EURO – Entuzjazm Udający Radość Oswobodzenia Drukuj Email
Autor: Sokół Bartosz   
piątek, 08 czerwca 2012 03:00

Pamiętam lata, podczas których football był dla mnie więcej niż wszystkim. Pamiętam ofiary składane na ołtarzu zwycięstwa i łzy rozpaczy po straconych bramkach. Będąc gorliwym wyznawcą boiskowej wiary, każdą częścią siebie kochałem świątynie footballu. Najmniejszy skrawek trawy miał dość potencjału, by obudzić we mnie wszelkie uczucia świata. Ten, obszyty fałszywą skórą, balon stał się najbliższym towarzyszem życia. Był wart dziecięciu złoty, które zapłacono za niego w najbliższym supermarkecie. Potrafił rozpalać na przemian miłość i nienawiść, zachwyt i pogardę. Dzielił największych przyjaciół, jednając jednocześnie odwiecznych wrogów. Zabijał czas, wskrzeszając przy tym dziecięce marzenia i fantazje. Mylą się ci, którzy twierdzą, że chrześcijaństwo jest największą religią świata – wystarczy policzyć wyznawców footballu.

Czy nie posuwam się jednak do granic absurdu nadając niewinnej zabawie status mocarstwowej religii?

Obawiam się, że nie. Piłka nożna jest dziś jednym z największych substytutów duchowości, aspirując do miana idei zdolnej przemienić świat. Wypełnia sobą olbrzymią pustkę po porzuconej religijności, oferując wszystko to, co oferował niegdyś Bóg. To prawda – każda religia posiada gorliwych wyznawców i letnich, świątecznych sympatyków. Nie twierdzę więc, że dla wielu piłka nożna nie jest jedynie zabawą, ale czy dla innych nie jest nią chrześcijaństwo? Mimo wszystko, trudno przejść obojętnie obok niezliczonych tłumów, które oddały się bez reszty piłkarskiej pasji.

Zapracowani ojcowie, nie potrafiący wykrzesać z siebie nawet krzty entuzjazmu na niedzielnej mszy, zamieniają się w wulkan energii śledząc w telewizji poobiedni mecz. Młodzi chłopcy, nudzący się rozpaczliwie podczas przymusowej lektury Biblii, pochłaniają chwilę później tabelę wyników. Jezus Chrystus nie porusza dzisiaj milionów chrześcijan nawet odrobinę bardziej niż Lionel Messi. Krzyż wydaje się odległą abstrakcją w porównaniu ze strzeloną właśnie, przepiękną bramką. Uczucia, które powinny kierować się wobec obiektu doskonale pięknego i godnego chwały, błądzą gdzieś wokół piłkarskich gwiazd.

Niezaspokojone pragnienie wyrażania podziwu i uwielbienia znajduje swoje ujście w oklaskiwaniu niecodziennych zagrań i przepięknych trafień. Piłka nożna doskonale podrabia wszystko to, co zwykło przynależeć do chrześcijaństwa. Posiada swoje świątynie i kapłanów, wprowadzających wiernych w emocjonalną ekstazę. Rozwija wciąż i udoskonala liturgię, wypełniając piłkarskie nabożeństwa gorliwym śpiewem chwały. Aby nie narazić się na zarzut fantazjowania, przytoczę słowa kilku popularnych refrenów:

Dziś zgodnym rytmem biją nam nasze serca, które my za Legię damy w każdy czas, czy czas dobry czy czas zły!


Przyśpiewka konkurencyjnej drużyny jest jeszcze bardziej wymowna:

Każdy z nas to wie, co w życiu liczy się, tylko poznański Lech, niebiesko-biały herb. Będziemy razem z nim do końca naszych dni.


