Dylematy pomagających Drukuj Email
Autor: Biernacki Marian   
piątek, 15 czerwca 2018 00:00
Swego czasu środowiskiem chrześcijańskim wstrząsnęła historia tragicznego finału pomocy okazanej rzekomo nawróconemu więźniowi. Po wyjściu z więzienia przygarnęło go jedno z małżeństw ze zboru, pozwalając mu mieszkać razem z nimi. Któregoś dnia, gdy gospodarz pojechał do pracy, rzeczony człowiek wziął młotek, zaszedł gospodynię od tyłu, zabił ją uderzeniem w głowę, ograbił dom i się ulotnił. Tak się im odwdzięczył za okazane mu serce. Tego rodzaju drastyczne incydenty zmuszają do namysłu i na nowo wywołują dyskusję nad sensem i granicami okazywania pomocy. Oczywiste, że w imię chrześcijańskiej miłości wyciągając rękę pomocy, liczymy się z tym, że ta ręka nie zawsze zostanie w końcu ucałowana. Jest dobrze, gdy pomagając nie zaznamy aż tak strasznej krzywdy, jak wspomniana rodzina. Prawie zawsze natomiast musimy mierzyć się z absolutnym brakiem wdzięczności. Obserwuję to zjawisko dość często w najbliższym mi środowisku. Mamy w naszym gronie braci i siostry, którzy ludziom w potrzebie chętnie okazują pomoc. Widziałem na przykład, jak niecały rok temu dwoili się i troili, aby pomóc zawiązującemu się małżeństwu założyć tu gniazdo. Na różne sposoby pomagali. Poświęcali czas, gościli, zaopatrywali, dźwigali i przewozili ich rzeczy, pracowali na ich korzyść - jednym słowem, okazywali praktyczną miłość. I co? Nagle ta para beneficjentów zborowej pomocy zniknęła z naszego pola widzenia. Nawet nie wiemy, gdzie się teraz podziewają.

Mamy w Biblii opowieść o tym, jak Pan Jezus Chrystus pomógł kiedyś dziesięciu osobom chorującym na trąd. Gdy wszedł do pewnej wioski, wyszło naprzeciw niego dziesięciu trędowatych mężów, którzy stanęli z daleka. I podnieśli swój głos, mówiąc: Jezusie, Mistrzu! Zmiłuj się nad nami. A gdy ich ujrzał, rzekł do nich: Idźcie, ukażcie się kapłanom. A gdy szli, zostali oczyszczeni. Jeden zaś z nich, widząc, że został uzdrowiony, wrócił, donośnym głosem chwaląc Boga. I padł na twarz do nóg jego, dziękując mu, a był to Samarytanin. A Jezus odezwał się i rzekł: Czyż nie dziesięciu zostało oczyszczonych? A gdzie jest dziewięciu? Czyż nikt się nie znalazł, który by wrócił i oddał chwałę Bogu, tylko ten cudzoziemiec? [Łk 17,12-18].

Wzywając do okazywania wdzięczności Słowo Boże jednocześnie objawia prawdę o ludzkiej naturze. W świetle powyższej historii widać, jak często możemy liczyć na dobre słowo ze strony osób, którym podajemy rękę. Tylko co dziesiątego z nich stać na jakieś podziękowanie i cieszmy się, gdy po skorzystaniu z naszej pomocy, nie obrobi nam potem tyłka. Dość często bowiem tak się zdarza. Nawet przyjaciel mój, któremu zaufałem, który jadł mój chleb, podniósł piętę przeciwko mnie [Ps 41,10]. To boli. Okazaliśmy komuś praktyczną miłość, a on odwraca się od nas i zwraca się ku ludziom, którzy - gdy był w potrzebie - nawet nie kiwnęli palcem. Mało tego. Nie wiedzieć dlaczego, zaczyna nas traktować jak wrogów. Niewątpliwie coś takiego mocno podcina skrzydła pomocy.

Czy wobec powyższego powinniśmy nadal pomagać? Czy nie należałoby bardziej selektywnie określać cele i zakres niesionej pomocy? Czy Biblia każe nam jednakowo wszystkim podawać rękę? Oto dylematy, z którymi wciąż na nowo będziemy się zmagać. I nadal będziemy nieść pomoc. Czynimy to przecież ze względu na Chrystusa Pana, a nie ze względu na ludzi.