Czy lubisz, gdy ktoś się do ciebie wydziera? Drukuj Email
Autor: Marian Biernacki   
wtorek, 03 marca 2015 20:47

Czytałem dziś o duchowym przebudzeniu w Samarii. A Filip dotarł do miasta Samarii i głosił im Chrystusa. Ludzie zaś przyjmowali uważnie i zgodnie to, co Filip mówił, gdy go słyszeli i widzieli cuda, które czynił. Albowiem duchy nieczyste wychodziły z wielkim krzykiem z wielu, którzy je mieli, wielu też sparaliżowanych i ułomnych zostało uzdrowionych.  I było wiele radości w owym mieście [Dz 8,5-8]. Samarię ogarnęła euforia. Nietrudno sobie wyobrazić radość osób uzdrowionych a także ich bliskich. Nie mniejszy aplauz towarzyszył wypędzaniu demonów. Było głośno i radośnie.

W atmosferze hałaśliwej radości, jakkolwiek naturalnej i uzasadnionej, zazwyczaj robi się – niestety - bardzo płytko pod względem duchowym. Nawet dobre wyznanie wiary, chrzest, obecność i zachwyt tym, co się dzieje [Dz 8,13] okazują się czasem nie sięgać istoty sprawy. W takim stanie ducha niejednemu "Szymonowi" jakoś nadal chciałoby się usłyszeć o sobie: Ten człowiek to moc Boża, która się nazywa Wielka [Dz 8,10]. Do tego stopnia nie mija ochota na bycie w centrum uwagi, że w końcu staje się to nieprzyjemnie jawne. Czy jednak wszyscy dostrzegali wówczas duchowe braki Szymona? Trzeba było wizyty innego Szymona, napełnionego Duchem Świętym.

Dobrze jest od czasu do czasu głośno wyrazić radość zbawienia. Cuda Boże jak najbardziej godne są wielkiego aplauzu. Rzecz w tym, żeby w uwielbianiu Boga zachować bliskość  i głębię osobistej więzi z Panem Jezusem. A temu nieustanne oklaski, pokrzykiwania i hałaśliwa muzyka niestety nie służą. Kto chce bliskości, szuka spokojniejszego miejsca, bo ma potrzebę skupienia uwagi na ukochanej osobie. Czyż sam Pan Jezus nie jest dostatecznie atrakcyjny dla chrześcijanina? Czy duchowa społeczność z Bogiem potrzebuje aż takiej zewnętrznej oprawy? Parę dni temu brałem udział we wspólnej modlitwie kilkudziesięciu osób. Nie było potrzeby włączania instrumentów muzycznych. Nasza modlitwa przez półtorej godziny żywiła się obecnością Pana Jezusa. Po zakończeniu nie zachodziła też potrzeba wykrzykiwania, że właśnie przed chwilą był „mega czas”. Po prostu, mieliśmy bliską rozmowę z Ojcem.

Przed laty pewnej kobiecie, która podczas modlitwy bardzo krzyczała, nasz gdański pastor poradził: Siostro, podejdź bliżej do Boga. Nie chciałbym, żeby moja żona krzyczała w domu, że mnie kocha. O wiele przyjemniej jest, gdy mówi to spokojnie patrząc mi w oczy. Nie lubię, gdy ktoś o mnie lub do mnie krzyczy. Wolę spokojną rozmowę. A Pan Jezus? Czy naprawdę ma On przyjemność w podwyższonym poziomie decybeli? Może i trzeba głośno obwieścić bezbożnemu światu, że Pan przychodzi! Ale wydzierać się we własnym gronie? Czy hałasując potrafimy utrzymać należytą głębię i bliskość relacji? Czy czasem w ten sposób nie próbujemy zakrzykiwać wewnętrznej pustki i nieszczerości?

Unikam zgiełkliwych miejsc. Pan powiedział: w ciszy i zaufaniu będzie wasza moc [Iz 30,15]. Zwłaszcza w obliczu  czekających mnie nowych zadań potrzebuję ciszy. A ty? Zdaj się w milczeniu na Pana i złóż w nim nadzieję [Ps 37,7].