15.Choroba i uzdrowienie w świetle Pisma Świętego Drukuj Email
Autor: Edward Lorek   
piątek, 05 kwietnia 2013 20:21

Choroba to obszar, o który każdy z nas w większym lub mniejszym stopniu ociera się na co dzień. Dlatego można na pierwszy rzut oka odnieść wrażenie, że wiemy o chorobach właściwie wszystko. Od momentu pojawienia się chorób odkrywano różne sposoby łagodzenia dolegliwości i ich leczenia. Mimo upływu czasu, postępu nauki i nieprawdopodobnego rozwoju technologii choroby wciąż wymykają się człowiekowi spod kontroli. To prawda, że wiele z nich zostało opanowanych, ich pojawienie się można stosunkowo szybko powstrzymać nie pozostawiając skutków ubocznych. W tym samym jednak czasie wciąż rośnie ilość nowych chorób, dotąd nie poznanych lub rozpoznawanych, ale póki co brak wiedzy, jaką stosować wobec nich terapię. To może brzmieć bardzo pesymistycznie, przygnębiająco; mówiąc kolokwialnie, to może naprawdę zdołować.

Dobrze więc, że podejmowane są wciąż nowe badania i dokonywane są nowe odkrycia; te przynajmniej nieco łagodzą ludzką bezradność wobec chorób. Jeden z moich znajomych wyznaje zasadę, według której nie chodzi do lekarzy. Potwierdza, że od czasu do czasu coś mu dolega; twierdzi jednak, że jak by poszedł do lekarza to dowie się nie to, co mu dolega, lecz na co jest chory; a to jest znacząca różnica. Nie każdy zapewne może pozwolić sobie na taki komfort.

Wspominam jednak o tym, bo chcę w swoim rozważaniu zwrócić uwagę na kilka, moim zdaniem, istotnych cech charakteryzujących ogół chorób.

Choroba zaczyna się w ukryciu.

Pierwszą z cech jest, że choroby zaczynają swe istnienie w ukryciu, poza naszą wiedzą, szczególnie w pierwszym okresie. Podejrzewam, nie korzystając z żadnych badań, że istnieje całkiem pokaźny procent ludzi, którzy żyją w nieświadomości choroby, która już zaczęła swoje działanie ich organizmie. Stąd tak ważne są apele o w miarę regularne badania, choć i te okazują się „sitami o dużych oczkach”. Choroba pozostając w ukryciu nie będzie leczona. Nic nie będzie powstrzymywać jej rozwoju, który czasem bywa powolny, a czasem gwałtowny, ale zawsze destrukcyjnie wpływa na zaatakowane narządy, a w konsekwencji na cały organizm. Nieświadomość pewnych faktów w niczym nie powstrzymuje procesu ich rozwoju.

Kilkanaście lat temu z powodów zawodowych wizytowałem dość duży zakład produkujący trumny. Moim zadaniem było zapoznanie się z procesem technologicznym tej produkcji, a szczególnie technologią malowania tych wyrobów. Na zakończenie mojej wizyty pokazano mi ponad dwadzieścia wzorów trumien będących w stałej ofercie i setki trumien w magazynie, przygotowywanych do wysyłki do kilku krajów europejskich i do różnych miast w naszym kraju. Stojąc w tym magazynie w pewnym momencie uświadomiłem sobie, że ludzie, których szczątki wypełnią oglądane przeze mnie trumny wciąż jeszcze żyją i nie mają świadomości, że ich trumna jest już wyprodukowana.

Nieświadomość zbliżającej się śmierci jako czegoś nieuniknionego dla każdego człowieka jest zapewne czymś pozytywnym. Jednak nieświadomość choroby, której można by przeciwdziałać, a tego się nie czyni, bo działa ona w ukryciu to zupełnie coś innego.

Choroba z natury ma tendencję rozwojową.

Po infekcji, po pojawieniu się stanu chorobowego w organizmie zazwyczaj następuje eskalacja niszczycielskiego wpływu choroby na organizm. To zjawisko zdaje się być szczególnie groźne w początkowym okresie infekcji, gdy choroba działa niezauważenie. Atakowane są coraz to liczniejsze obszary naszych komórek i choroba poszerza zakres swojego oddziaływania. Czasem ten proces początkowego rozwoju trwa bardzo długo, co może się kończyć tym bardziej groźnymi konsekwencjami w kolejnym stadium rozwoju.

Choroby na ogół nie mają charakteru statycznego, niezmiennego, nie powodującego żadnych zmian. Wręcz przeciwnie – ich naturą jest rozwój, który często bywa coraz bardziej przybierający na sile, szczególnie gdy nie zostają podawane żadne lekarstwa, nie podejmowane są działania powstrzymujące stan chorobowy.

Choroba powoduje śmierć.

To kolejna cecha ogólna chorób. Oczywiście nie wszystkie choroby powodują śmierć człowieka, szczególnie przy obecnym stanie wiedzy medycznej. Niemniej w swoim destruktywnym działaniu powoduje dysharmonię funkcjonowania zaatakowanych organów powstrzymując ich zadania, jakie spełniają wobec całego organizmu. To lokalne „obumieranie”, zatrzymywanie właściwego funkcjonowania poszczególnych narządów w mniejszym lub większym stopniu wywiera wpływ na cały organizm. Po przekroczeniu pewnej granicy może nastąpić jego śmierć.

Choroba może być zwalczana przez ingerencję z zewnątrz.

