Chrystus, media i pedofilia Drukuj Email
Autor: Bartosz Sokół   
wtorek, 15 października 2013 00:00

Z zadumą przyglądam się obecnej debacie publicznej, widząc raz za razem zamazane twarze mężczyzn w koloratkach. Można odnieść wrażenie, że chrześcijaństwo pedofilią stoi, a zakrystie służą przede wszystkim popełnianiu niecnych czynów. Mainstreamowe media lubują się w poruszających wywiadach z ofiarami, co jakiś czas wrzucając na ekran czerwony pasek z szokującą wiadomością o kolejnych zdjęciach na komputerze zatrzymanego księdza.  

Czy nie powinniśmy przyklasnąć medialnej lawinie, upatrując w niej początku końca skompromitowanej organizacji? Co jakiś czas natrafiam na radosne wpisy protestantów, którzy cieszą się z upokorzenia konkurencji. Przypadki pedofilii mają dowodzić moralnego skorumpowania i duchowego bankructwa bezbożnego katolicyzmu. Dobrze im tak! – myślimy sobie w głębi pobożnych serduszek, kombinując już w wyobraźni jakby zagospodarować ogromne przestrzenie pozostałe po upadku tradycyjnych denominacji. Jeśli o mnie chodzi, wyrzekam się takiego myślenia i nie chcę mieć z nim nic wspólnego. 

Pedofilia stanowi niewątpliwie szczególnie odrażającą mutację grzechu, a każdy postępek o takim charakterze powinien spotkać się ze zdecydowaną reakcją odpowiednich władz. Szczerze współczuję ofiarom i mam cichą nadzieję, że nie będą identyfikować Boga z jego rzekomymi pełnomocnikami. Musimy jednak zrozumieć, że media walczą dziś z pedofilią wśród duchowieństwa, tylko po to by przy okazji zadać ciężkie rany kościołowi (w tym wypadku katolickiemu). To właśnie w taki sposób kompromituje się w społeczeństwie ideę chrześcijaństwa. Nieustannie epatowanie skandalami i przestępcami w sutannach ma za zadanie nałożyć chrześcijaństwu maskę dwulicowej, fałszywej i skrajnie niewiarygodnej idei. Człowiek, który przez lata słyszy o Ewangelii wyłącznie w kontekście pedofilii, po pewnym czasie nie będzie miał wątpliwości, co do jej faktycznego znaczenia. Przedstawiciele chrześcijaństwa nie chodzą więc dziś do Moniki Olejnik, aby argumentować na rzecz Chrystusa. Nikt nie chce rozmawiać o istocie i założeniach chrześcijańskiej wiary, gdyż dużo łatwiej zaprzeczyć jej za pomocą kolejnej szokującej fotki księdza niż merytorycznych argumentów. Chodzi tylko o to, by wykazać, że naiwni reprezentanci Chrystusa nie potrafią zrobić porządku na swoim własnym podwórku, więc nie powinni wypowiadać się na temat aborcji, homoseksualizmu czy innych, palących kwestii etycznych. Kościół stanowi ostatni bastion na drodze wojujących, lewicowych ideologii. Zrozumiano, że trudno wykraść umysłom pierwotne przeświadczenie o istnieniu Boga, zaczęto wypełniać je więc karykaturalnym obrazem jego przedstawicieli. Przykro widzieć duchownych, którzy po raz tysięczny pocą się przed kamerami, próbując wytłumaczyć, że chrześcijaństwo nie jest mekką pedofilów, a gdzieś tam istnieją tysiące ludzi składających odważne i piękne świadectwo na rzecz Chrystusa. Media postawiły sobie za cel, by udowodnić, że król jest nagi, a tym samym nie powinien decydować o standardach mody. Tuż za rogiem czają się agresywne ideologie, gotowe by budować na ruinach chrześcijaństwa lepszy świat. Świat, w którym umilkną raz na zawsze ostrzegające głosy podsiwiałych i zacofanych rzeczników prawdy, a równość wszystkich ze wszystkim zajmie miejsce sztucznych podziałów proponowanych przez skompromitowane religie.  

Książa gwałcą dzieci, więc chrześcijaństwo traci rację bytu – oto jak w skrócie wygląda nowatorski sposób wnioskowania. Całkiem niedawno w jednej z toruńskich szkół ponad 300 osób zatruło się jedzeniem, czy to oznacza, że najbezpieczniej byłoby po prostu przestać jeść? A może źle przygotowany posiłek nie deprecjonuje jedzenia, lecz unaocznia jego wartość? Kościół zbudowany został na znacznie mocniejszym fundamencie niż ksiądz x lub biskup y. Huczny upadek tego czy tamtego nie wstrząśnie całą konstrukcją, gdyż fundamentu innego nikt nie może założyć oprócz tego, który jest założony, a którym jest Jezus Chrystus. Na tym właśnie polega wzniosłość chrześcijaństwa – gdy pod naporem grzechu kruszą się ściany i łamie spróchniały dach, ludzkim oczom ukazuje się niezniszczalny, nieporuszony fundament – Bóg stąpający po ścieżkach czasu w ciele żydowskiego cieśli.

