Gdy Boży Lud rozmija się z Chrystusem – cz. I Drukuj
Autor: Sokół Bartosz   
środa, 07 marca 2012 00:00

Czy nie zdarzyło ci się pomyśleć z politowaniem o Żydach żyjących w czasach Jezusa? Przyznaję - mi tak. Bóg stanął w progu mieszkania, a oni zatrzasnęli przed Nim drzwi. Jak to możliwe? Mogli spojrzeć w Jego oczy. Mogli wysłuchać najbardziej niezwykłych kazań w historii świata. Mogli oglądać tańczących chromych, wołających z radości niemych i ślepców witających we łzach błękit nieba. Mogli zapytać Łazarza jak wygląda życie po drugiej stronie wieczności. Mogli podejść
i dotknąć szaty Nauczyciela, wypróbować osławioną mądrość i doświadczyć przemieniającej mocy chrystusowych dłoni. Bóg w ciele człowieka przechadzał się tymi samymi ścieżkami, które wydeptywali codziennie w drodze do pracy. Nauczał na zatłoczonych targowiskach i jadał przy stoliku obok! (Łk 13,26) Jak bardzo zaślepione musiało być oko, by nie dostrzec w Jezusie Zbawiciela? Jak bardzo zimne musiało być serce, by nie zapłonąć w Jego obecności? Jak bardzo zamknięty musiał być umysł, by zagłuszyć chór wołających faktów? Jak to możliwe, że do swej własności przyszedł, ale swoi go nie przyjęli? (J 1,11) Nie ma większego dramatu w życiu pobożnego człowieka niż nie rozpoznać przechodzącego obok Boga. Żydzi nie minęli się z Chrystusem, dlatego że nie chcieli służyć Bogu. Chcieli. Nie odrzucili Chrystusa z powodu braku wiary w nadejście Mesjasza. Wierzyli. Nie pogardzili Chrystusem z powodu odrzucenia religii lub braku szczerej gorliwości. To nie ateizm, agnostycyzm, pogaństwo i obce kulty odłączyły Żydów od łaski Chrystusa i to nie one odłączają dzisiaj chrześcijan.

Potrzeba różowych okularów, by zachwycić się dzisiejszą panoramą chrześcijaństwa. Mamy judeochrześcijan zakochanych w Izraelu bardziej niż w Jezusie i charyzmatyków, gubiących Chrystusa we mgle wątpliwych przeżyć i doznań. Mamy nowoczesne zbory, budowane zgodnie z zasadami marketingu i psychologii, wreszcie – konserwatywne społeczności kryjące się w dżungli rzeczywistości przed rzekomym zalewem świeckości.

Problem w tym, że Kościół zatracił gdzieś podobieństwo do Chrystusa. Chrześcijańskie bestsellery zazwyczaj nie mają w sobie nic z kazania na górze, a do naszych zborów nie ściągają tłumy spragnione mocy Bożej. Chrystus był miastem położonym na górze, my przypominamy raczej zatopioną Atlantydę, którą pomimo poszukiwań, trudno odnaleźć! Dlaczego?

Każde kolejne pokolenie chrześcijan potrzebuje na powrót odkryć Chrystusa i postawić Go w absolutnym centrum swojego chrześcijaństwa. Tak jak Laodycea - potrzebuje wpuścić stojącego przed drzwiami Chrystusa do zamkniętego pomieszczenia religii. Chrystus musi stać się miarą, według której szyje się doktryny i wzorem, który pragnie się urzeczywistnić. Chrześcijaństwo, w którym Chrystus jest czymkolwiek innym niż wszystkim, zawsze będzie kalekie i ubogie.

Czy naprawdę przypominamy planety obracające się wokół Chrystusa? Czy Chrystus pozostaje wystarczającą motywacją do świętości i wystarczająco atrakcyjną treścią niedzielnego nabożeństwa? Czy to możliwe, że współczesne chrześcijaństwo, zafascynowane sukcesem, samoudoskonalaniem się i kuszącym blaskiem chwilowych przeżyć mija się z Chrystusem?

Trudno o większy dramat na zatłoczonej scenie historii. Każda ziemska katastrofa jest jedynie nieudolną karykaturą tragedii chrześcijaństwa, które nie rozpoznaje piękna, wartości i wystarczalności Chrystusa. Jak to możliwe, że oddalamy się coraz bardziej od ewangelicznego i historycznego chrystocentryzmu? Jak to możliwe, że Chrystus nie jest dłużej powodem, dla którego warto pójść w niedzielę do zboru, a koncert chrześcijańskich muzyków - tak? Jak to możliwe, że ewangelia sukcesu penetruje serca wierzących, a na półkach księgarni znajdziemy więcej książek na temat biblijnej diety niż Chrystusa? Jeśli historia jest nauczycielką życia, a to wszystko na tamtych przyszło dla przykładu i jest napisane ku przestrodze dla nas (1 Kor 10,11) – rozsądnie będzie spojrzeć z bliska na sytuację i postawę Żydów. Być może tragedia tamtych dni powtarza się na naszych oczach. Być może Chrystus znów płacze nad Jerozolimą.