Wystarczy zamienić nazwę drużyny na imię Boga, a będzie można z powodzeniem dołożyć kolejną kartkę do kościelnego śpiewnika. Stadiony mają swoich liderów uwielbienia, niektórzy zdobywają nawet międzydenominacyjną sławę. Gorliwym wyznawcom poszczególnych drużyn nieobce są prześladowania i idące za nimi poświęcenie. Kluby mają swoich męczenników, którzy zapłacili najwyższą cenę za bezgraniczne oddanie dla herbu. Przed niektórymi stadionami wznoszą się dumnie pomniki świętych, legitymujących się największa liczbą strzelonych bramek. Emocjonalne przywiązanie sprawia, że kibic zapiera się samego siebie, ciesząc się raczej sukcesami drużyny niż swoimi. Zatraca się w ukochanym klubie na tyle mocno, że znika granica między jego własnym dobrem a dobrem drużyny. Wyrzeka się swojego ja, żyjąc dla chwały ukochanego zespołu. Nie cierpi przy tym na syndrom samotności, gdyż środowisko kibiców przypomina doskonale funkcjonujący kościół – zgromadzenie wybranych. Przeżywane wspólnie wielkie tryumfy i bolesne porażki tworzą niezwykle silną wspólnotę, która nie zwykła zapominać o braciach – noszących te same barwy współtowarzyszach życia. Gorliwie oczekuje się niedzieli, z powodu poobiedniego nabożeństwa, na którym będzie można wyrazić swoje oddanie i nakarmić zmysły wyborną strawą. Co jakiś czas nadchodzi okres świąt, zamieniając codzienne dni w okres gorączkowego przeżywania boiskowych zmagań. Tak oto narodziła się potężna religia, która swym globalnym zasięgiem przewyższa wszystko, co do tej pory widział świat.

Nie chcę demonizować piłki nożnej, gdyż sama w sobie jest niewiele bardziej groźna od bierek. Sakralizacja footballu dowodzi jednak potężnej, wewnętrznej pustki, która cechuje dzisiaj społeczeństwa.

Opustoszałą przestrzeń duchowych potrzeb stara się więc wypełnić substytutami prawdziwej wiary. Do domu, z którego znikła gdzieś gospodyni Radość, zaprasza się najemną sprzątaczkę Rozrywkę. I nikt nie chce dostrzec, że przestaje pracować tak szybko, jak szybko przestaje się jej płacić. Potrzebuje hałasu, towarzystwa i grającego telewizora, podczas gdy Radość cieszyła się ciszą, samotnością i niebem. Kolejny wielki turniej pozwala zapomnieć na moment o sensie życia. Zgubiono drogę, lecz podwojono prędkość, wołając za klasykiem: „Szybciej, zanim dojdzie do nas, że to bez sensu!” Kolorowe światła potężnych stadionów mają zagłuszyć prawdę o kruchości życia, składając hołd momentom chwilowej ekscytacji. Jako ludzkość, jesteśmy niczym porzucone dzieci, które nigdy nie poznały ojca. Chwytamy się nogawki przechodzącego sąsiada, mając nadzieję, że da nam wszystko to, czego nie dał tato. Siadamy na kolana sportu, licząc na wieczorne opowiadanie i utulenie do snu. Jednak sąsiad nigdy nie zastąpi ojca. Nie dlatego, że jest złym człowiekiem, ale dlatego, że nie potrafi. I szczęście, które wreszcie udało się uchwycić, odchodzi razem z telewizyjną transmisją. Ekscytacja i duma z powodu mistrzostwa umiera wraz z pierwszym przegranym meczem następnego sezonu. Jeśli o mnie chodzi, wyrzekam się boga, który zawodzi wtedy, gdy jest najbardziej potrzebny!

Entuzjazm, Udający Radość Oswobodzenia, jest równie krótkotrwały jak bałwan włożony do piekarnika. Jako były wyznawca footballu, wiem, co to znaczy odnaleźć prawdziwą radość. Piłka nożna była jedynie dalekim echem symfonii, którą mogę cieszyć się za każdym razem, ilekroć rozmawiam ze swoim Bogiem. Chrystus okazał się pełnią i odpowiedzią. Przyniósł radość oswobodzenia niczym słońce, które nigdy nie dzieli przestrzeni z ciemnością. Nie zagłuszył wściekłych okrzyków strachu hałasem, ale uciszył je, zwracając ciszę. Nie przyniósł tabletek na samotność i egzystencjalną pustkę, przyszedł, aby na zawsze być obok mnie. Nie przyniósł pieniędzy na okup dla nałogów, ale pokonał je i zniszczył. Nie przyniósł maści, aby ulżyć dłoniom niosącym kajdany grzechu, ale zerwał je i zwrócił wolność...

Przyjacielu, możesz zadowalać się chwilową ekscytacją, ale pozwól, że wezwę cię do poszukiwań Radości. Nigdy nie zaspokoisz apetytu cieniem potraw, potrzebujesz dojść do źródła. Wieczny Chrystus jest nieskończenie bardziej pasjonujący niż Euro 2012!