Cóż tak wielkiego działo się w tych dniach? Drukuj
Autor: Sokół Bartosz   
piątek, 19 kwietnia 2019 18:08

Wielki Tydzień, Wielki Piątek, Wielkanoc – cóż tak wielkiego działo się w tych dniach, że chrześcijański świat powraca corocznie do wydarzeń sprzed tysięcy lat, aby celebrować ich wielkość i znaczenie?

Wszystko było wtedy takie jak dziś – chciwość Judasza, polityczne dylematy Piłata, zdroworozsądkowe tchórzostwo uczniów, czy też małostkowość widzów stojących pod krzyżem. Ta rozpaczliwa zwyczajność posłużyła jednak wyłącznie za tło dla nadzwyczajnego Człowieka, który wszedł na karty historii z taką lekkością, jakby przekraczał właśnie próg własnego mieszkania. Można nim gardzić lub go uwielbiać, można też stać z boku z zimną obojętnością. Trudno jednak nie przyznać, że łączył w sobie paradoksy i przeciwieństwa z nieznanym wcześniej kunsztem.

Zanurzony nieustannie w Bogu, którego nazywał Ojcem, a jednak zawsze dostępny ludziom. Pochłonięty radościami wieczności, a jednak płaczący z płaczącymi wśród ruin czasu. Człowiek wielkiej idei, ale i małych kropel łez na twarzach nieszczęśników. Nie tylko umarł pomiędzy niebem a ziemią w Wielki Piątek, ale i żył tam przez wszystkie dni. Słuchając głosu Boga Ojca, nie zamknął uszu na wołanie trędowatych, ślepych i ubogich. Był zawsze tam i zawsze tutaj. Niebo nie przysłoniło mu ziemi. Ziemia nie zabrała mu nieba. Wygłosił słynne kazanie na górze, aby podczas Wielkiego Tygodnia stać się kazaniem na górze. Nigdy nie zaprosił kogoś do drogi, której sam nie przebył. Nigdy nie zażądał ofiary, której sam wcześniej nie złożył. Nigdy nie polecił nauczyć się czegoś, czego sam nie potrafił. Był wszystkim, czym chciał, aby byli inni. Dla setek milionów chrześcijan okazał się prawdziwym Mistrzem. Bezalternatywną odpowiedzią Boga na dylematy i potrzeby skomplikowanego życia, a także wielowymiarowym wzorem do naśladowania.

Tak się składa, że pytanie Piłata, stojącego niczym aktor na przestronnej scenie historii, pomiędzy milczącym Człowiekiem i krzyczącym tłumem, jest również i naszym pytaniem: Cóż więc mam uczynić z Jezusem, którego nazywają Mesjaszem? Ten ponadczasowy dylemat przekracza z uporem epoki i kontynenty, aby docierać do świadomości współczesnego człowieka. Szczególnie wtedy, gdy myślimy o śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa podczas świątecznej mszy, nabożeństwa lub wielkopostnych refleksji, niepokojące pytanie natarczywie powraca, sugerując, że być może zredukowaliśmy go w naszej świadomości do rozmiarów, w których po prostu się nie mieści. Można przecież uczynić z Chrystusa jeden z wielu sympatycznych symboli życzliwości. Można postawić na półce wśród innych książkowych bohaterów historii i okazyjnie wracać w celu kulturowej formacji. Można wykorzystać do ideologicznych wojen na wszystkich możliwych frontach, po wszystkich możliwych stronach. Ale można też w pokorze przyznać, że był tym, kim mówił, że jest – Stwórcą we własnej osobie, Zbawicielem Świata i mistrzowskim autoportretem Boga. Wybór należy do nas.