Czy moi sąsiedzi wiedzą, że jestem chrześcijaninem? Drukuj Email
sobota, 18 czerwca 2011 00:00

W jaki sposób można stać się dobrym przykładem dla drugich? W jaki sposób pokazujemy, że jesteśmy „inni”? Jest przecież coś więcej niż cotygodniowe zgromadzenie? To, że bierzemy w nich udział znane jest otoczeniu, ale istnieją i inne przejawy życia chrześcijańskiego, które widoczne są przykład dla naszych sąsiadów.

Chrześcijanie świadczą o Chrystusie

Poświęćmy trochę uwagi samemu słowu „chrześcijanin”. Słowo to pojawia się po raz pierwszy w Dz.Ap. 11,26: czytamy tam, że uczniów po raz pierwszy nazwano chrześcijanami. Tak ich nazwano, a nie, że sami siebie tak nazywali. Inni nadali im to imię, które w swej istocie związane jest Jezusem Chrystusem, ponieważ świadczyli o Nim.

Po raz pierwszy w Antiochii

Nie musimy tu rozwodzić się nad kwestią, dlaczego w Antiochii właśnie nazwano uczniów chrześcijanami. Odpowiedź na to sprowadza się najprawdopodobniej do faktu, że tam właśnie wielu nawróconych pogan przystąpiło do zboru. Zorientowali się oni, a być może również i wielu Żydów, że zwolennicy i uczniowie Chrystusa nie utworzyli jeszcze jednej sekty należącej do świata judaizmu lecz, że chodziło tu o zupełnie nowy kierunek.

Żydom w Judei mówili uczniowie nie o Jezusie Chrystusie (greckie słowo oznaczające pomazańca, namaszczonego), lecz o Jezusie Mesjaszu (hebrajskie słowo oznaczające to samo). Znani pośród nich byli, jako „zwolennicy drogi (Pańskiej)” Dz.Ap. 9,2; 22,4. Żydzi traktowali uczniów Jezusa i jego zwolenników jako sektę judaizmu. W Antiochii wygląda to inaczej. Chodzi tu właśnie o to, że zwolennicy Chrystusa nazwani zostali chrześcijanami, bo świadczyli o Jezusie Chrystusie. Nasi sąsiedzi mogą zatem wiedzieć, że jesteśmy chrześcijanami, bo słowem i pismem świadczymy o Jezusie Chrystusie.

Chrześcijanin a chrześcijanin - to dwie różne sprawy

Słowo „chrześcijanin” stało się naszym udziałem i nikt nas nie musi po raz pierwszy tak nazywać (Dz.Ap. 26,28; 1 Ptr. 4,16). Każdy, kto mniej więcej regularnie chodzi do kościoła, lub zboru, jest za takiego uważany. Ale czy „bycie chrześcijaninem” oznacza samo przez się „bycie innym”? Bardzo wielu mieni się chrześcijanami, ale swym życiem i charakterem nie różnią się ani o jotę od tych, którzy nie należą do żadnej wiary. Od czasu do czasu chodzą tylko do kościoła. Chrześcijaninem jest jednak ten, kto jest „inny”. Mam tu na myśli wypowiedź z Ef. 4,20-24. To bycie „nowym człowiekiem” jest przede wszystkim sprawą wewnętrzną. Chrześcijanin widzi siebie i sprawy tego świata inaczej niż „światowiec”. Zmieniły się jego kategorie myślenia (Rzym. 12,2). Nie oznacza to jednak, że otrzymał gotowy pogląd na aspekty tego żywota, lecz że zmienił się kierunek jego myślenia. Przedtem uwagę kierował na siebie, teraz kieruje ją ku Bogu. Przedtem zadowolony był ze siebie, teraz nauczył się patrzeć na siebie jako na grzesznika, który nie istnieje dla Boga i przyjął Jezusa Chrystusa jako swego Wybawiciela. Przedtem cieszył się ze swego życia i korzystał w całej pełni z jego uciech, teraz widzi bezsensowność życia dla świata (1 Jana 2,16.17) i myśli jego skierowane są ku przyszłości.

Ujawnienie się

Ta zupełna przemiana w sposobie myślenia uwidacznia się naturalnie i w sposobie życia. Już nie myśli się tak jak przedtem, nie mówi tak jak przedtem i postępuje inaczej. Odrębność pierwszych chrześcijan była oczywiście natychmiast widoczna przez fakt, że nie brali udziału w obrzędach na cześć bożków, ani nie chodzili do pogańskich świątyń. O wiernych z Tesalonik napisano, że powszechnie wiedziano, że „nawrócili się od bałwanów do Boga, aby służyć Bogu żywemu i prawdziwemu i oczekiwać Syna jego z niebios, którego wzbudził z martwych, Jezusa, który nas ocalił przed nadchodzącym gniewem Bożym” (Tes. 2,9.10). Przede wszystkim nawrócenie się widoczne było przez to, że wierni ci nie chodzili do pogańskich przybytków. Zamiast tego zbierali się w domach wraz z innymi chrześcijanami. To rzucało się w oczy każdemu. Często następstwem były prześladowania, a zatem i świadectwo.