W trzyczęściowym cyklu, spróbuję znaleźć odpowiedź na pytanie o powód żydowskiego odrzucenia Chrystusa. Dla potrzeb artykułu stawiam znak równości między Pismami znanymi Żydom a dostępną dla nas Biblią.

Powierzchowne badanie Pism i tendencyjna interpretacja

"Ale o nim wiemy, skąd pochodzi; gdy zaś Chrystus przyjdzie, nikt nie będzie wiedział, skąd pochodzi." (J 7,27)

"Odpowiedział im Jezus: Czy nie dlatego błądzicie, że nie znacie Pism ani mocy Bożej?" (Mar. 12,24)

Dlaczego Żydzi twierdzili, że Chrystus przyjdzie znikąd? Wiedzieli przecież, że narodzi się
w Betlejem (Mich 5,1; Jan 7,42)! Do takiego stanu rzeczy doprowadziła fałszywa interpretacja słów Malachiasza (3,1): "Potem nagle przyjdzie do swej świątyni Pan, którego oczekujecie, to jest anioł przymierza, którego pragniecie." Według ówczesnych wierzeń, Mesjasz miał narodzić się
w Betlejem, a później zniknąć i pojawić się nagle – znikąd. Pisząc wprost – Pismo odwiodło ich od Chrystusa! Czy to możliwe? Czy można znać Biblię i oddalać się od Chrystusa zamiast się do Niego przybliżać? Tak, zdecydowanie. Świadkowie Jehowy strzelają wersetami z Biblii jak z kałasznikowa, a rzymskokatolickie katechizmy prześcigają się w liczbie cytatów. Zwolennicy wątpliwych, współczesnych doktryn powołują się na słowa Jezusa, a fałszywi prorocy podnoszą wysoko swoje Biblie. Jak rozminąć się z Chrystusem? Wystarczy wierzyć wszystkiemu, co uwiarygodnia się stosem zgrabnie podanych wersetów. Wystarczy czytać współczesne amerykańskie bestsellery i przyjmować każdą tezę, tylko dlatego, że popiera się ją wyrwanymi z kontekstu cytatami.

Mam nadzieję, że przesadzam twierdząc, iż Boże Słowo traktowane jest dziś instrumentalnie, służąc często jako rusztowanie dla zupełnie fałszywych przekonań. Ewangelia materialnego i społecznego sukcesu nigdy nie zajęłaby w Kościele nawet jednego połamanego krzesła, gdyby każdy chrześcijanin zajął się kontekstem i znaczeniem wersetów oraz intencją autorów Biblii. Wielu szczerych katolików spogląda na Pismo przez pryzmat instytucji, która mieni się jedynym prawomocnym wykładowcą jej treści, nie ośmielając się podważyć istniejącej linii interpretacyjnej. Czy nie zmierzamy nieświadomie w podobnym kierunku?

Zapomnieliśmy, że mieszkańcy Berei nie byli jedynie czytelnikami Pism, ale badaczami! Co więcej – nie badali Słowa od konferencji do konferencji, ale codziennie! (Dz 17,11) Słowo Boże jest zbyt cenne, by zajmować się nim jak poranną gazetą albo ulubionym tygodnikiem. Właściwe zrozumienie Pisma nie jest sprawą życia i śmierci – jest znacznie ważniejsze! Słowo Boże powinno być obiektem badań
i przedmiotem gorliwych dociekań. Jestem pewien, że nie potrzebowalibyśmy daru rozróżniania duchów do zdecydowanego odrzucenia najbardziej popularnych i fałszywych zarazem nauk, gdyby Biblia zajęła w naszym życiu należne sobie miejsce. Chrystus, chodząc po ziemi, oddychał Pismem. Cytował je podczas polemik z faryzeuszami i zwalczał nim diabła. Gdyby wszedł dzisiaj na scenę chrześcijaństwa, czy nie przerwałby przedstawienia, wołając: Błądzicie, bo Pism nie znacie? Jakże straszliwie daremną okazałaby się podróż, gdyby po zbadaniu mapy wyszło na jaw, że jechaliśmy w zupełnie odwrotnym kierunku!

"Odpowiadając mu, rzekli (faryzeusze): Czy i ty jesteś z Galilei? Zbadaj Pisma i dowiedz się, że prorok nie z Galilei się wywodzi. "(Przekład Warszawsko-Praski: Przypomnij sobie, zastanów się: przecież żaden prorok nie pochodzi z Galilei.) (J 7,52)

"Filip spotkał Natanaela i rzekł do niego: Znaleźliśmy tego, o którym pisał w zakonie Mojżesz, a także prorocy: Jezusa, syna Józefa, z Nazaretu. Wtedy Natanael rzekł do niego: Czy z Nazaretu może być coś dobrego? Filip na to: Pójdź i zobacz!" (J 1:45-46)

