Chrystus we mnie Drukuj Email
Autor: Aleksandra Kwiecień   
wtorek, 15 maja 2018 14:55
„Nie chodzi o to, bym znalazła się w innych okolicznościach, ale by Chrystus był we mnie”. Elisabeth Elliot

  Dzień był piękny, ciepły i słoneczny. Wysokie drzewa rzucały przyjemny cień osłaniając parkowe alejki baldachimem długich gałęzi, sycąc zmysły kolorem pięknej, świeżej zieleni. Wiatr delikatnie szeleścił młodymi liśćmi. Sam fakt, że w tak cudowny dzień mogłam spędzać przedpołudnie w parku powinien przepełniać serce wdzięcznością. Daleko mi jednak, prawdę mówiąc, było do sielskiego nastroju. Wprost przeciwnie, samopoczucie stanowiło ostry kontrast do jasnej, optymistycznej, wiosennej aury. 

Czułam się zniechęcona, zmęczona i przygnębiona. Od jakiegoś czasu modliłam się prosząc, aby Pan Bóg odmienił pewną sytuację, ale nie widać było żadnej Bożej interwencji, żadnej zmiany. I wtedy właśnie, w połowie parkowej alejki, zatopiona w niewesołych, pełnych żalu myślach, przypomniałam sobie pewien cytat:

Nie chodzi o to, bym znalazła się w innych okolicznościach, ale by Chrystus był we mnie. 

Trochę niczym rzucone wyzwanie, którego prawdę mówiąc na początku nie chciałam podjąć. Nie chciałam zmieniać mojej modlitwy, pragnęłam zmiany danej sytuacji – i o to prosiłam – a nie o to, by kolejny raz „być kształtowaną”… JA pragnęłam zmiany TU i TERAZ – na LEPSZE. Słowa cytatu nie przestawały jednak do mnie wracać. W końcu musiałam poddać się i nad nimi, po raz kolejny, zastanowić. 

Byłam rozżalona i niezadowolona, ponieważ Pan Bóg nie odpowiadał na moją modlitwę w taki sposób, jak tego oczekiwałam. Gdzieś podświadomie zakładałam, że to właśnie proponowane przeze mnie rozwiązanie byłoby najlepsze i  - tak prawdę mówiąc – chyba nawet posuwałam się do myśli, że to nie fair ze strony Pana Boga, że nie daje mi tego, o co proszę. Gdy zaczęłam analizować swoją własną postawę, doszłam do wniosku, że najzwyczajniej w świecie założyłam, że jestem mądrzejsza od Boga i to ja lepiej wiem, co byłoby dobre i właściwe. Zawstydziłam się, bo przecież każdego dnia modlę się „bądź wola Twoja, jak w niebie, tak i na ziemi” i naprawdę pragnę, by te słowa nie były wypowiadane obłudnie czy nieszczerze. 

Jakże często jednak zdarza nam się mieć żal do Boga, za to, że nie realizuje naszych scenariuszy. 

Jeśli zaufaliśmy Jezusowi i powierzyliśmy Mu nasze życie, możemy mieć pewność, że On będzie nas prowadził właściwą drogą (Chrystus wszak powiedział: Ja jestem droga, prawda i życie… Jan 14:6). Co więcej, niebiański Ojciec zapewnia nas, że Jego drogi są dużo lepsze i wyższe niż nasze (Iż 55:8-9). On wie, czego potrzebujemy, co jest dla nas dobre. Wie także, co może stanowić dla nas zagrożenie lub przynieść szkodę. Nasze pole widzenia jest niezwykle ograniczone, On jednak widzi cały obraz jak na dłoni i na dodatek w perspektywie wieczności, podczas gdy nasze pole widzenia bardzo często ograniczone jest jedynie do ziemskiej rzeczywistości.

Człowiek ma jednak tendencje, by trzymać się kurczowo własnych wyobrażeń i pragnień. Szczególną trudność sprawia mu całkowicie zaufać, poddać się bezwarunkowo Bożej woli. Być może chodzi o to, jak trafnie zauważył C. S. Lewis, że niekoniecznie wątpimy, że Boża wola jest dla nas najlepsza, ale raczej zastanawiamy się, jak bolesna się ona okaże. Niełatwo jest bowiem poddać wolę własną, by przyjąć Bożą, często jest to dla nas trudne i bolesne. Mądrze jednak stwierdził ksiądz Jan Twardowski, że nie wystarczy wypełniać Bożą wolę – trzeba ją jeszcze pokochać. Zaufać, że ona naprawdę jest dla nas najlepsza. Powierzyć się zupełnie Bogu – zaufać Mu z całego serca i nie polegać na własnym zrozumieniu (Przyp 3:5) – i… odpocząć. Odpocząć w Chrystusie.

W liście do Filipian Apostoł Paweł składa wspaniałe, a zarazem nieco zawstydzające mnie wyznanie: Ale wszystko to, co mi było zyskiem, uznałem ze względu na Chrystusa za szkodę. Lecz więcej jeszcze, wszystko uznaję za szkodę wobec doniosłości, jaką ma poznanie Jezusa Chrystusa, Pana mego, dla którego poniosłem wszelkie szkody i wszystko uznaję za śmiecie, żeby zyskać Chrystusa i znaleźć się w nim, nie mając własnej sprawiedliwości, opartej na zakonie, lecz tę, która się wywodzi z wiary w Chrystusa, sprawiedliwość z Boga, na podstawie wiary; żeby poznać go i doznać mocy zmartwychwstania jego, i uczestniczyć w cierpieniach jego, stając się podobnym do niego w jego śmierci, aby tym sposobem dostąpić zmartwychwstania (Flp 3:7-11) Zdaję sobie niestety sprawę, że tak często kurczowo trzymam się cieni dóbr przyszłych, zamiast skupić się na prawdziwej rzeczywistości, którą jest Chrystus (Kol 2:17). Gdy więc nie jestem zadowolona z okoliczności, w których się znajduję, a pomimo moich próśb Pan Bóg ich nie zmienia, muszę przypominać sobie, że „wszystko, co mnie spotyka, ma mnie [bardziej] upodobnić do Chrystusa” (A.W.Tozer).

W końcu więc poddałam się, w tamto słoneczne popołudnie w parku. Na początku raczej niechętnie, zaczęłam modlić się inną modlitwą. Boże, jeśli ze znanych sobie powodów nie chcesz zmienić tych okoliczności – a przecież jesteś dobry i chcesz w moim życiu we wszystkim współdziałać ku dobremu – w takim razie, proszę, przemieniaj mnie… Bym mogła stawać się coraz bardziej podobną do Chrystusa. By to było moim największym pragnieniem.

Bo przecież sekret tkwi nie w zmianie okoliczności, ale w tym, by Chrystus był we mnie. Niby to wiem. Już o tym pisałam, chyba nawet nie raz. A jednak wciąż muszę sobie o tym przypominać.

A w tamto przedpołudnie, tam w parku, po jakimś czasie z lekkim zdziwieniem zauważyłam, że drzewa są tak pięknie zielone, ptaki zachwycają swoim śpiewem i tak cudownie świeci słońce…