W okresie, gdy w Imperium Rzymskim chrześcijaństwo zaczęło odgrywać przewodnią rolę, w kościele znalazło się wielu tak zwanych chrześcijan z nazwy. Choć chodzenie do kościoła nie oznaczało prawdziwej wiary, ludzi, którzy do kościoła chodzili uznawano do pewnego stopnia za prawdziwych chrześcijan. W czasach Reformacji zauważano oczywiście natychmiast, że nie wszyscy chrześcijanie chodzili do kościoła rzymsko-katolickiego, lecz że zgromadzali się w domach, szopach,czy pod gołym niebem. To świadczyło o wierze. Później stało się zrozumiałym samo przez się, że należy chodzić do kościoła zreformowanego, jak go wówczas nazywano. I nawet wtedy jeszcze można było mówić o prawdziwym świadectwie. W naszych czasach, kiedy kościoły świecą pustkami, zauważa się od razu, kiedy wierni udają się gdzie indziej na nabożeństwo. Sąsiedzi widzą to od razu. A jak to się dzieje dwa razy w niedzielę, to już sprawa jest jasna. „Ci to mają czas na wiarę” - powiedzą. To, że chrześcijanie uczestniczą w różnych zgromadzeniach i chodzą do różnych kościołów oczywiście też się zauważa; marne to świadectwo. Ogólnie uważa się, że coniedzielne uczestnictwo w nabożeństwie nie uchodzi uwadze i że sam ten fakt jest pozytywnym świadectwem. Co nie oznacza, że na tym sprawa się kończy. Chodzi tu o wiele więcej...!

Stare zdjąć, nowe założyć

Prawdziwego chrześcijanina można porównać do kogoś, kto zakłada nowy garnitur. Ktoś taki zdejmuje najpierw swój stary garnitur i następnie wkłada ten nowy. Nie wciąga nowego na stary. Na odwrót też można, ale wtedy ma się do czynienia ze złodziejem sklepowym. A więc stary garnitur zdejmujemy. Ten obraz „zdejmowana” i „przyoblekania” w sposób dosłowny przemawia w Listach do Efezjan i Kolosan. Jest w nich mowa o „zwlekaniu” i „przyoblekaniu” jako o czymś co zdarzyło się raz na zawsze, ale i co musimy bezustannie czynić (Kol. 3,9). Zawarta jest w tym obrazie ocena naszego grzesznego wnętrza i duchowy rozrachunek z naszym dawnym jestestwem. Bóg dokonał takiego rozrachunku już dobre 19 wieków temu. W Liście do Rzymian 6,6 czytamy, że „nasz stary człowiek został wespół z Nim ukrzyżowany”. W chwili nawrócenia przyjmujemy ten sąd Boga i podporządkowujemy mu się.

Ale nie jest to jedyny aspekt tej sprawy. To co wewnątrz się zdarzyło, musi i zewnętrznie się ujawnić. Stąd czytamy u Kol. 3,8: „Ale teraz odrzućcie i wy to wszystko...”, a w wierszu 12: „...przeto przyobleczcie się...” i nie jest to kwestia jednorazowa, lecz sprawa praktyki dnia codziennego. W Liście do Efezjan widzimy dokładnie to samo: w wierszu 22 powiedziano, „zewleczcie z siebie starego człowieka”, a w wierszu 24: „a obleczcie się w nowego człowieka”. Słowa te mają wagę praktycznej porady.

Czegoś nie robić - to też jest świadectwo

Według Biblii, nasze bycie chrześcijaninem spoczywa po pierwsze na fakcie, że pewnych rzeczy (już) nie robimy. W świecie pogańskim wyraża i wyrażało się to znacznie silnie niż w krajach, w których chrześcijaństwo wywarło wpływ na życie społeczne. Jednak na Zachodzie wpływ ten stał się tak znikomy, że jak pewnych rzeczy nie robimy, to znowu zaczyna to zwracać uwagę. Przejdźmy jednak do konkretów.

Zgodnie z Ef. 4,25 mamy odrzucić kłamstwo, a więc nie kłamać. Mamy odrzucić nawet małe „kłamstewko dla świętego spokoju”. Podczas 1 Wojny Światowej nieżyjący brat H. Moll stacjonował w Amersfort. Mówiono o nim „Sierżant nigdy nie kłamie”. Piękne świadectwo! Aż tak znamienne było jego postępowanie. Czy nasi sąsiedzi mogliby to samo o nas powiedzieć? A w pracy? Nigdy nie kłamiemy, żeby się jakoś wywinąć? W Ef. 4,26 czytamy znamienne słowa: „Gniewajcie się, lecz nie grzeszcie...”. Mogą zaistnieć sytuacje, które nas denerwują, jeśli popełniona została niesprawiedliwość. Lecz i wtedy nie możemy pozwolić sobie na wybuch i brak opanowania, w którym powiemy złe rzeczy. Jeśli ktoś nas napadnie, nie powinniśmy się gniewać; możemy żądać sprawiedliwości, lecz jeśli jej nie otrzymamy, będziemy cierpieć niesprawiedliwość a nie prowadzić kłótnie i przeklinać.