Dziwię się tym wszystkim, którzy wskazują na pedofilów w sutannach jako niepodważalny argument przeciwko chrześcijaństwu. Realność zła dowodzi czegoś zupełnie przeciwnego. Ewangelia naucza, iż ludzka natura poddana jest złym, upadłym pragnieniom. Kiedy kolejny pedofil krzywdzi niewinne dziecko, wszystko zdaje się wołać: potrzebujemy Zbawiciela! Zabawne jak niewiele do powiedzenia mają ludzie negujący istnienie Boga z powodu zła. Najpierw odrzucają jedyną odpowiedź, która nasuwa się rozumowi, a później przestają zadawać pytania. Jeśli Boga nie ma, to nasze wypucowane ulice i białe parlamenty znajdują się pod okupacją tajemniczej, złowrogiej i bliżej niezdefiniowanej siły. Przedostaje się niepostrzeżenie przez najszczelniejsze zasieki, nic sobie nie robiąc z kolejnych ustaw i kodeksów. Infekuje rządzących i duchownych, brutalnie ośmieszając najpotężniejsze instytucje cywilizowanego świata. Ateizm nie ma nic do powiedzenia, gdy na scenie pojawia się pedofilia. Może rzucić zgniłym jajkiem i trochę poprzeklinać, ale nie potrafi usunąć jej ze scenariusza. Właściwie nie ma pojęcia dlaczego się tutaj wzięła, traktując jako przypadkową literówkę w wielkiej opowieści natury. Czy nie jest jednak tak, że głęboko wewnątrz siebie tęsknimy za Zbawicielem? Potężne pragnienie odkupienia i nowej rzeczywistości wspólne jest większości religijnych tradycji. Po prostu czujemy, że coś jest nie tak.  Czasami nie potrafimy nawet wskazać fałszującego instrumentu, ale jedno jest pewne - orkiestra nie brzmi tak jak powinna. Intuicyjnie rozumiemy, iż zło jest czymś więcej niż złamaniem umownych zasad porządku społecznego lub przypadkowym zwycięstwem zwierzęcych instynktów. To nie niewłaściwe syntezy atomów lub skutki uboczne ewolucji budzą w nas oburzenie. Potrzebujemy Zbawiciela! 

Pedofile w sutannach dowodzą jedynie, że krzyż na piersi nie oznacza krzyża w sercu. Religijny teatr może imitować duchową wolność, ale co to za wolność, którą recytuje się z przepastnych tomów zakurzonych doktryn? Potrzebujemy Zbawiciela. W oparach kadzideł, pośród świętych obrazów i wzniosłych hymnów – nawet tutaj potrzebujemy przeżyć wyzwalające spotkanie z Chrystusem. Można zgubić się w "domu publicznym" (młodszy syn marnotrawny) lub w zakrystii (starszy syn marnotrawny), lecz w niczym nie przeczy to dobrej nowinie o ojcowskiej miłości. To prawda, że niektórzy duchowni opanowali Ewangelię, nigdy nie zostawszy przez nią opanowani. To prawda, że za grą świętych pozorów ukryli wyrachowaną niewiarę, bojąc się innego życia lub nie mając na nie pomysłu. Dlaczego jednak mamy zamknąć Bank, tylko dlatego, że ktoś wystawił sobie fałszywe pełnomocnictwo do udzielania kredytów, po czym uciekł z pieniędzmi za ocean? 

Nie dajmy się zwariować. Nigdy nie powinniśmy przestać pytać świata – co dalej? Kiedy już spłoną ostatnie kościoły? Kiedy ostatnich wyznawców Chrystusa zamknie się w ośrodkach dla niereformowalnych pacjentów? Kiedy obiektywna moralność w wydaniu chrześcijańskim zostanie zastąpiona bezwyrazistą masą dobrze brzmiących, lecz pustych regułek? Co wtedy? Obawiam się, że ruiny kościołów nie posłużą jako budulec nowej rzeczywistości. Ostrożnie wyzbiera się ostatnie cegłówki, ale tylko po to, by postawić wystawny grobowiec dla martwej cywilizacji, która z premedytacją podcięła sobie żyły.  

Jeśli o mnie chodzi, historia Jezusa Chrystusa opisana w Biblii wciąż przemawia mocniej niż historia księdza Wojciecha Gila opisana w TVN24. Wolę grzać się w blasku słońca niż siedzieć w ciemnej piwnicy i przeklinać niedziałającą latarkę.