Nawet pobieżna obserwacja dowodzi, że by zwalczyć chorobę organizm potrzebuje wsparcia lub ingerencji z zewnątrz. Ktoś może powiedzieć, że przecież zostaliśmy wyposażeni w układ odpornościowy i to dzięki niemu przynajmniej z częścią chorób organizm potrafi sobie sam dać radę. Czy rzeczywiście? W moim odczuciu wszystko zależy od definicji choroby i momentu jej pojawienia się w danym organizmie.

Nie nazywam chorobą skaleczenia, czy innych drobnych dolegliwości, jak pęcherze na pięcie od ciasnych butów czy siniaka nabytego podczas przypadkowego upadku. Z tym rzeczywiście nasze zdrowe układy odpornościowe zapewne dają sobie radę. Jednak gdy rana po skaleczeniu zostanie zainfekowana, gdy pojawia się zakażenie, sprawa nabiera innego wymiaru. Pomoc musi zostać udzielona z zewnątrz. Myślę, że skoro stan chorobowy pojawia się w organizmie, to znaczy, że została na pewnym odcinku pokonana bariera zaporowa, jaką jest system odpornościowy.

A tak właściwie, jeśli ktoś się zastanawia, jaki jest sens moich przemyśleń na temat choroby, skoro to nie pozostaje ani w obszarze mojej wiedzy, ani wykształcenia, ani doświadczenia. Już śpieszę z wyjaśnieniem.

Wszystko to, co powyżej napisałem nie pisałem z myślą o chorobie. Będąc od wielu lat kaznodzieją i nauczycielem Bożego Słowa piszę ten tekst mając na myśli grzech.

Tak, po prostu grzech, jaki stał się udziałem człowieka po upadku w raju. Proszę nie wyciągać co do mnie zbyt pochopnych wniosków, jakobym uważał, że ktoś, kto jest chory, choruje bo popełnił grzech. Nie, z tak radykalnym stanowiskiem nie mam nic wspólnego. Niemniej choroba jako stan pojawiła się bezpośrednio po upadku człowieka w grzech – to dla mnie jest oczywiste.

Całe stworzenie „zachorowało”, poszczególne jego składniki zaczęły funkcjonować chaotycznie, nie tak jak powinny. Pojawiły się ból, dolegliwości i choroby. Grzech ogarnął ludzkość.

Pisząc więc o chorobie widzę cechy wspólne z grzechem. Jak wspomniałem, choroba zaczyna swoje destruktywne działanie na organizm w ukryciu.

A grzech? Grzech pojawia się dokładnie tak samo. Tylko wspomnę, że gdy się pojawił w życiu pierwszych ludzi, próbowali się ukryć. Obecnie, choć granice moralności zostały przesunięte do niezwykle niskiego poziomu, i tak dość powszechnie ukrywane są przed otoczeniem popełniane grzechy. Grzech, podobnie jak choroba rodzi w naszym wnętrzu, w naszej duszy, zanim jego rezultaty ujrzą światło dzienne.

Bóg w sferze duchowej również wyposażył nas w swoisty duchowy system odpornościowy, jakim jest sumienie. To prawda, że do pewnego poziomu nasze sumienia potrafią powstrzymywać człowieka przed popełnianiem zła. Cóż jednak, gdy poziom wrażliwości sumień, tego systemu odporności duchowej został wyjątkowo zaniżony.

Dalej: grzech, tak jak choroba ma tendencję rozwojową. Nie trzeba być wielkim odkrywcą, by zauważyć, że raz przekroczona bariera moralna w życiu człowieka jest o wiele łatwiej przekraczana za drugim i następnym razem. Grzech ma w swej naturze bardzo mocną tendencję rozwoju w życiu człowieka.

Rezultatem grzechu jest śmierć: to kolejna wspólna cecha tych obu stanów. Śmierć w przypadku grzechu nie tyle dotyczy sfery fizycznej, co przede wszystkim duchowej. Biblia określa stan braku społeczności człowieka z Bogiem stanem śmierci duchowej.

Podobnie jak w przypadku choroby, grzechu nie można pokonać inaczej niż poprzez zewnętrzną ingerencję. Bóg przygotował skuteczny „antybiotyk” na grzech poprzez dzieło Jezusa Chrystusa.

Przyjęcie tego Bożego lekarstwa-daru skutecznie eliminuje konsekwencje infekcji grzechem pozwalając człowiekowi, każdemu bez wyjątku, nawiązać osobistą społeczność z Bogiem, czyli doznać ożywienia, powstania z martwych - jak określa to ap, Paweł w Liście do Rzymian.

Ale nie tylko to. Prorok Izajasz w 53 rozdziale pisze:

3.  Wzgardzony był i opuszczony przez ludzi, mąż boleści, doświadczony w cierpieniu jak ten, przed którym zakrywa się twarz, wzgardzony tak, że nie zważaliśmy na Niego.

4.  Lecz on nasze choroby nosił, nasze cierpienia wziął na siebie. A my mniemaliśmy, że jest zraniony, przez Boga zbity i umęczony.

5.  Lecz on zraniony jest za występki nasze, starty za winy nasze. Ukarany został dla naszego zbawienia, a jego ranami jesteśmy uleczeni.

To jedynie jeden z wielu cytatów, który łączy tak jednoznacznie rozwiązaniem problemu grzechu i choroby w życiu człowieka. Chrystus nie cierpiał na krzyżu by zostały wprost rozwiązane nasze problemy np. finansowe czy inne. Celem Jego śmierci i zmartwychwstania nie było zapewnienie człowiekowi wszelkiej pomyślności i powodzenia, co wielu zbyt mocno to akcentuje.

Z całą jednak pewnością dzięki Jego śmierci i zmartwychwstaniu problem grzechu i choroby został przez Boga rozwiązany. Stąd też i moje połączenie tych dwu zagadnień w tym tekście.