Galilea, wraz z Nazaretem położonym na swoim terytorium, była najbardziej pogardzaną częścią Izraela. Utracona w wyniku asyryjskiej inwazji (722 r. p.n.e.), powróciła dopiero w 105 r. p.n.e, zachowując jednak swoją etniczną odrębność. W powszechnej opinii Żydów, Galilejczycy nie byli wystarczająco gorliwi w praktykowaniu Judaizmu, stanowiąc niejako gorszą część hebrajskiej rodziny. Spójrzmy teraz na słowa faryzeuszy. Twierdzą, iż żaden prorok nie mógłby pochodzić
z Galilei. Natanael podziela ich opinię, pytając: Czy z Nazaretu może być coś dobrego? Tej zgrabnej układance przekonań zabrakło tylko jednego – oparcia się na faktycznym przesłaniu Pism! Jak to możliwe, że skrupulatni faryzeusze zaprzeczyli swoją postawą oczywistym prawdom Bożego Słowa? Galilea wydała przecież wielkich proroków: Micheasza (Mich 1,1), Eliasza (1 Król 17,1), Jonasza (1 Król 14,25; Joz 19,13) oraz prawdopodobnie Nahuma i Ozeasza. Również proroctwo Izajasza odwoływało się bezpośrednio do Galilei (tereny Zebulona i Naftalego – Izaj 8,23): lud, który chodzi w ciemności, ujrzy światło wielkie, nad mieszkańcami krainy mroków zabłyśnie światłość (Izaj 9:1-2). Słowa te znalazły swoje wypełnienie w Chrystusie, gdyż właśnie w Galilei rozpoczął swoją służbę (Mar 1,14)! Natanael o mały włos nie minął się z żywym Chrystusem z powodu uprzedzeń i oczywistej nieznajomości Pisma! Człowiek kierowany niechęcią znajdzie w Biblii tylko to, co zechce znaleźć i użyje jej jako podpory dla swoich wątpliwych przekonań.

Faryzeusze woleli myśleć, że żaden prorok nie pochodził z Galilei niż stawić czoła faktom i otworzyć furtkę dla przyjęcia Chrystusa. Wielu ateistów tylko dlatego dowodzi nieistnienia Boga, gdyż woleliby żeby nie istniał! Trudno się dziwić – każdy przestępca wolałby działać w środowisku pozbawionym prawa i sądów. Czy nie mamy dzisiaj tłumów ludzi, którzy minęli się z Chrystusem, dlatego że z Nazaretu nie może być nic dobrego? Milionów szczerych katolików, którzy nigdy nie spotkali się z żywym Chrystusem, dlatego że poza Watykanem nie mogłoby zaistnieć nic wartego uwagi? Tysięcy zielonoświątkowców, którzy pogardzili historycznym dziedzictwem ewangelicyzmu, tylko dlatego, że nie mówiono wtedy innymi językami? Można pomijać wszystkie wersety, które nie zgadzają się z naszymi przekonaniami i denominacyjną tradycją. Można pytać wciąż: Czy z tamtego zboru może być coś dobrego?Czy w życiu tej denominacji może przejawiać się Chrystus? Można pogardzać mniej duchową Galileą – ale to najlepszy sposób, by minąć się z Galilejczykiem!

Zauważyłem kiedyś, że świadomie ignoruję pewne fragmenty Biblii, tylko dlatego, że nie zgadzają się z wyznawaną przeze mnie teologią. Zauważyłem, że dowolnie wrzucam jedne wersety do worka metafor, a inne układam na półce prawd wiary. Zauważyłem, że spoglądam na Pismo przez pryzmat mojej denominacji, zamiast spoglądać na denominację przez pryzmat Pisma. Jednak Biblia musi być czymś więcej niż codziennym pokarmem lub okresowym lekarstwem duszy. Musi stać się absolutnym fundamentem naszych przekonań, założeń i sposobów wyrażania pobożności. Jeśli ignorujemy niektóre zalecenia, innym przypisując nadmierną wartość – manipulujemy Bożym Słowem dla naszej tymczasowej korzyści. Nie chcę być kolejnym, gorliwym członkiem Bożego Ludu, który minie się z Chrystusem z powodu religijnych uprzedzeń i tendencyjnej interpretacji Pisma. Przebudzenie musi być poprzedzone reformacją. A reformacja jest niczym innym niż oczyszczeniem Bożego Słowa z kurzu ludzkiej tradycji i fałszywych interpretacji. Dłoń Ducha Świętego musi wypolerować porysowane strony Pisma, aby zawarte w nim prawdy znów stały się wyraźne. Historia jest nauczycielką, a my jesteśmy jej klasą. Podczas tej lekcji pragnie przypomnieć nam los pokoleń, które potraktowały Boże Słowo z przymrużeniem oka – zupełnie straciły duchowy wzrok! Z bólem zauważam, że część nowoczesnych liderów odstawia Biblię na boczny tor. Kazania nie są już dłużej ekspozycją i wyjaśnianiem fragmentów, ale dowolnym przemówieniem na życiowe tematy. Rzekomo, nikogo nie interesują dzisiaj niuanse poszczególnych wersetów, ludzie potrzebują czegoś bardziej przystępnego! Obawiam się, że Żydzi myśleli podobnie, pozwalając, by niezrozumienie malachiaszowego proroctwa poskutkowało odrzuceniem Mesjasza...