąż w podobny sposób jest strażnikiem i głową "jednego ciała" - które tworzy wraz ze swą żoną. Podobnie jak Chrystus umiłowawszy Kościół, karmi go i pielęgnuje, tak samo obowiązkiem męża jest nie tylko kochać swą żonę, lecz dbać i troszczyć się o nią.

Czyniąc to, w rzeczywistości dba o siebie, gdyż ona jest jego ciałem (Efez. 5,28).

W ten sposób, drodzy Przyjaciele, doszliśmy do końca naszych rozważań na temat szczęścia. Szczęście oczywiście nie zaczyna się, a tym bardziej nie kończy się, na dobrze nawet rozpoczętym życiu małżeńskim. Obejmuje ono nie tylko sprawy doczesne, lecz i wieczne. Pan Jezus powiedział w Ew. Jana 10, 10 – "Ja przyszedłem, aby (owce) miały życie i obfitowały" (a w starszych tłumaczeniach - "miały obfite życie"). To "obfite", szczęśliwe życie zaczyna się tu na ziemi z chwilą oddania swojego serca i życia Chrystusowi. A potem każdy dzień przeżyty z Bogiem, pod Jego kierownictwem, jest nową, ciekawą przygodą w życiu chrześcijanina. W tej przygodzie jest miejsce dla wypoczynku, sportu, muzyki, koleżanek, kolegów, przyjaźni, miłości i małżeństwa. I o to mi właśnie chodziło...