A jak ma się sprawa z naszymi sąsiadami? Kłócimy się o „ich” drzewo, które zacienia „nasz” ogródek? Kłócimy się o sposób zachowania się dzieci? W zeszłym roku spotkałem chrześcijanina, który bez przerwy opowiadał jak to Duch Święty w nim mieszka i dokonuje cudów, ale w miejscowości z której pochodził, kłócił się ustawicznie z sąsiadami, a w nowym miejscu zamieszkania bardzo szybko rozpoczął wojnę z nowymi sąsiadami.

A w biurze, czy podniesionym głosem wyrażamy swoje niezadowolenie z powodu opieszałości urzędniczki? Czy sąsiedzi i koledzy w pracy mówią o nas, że mamy „dużą buzię”?

Napomnienie, aby nie kraść (Ef. 4,28) jest dla nas przecież zbyteczne. A może jednak nie? „Pomijamy” pewne sprawy w formularzu podatkowym? Pracujemy naprawdę tylko 6 godzin zamiast 8? Może nie kradniemy pieniędzy, ale czas?

„Niech żadne nieprzyzwoite słowo...” (Ef. 4,29). A opowiadane brudne dowcipy? Zaraz zostanie zauważone, jeśli się odwrócimy i odejdziemy. Nie musimy nawet protestować, samo odejście będzie już wymowne. Jaka szkoda, że wierzący dorzucają cegiełkę do tego rodzaju humoru; niestety zdarza się to bardzo często i to też jest spostrzegane.

Przyjrzyjmy się niecnotom wykazanym w Ef. 4,31; 5,3-5; Kol. 3,5.8.9. Często wyrażane jest zdziwienie (1 Ptr. 4,4), że nie uczestniczymy w takich sprawach. Weźmy na przykład problem zamieszkania razem, bez ślubu. Młodzi ludzie, którzy tego me robią dają w dzisiejszych czasach też pozytywne świadectwo.

Co powinniśmy robić?

Jak wynika z tego, co poprzednio powiedzieliśmy, być chrześcijaninem to nie tylko kwestia nie czynienia rzeczy nagannych. Nie tylko „zewlekamy” coś, lecz i coś „przyoblekamy”. Bardzo wyraźnie jest o tym mowa w Ef. 4 i 5: „mówcie prawdę”, „a niech raczej żmudną pracą rąk własnych zdobywa dobra, aby miał z czego udzielać potrzebującym”, „ale nie tylko (słowo) dobre, które może budować”, „bądźcie jedni dla drugich uprzejmi, serdeczni, odpuszczając sobie wzajemnie”.

W Liście do Kolosan, poczynając od 12 wiersza mowa jest o współczuciu, dobroci, pokorze, łagodności i cierpliwości. To właśnie należy przełożyć na praktykę życia codziennego. Czy ktoś na naszej ulicy jest chory? Kwiatek i odwiedziny byłyby miłe. Czy trzeba kogoś odwieźć do szpitala? Kolega w pracy nie może sobie poradzić z nawałem roboty? Zdarzył się wypadek? „Przeto, póki czas mamy, dobrze czyńmy wszystkim, a najwięcej domownikom wiary” (Gal. 6,10). Czy pomyliliśmy się w czymś? Przyznajmy się do tego wyraźnie nie szukając wybiegów i wymówek. Czy jesteśmy uprzejmi, przyjaźni, uczynni...?

Tak więc istnieją niezliczone możliwości, w których nasze bycie chrześcijaninem możemy wyrazić dla dobra tych, z którymi mamy do czynienia. Wielki problem stanowi jednak to, że czasem jesteśmy tak zajęci sobą i naszymi sprawami, że nie zauważamy, że inni potrzebują pomocy i nie dostrzegamy szans jakie daje nam Bóg, by czynić dobro.

Przykład

Na ten temat znajdziemy w Biblii wiele tekstów. Weźmy na przykład cały 12 rozdział Listu do Rzymian, Gal. 5,22.23. Chciałbym jednak zakończyć przykładem który w Piśmie daje nam sam Bóg, a jest nim Jego własny Syn. Czytając Ewangelie widzimy w jaki sposób żył: zauważał innych, był pełen pokory i służył ludziom. Co zaś dotyczy cierpienia i prześladowań, napisano, że cierpiał za nas i zostawił nam przykład, abyśmy poszli w Jego ślady. To ostatnie oznacza więcej niż tylko to, byśmy za nim podążali, mamy iść krok po kroku, tak jak On. Niezupełnie, gdyż On nie popełnił grzechu. Jego usta nie znały kłamstwa. Gdy go wyszydzano - nie przezywał. Gdy go napastowano - nie odgrażał się. Cóż za wspaniały przykład! Jeśli będziemy według niego postępować, to z pewnością nasi sąsiedzi, czy koledzy w pracy zauważą, że jesteśmy chrześcijanami.

 

Bode 12/89

J. G. Fijnuandraat

Tł. z holenderskiego M. Więcławska