Dajcie Panu chwałę Drukuj
niedziela, 07 sierpnia 2011 00:00

Wieczorem, gdy ciemność otulała miękkim szalem szumiące cicho drzewa, w przypałacowym ogrodzie, w jednym pokoju na komodzie siedziały dwie przytulone do siebie postacie. O tej porze roku ogień zapalony w kominku dawał przyjemne ciepło, siedziały więc i o czymś rozmawiały. Młodsza, to dziewczynka o ujmującym wyglądzie i nad wyraz pięknej i poważnej, jak na jej wiek, twarzy.

Jej ojciec był bogatym niemieckim baronem, a rozwój przemysłu i handlu płodami rolnymi na początku XX wieku gwarantował mu duże zyski i wzrost rodzinnej fortuny. Ten piękny pałac, w którym znajdowały się obie niewiasty, był jego rezydencją. Druga to starsza kobieta, skromnie, lecz starannie ubrana, opiekunka dziewczynki.Sama będąc głęboko wierzącą, odrodzoną chrześcijanką, od wielu lat w takie wieczory jak ten, opowiadała swej wychowance radosną prawdę o Panu Jezusie Chrystusie.

- Powiedz mi, proszę – przemówiła po chwili milczenia dziewczynka – dlaczego Pan Jezus będąc Bogiem, został zabity? Przecież On nigdy nikomu nie zrobił nic złego.

- Tak, to było straszne - kontynuowała kobieta - skrępowali go rzemieniami, jak jakiegoś pospolitego przestępcę. Gdy go prowadzono, popychano go i szydzono, potem zakryto Mu oczy, bito po twarzy i kazano zgadywać, kto go uderzył. W końcu Piłat wydał na Niego wyrok, bicz zakończony ołowianymi kulkami rozdzierał skórę na Jego plecach. A gdy później wniósł Swój krzyż na wzgórze zwane Golgotą, gwoździe przybiły Jego ręce i nogi do drewnianego krzyża. I zawisł Pan Jezus wraz z dwoma złoczyńcami i tam umarł. Ale nie martw się i nie płacz, Pana Jezusa nie ma już ani na krzyżu, ani w grobie.

- Czy to znaczy, że żyje? – spytała dziewczynka, a w jej oczach, z których przed chwilą spływały wielkie jak wczesna rosa łzy, zapaliła się iskierka.

Tak – odpowiedziała opiekunka - On zmartwychwstał. Musiał narodzić się na ziemi, przeżyć wśród łez i cierpień 33 lata, a potem umrzeć, abyśmy my mogli być zbawieni. Ludzie grzeszyli przed wiekami i grzeszą dzisiaj, a Bóg bardzo miłuje ludzi i nie chce ich karać śmiercią, dlatego ukarał swojego Syna Jezusa, a my jesteśmy usprawiedliwieni. Teraz Pan Jezus jest naszym przyjacielem, przechadza się od serca do serca i czeka, aby Go ktoś zaprosił.

- Czy On przyjdzie również do mojego serca?

- Tak, z pewnością, jeśli go tylko poprosisz.

Mijały lata, a w sercu małej dziewczynki kwitła jak piękna pąsowa róża miłość do Zbawiciela. Gdy miała 15 lat, zapragnęła pójść do zgromadzenia wierzących. Rodzice, mając szacunek do opiekunki i poważanie dla zasad, które wyznawała, chętnie zgodzili się, aby razem uczęszczały do zboru. Po pewnym czasie jednak zachowanie córki zaczęło ich niepokoić. Dziewczyna straciła zupełnie (i tak dotąd niewielkie) zainteresowanie balami i rozrywką, a coraz więcej czasu poświęcała na czytanie Biblii, modlitwę, udzielaniu pomocy biednym i opowiadaniu o Jezusie. Uczęszczanie osoby tak dobrego rodu do zboru nie przeszło niezauważalnie w miejscowych kręgach towarzyskich, tak, że w końcu zaczęto sugerować baronowi, że jego córka przebywa pomiędzy niewłaściwymi ludźmi. Baron postanowił sam zbadać sprawę i udał się po radę do tamtejszego duchownego. W efekcie tej wizyty kategorycznie zabronił dziewczynie uczęszczać na nabożeństwa, czytać Biblię i spotykać się z dotychczasową opiekunką.

Nad niewinnym, szczęśliwym dotąd i radosnym dziewczęcym życiem, zawisły ciężkie, gradowe chmury, gotowe lada chwila wyrzucić z siebie spoczywające w ich wnętrzu całe okrucieństwo świata.

Dziewczyna bardzo kochała swoich rodziców i nigdy nie chciała zrobić im jakiejkolwiek przykrości, ale jeszcze bardziej kochała Pana Jezusa. Gdy pewnego dnia potajemnie udała się na nabożeństwo, dowiedział się o tym jej ojciec. Po jej powrocie wpadł w gniew i przy pomocy niewyszukanych fizycznych środków próbował wykorzenić z niej tęsknotę za Jezusem. Wskutek obrażeń dziewczyna znalazła się w ciężkim stanie zdrowotnym. Wezwany natychmiast znakomity lekarz stwierdził uszkodzenie kręgosłupa, po czym wyraził swoje ubolewanie z powodu bezradności medycyny. Była przed nią już tylko jedna droga stąd do wieczności, do Tego, którego tak bardzo umiłowała.

W pałacu zapanowała rozpacz. Młoda, piękna i zdolna dziewczyna, kochana przez służbę, domowników i rodzinę, za chwilę miała opuścić dolinę łez.

- Co moglibyśmy zrobić dla ciebie, córeczko - zapytała drżącym głosem zrozpaczona matka.

- Bardzo proszę, poślijcie po pastora zboru, do którego chodziłam - odpowiedziała.

Na wiadomość o tragedii przybyła cała rodzina. Gdy wezwany pastor wchodził do pokoju, w którym leżała dziewczyna, zstąpił na niego Duch Święty, a z jego ust popłynęła pieśń:


Dajcie Panu chwałę, dajcie Panu chwałę, Bo nas wykupił świętą krwią!

O, dajcie Panu chwałę! Dajcie Panu chwałę, dajcie Panu chwałę!

Duchem nas chrzci i ogniem Swym. O, dajcie Panu chwałę!

O, daj Panu chwałę, O, daj Panu chwałę!

Wysoko ceń, gdy cierpisz Zań! O, oddaj Panu chwałę!

O, daj Panu chwałę, O, daj Panu chwałę!

Przez ciemną noc ty wiarą idź! O, oddaj Panu chwałę!” (Ś.P. 11)


Według opowiadania siostry Marty Kajfasz (1908-1970), Dolny Żuków k. Cz. Cieszyna